To obok retrospektywy filmów Johna Woo jedno z najważniejszych wydarzeń trwającej właśnie kolejnej edycji Festiwalu Filmowego Pięć Smaków – polska premiera (i pewnie jedyne kinowe seanse) najnowszego filmu w reżyserii S. S. Rajamouliego. Co w nim takiego wyjątkowego? Zapraszam do kolejnego akapitu – przed Wami recenzja filmu Bahubali: Początek aka Baahubali The Beginning.
Na początek kilka liczb i innych pierdół
– Bahubali: Początek to na moment premiery najdroższy film w historii indyjskiej kinematografii. Jego budżet to 18 milionów dolarów, ale bez dwóch zdań opłaciło się wyłożyć taką kaskę, gdyż:
– Bahubali: Początek to lokalnie najbardziej kasowy sukces w historii indyjskiej kinematografii i trzeci najlepiej zarabiający indyjski film na świecie. A co za tym idzie najlepiej zarabiający film Telugu (Tollywood) ever. Nic więc dziwnego, że to pierwszy południowoindyjski film (nie mylić z Bollywood), który w sumie ze wszystkich rynków zarobił ponad 90 milionów dolarów, a także pierwszy film nie w hindi (język taki), który zdubbingowany w hindi 🙂 zarobił w Indiach 15 milionów dolarów. Nadążacie? 🙂
– Przed przystąpieniem do realizacji filmu powstał storyboard liczący 15.000 rysunków, co – dobrze myślicie – jest największą liczbą takowych w historii indyjskiego kina.
– Ponad 600 (słownie: sześciuset) speców od efektów specjalnych pracowało nad efektami wizualnymi, a ponad… 90% filmu zawiera ujęcia wzbogacone cyfrowo.
– Na potrzeby filmu powstało ponad 10.000 sztuk różnistej broni od mieczy, przez hełmy, zbroje, włócznie, maczugi, oblężnicze machiny et cetera.
– Tworzenie samego monumentalnego wodospadu, u którego podstawy rozpoczyna się cała historia zajęła filmowcom dwa lata. Byli to głównie specjaliści z serca Tollywood Hajderabadu, choć w trakcie prac nad filmem plotkowano, że efektami zajmuje się ta sama firma, która tworzyła efekty do Jurrasic World. #nieprawda
– Bahubali: Początek w pierwszym dniu wyświetlania trafił w czterech różnojęzycznych wersjach na 4 tysiące ekranów, w tym – rekordowa liczba, a jakże – 1600 ekranów w stanie Andhra Pradesh (ten od Tollywood).
– Prawa do premiery telewizyjnej wersji Telugu zostały zakupione przez MAA TV za 3,8 miliona dolarów, co jest jeszcze jednym rekordem filmu Bahubali: Początek.
– Plakat filmu o rozmiarze 4,793.65 metrów kwadratowych został wpisany jako największy plakat filmowy do Księgi Rekordów Guinnessa.
– Wkrótce w tollywoodzkim miasteczku filmowym Ramoji planowane jest otwarcie muzeum poświęconego filmowi Bahubali: Początek. Żaden film wcześniej nie dostąpił takiego zaszczytu.
Na festiwalu Pięć Smaków widzowie (a ja wśród nich) obejrzeli przygotowaną przez hollywoodzkiego montażystę Vincenta Tabaillona międzynarodową wersję filmu Rajamouliego – krótszą o jakieś 20 minut.
O czym jest film Bahubali: Początek
Jak przystało na opowieść o historycznym superbohaterze (wyssanym z palca, choć jego żywot niby oparty tak czy siak na Mahabharacie – nie będę jednak w to wnikał, bo ani ja się nie znam, ani Was to nie obchodzi :P) rozpoczyna się od trzęsienia ziemi z noworodkiem w roli głównej. Z dziecięciem owym biegnie przez las przestraszona kobieta, którą ścigają żołnierze. Nie jest całkiem bezbronna, ale w zderzeniu ze wzburzonymi falami rzeki nie ma szans. Kobietę porywa prąd, a ona nadludzkim wysiłkiem ratuje dziecko prosząc boga Śiwę, aby ocalało kosztem jej ofiary życia. Boga Śiwę dwa razy prosić nie trzeba. Kobieta tonie, ale dziecko wyławiają z rzeki wieśniacy z wioski nieopodal i od tej pory trafia na wychowanie do niejakiej Sangi. Sanga kocha chłopca, który jednak jest jej ciągłym utrapieniem. Wszystko z powodu wielkiego wodospadu (ale takiego naprawde ogromnego, przypominam, dwa lata go tworzyli), na który ryzykując życiem chce się wspiąć. Ludziska powiadają, że na jego szczycie mieszka sam bóg Śiwa, nic więc dziwnego, że młodzieniec chciałby go odwiedzić. Mijają lata, młody Shivudu zamienia się w napakowanego Prabhasa, który wciąż walczy z wodospadem nie zainteresowany niczym innym. I wtedy, nic niespodziewanego, pojawia się kobieta, która całkowicie zawraca Shivudu w głowie. Wkrótce w pojedynkę ruszy na podbój ogromnego królestwa, w którym dzieje się akcja filmu, a którym rządzi wredny król, który w wolnych chwilach gołymi rękami mocuje się dla zabawy z bykami wielkości słonia. Godny to przeciwnik dla Prabhasa, który we wcześniejszych filmach mocował się np. z rekinem.
Nie przepadam za Prabhasem
Nie żebym był jakimś wielkim znawcą Prabhasa, pewnie ze trzy filmy z nim do tej pory widziałem, a już na pewno nic nowszego. To drugie dlatego, że nigdy za nim nie przepadałem. Według mnie to taki odpustowy gwiazdor, który grywa w lokalnych produkcjach bez ambicji większych niż spodobanie się w Wiejskim Domu Kultury w [tu wstawić jakąś wioskę z Andhra Pradesh, nie jestem mocny w geografii]. Tym bardziej się zdziwiłem skąd on w takiej pełnej rozmachu produkcji. Fajny z niego koleżka, ale nie do takich filmów raczej. Inna sprawa, że rola Shivudu było wyzwaniem raczej atletycznym niż aktorskim, więc moje „obawy” (piszę w cudzysłowie, bo nie miałem żadnych oczekiwań poza widowiskową rozpierduchą) okazały się niepotrzebne. Prabhas dał sobie bez problemu radę, z uśmiechem na ustach pokonując wszystkie przeszkody. Więcej – jedną piosenką zawracając całą modę na właściwe tory! Jaką modę? Od jakiegoś czasu kino indyjskie sfeminizowało się tak bardzo, że coraz częściej bohaterkami filmów są wojownicze heroiny. W pojedynkę (Mardani) czy w grupie (Gulaab Gang). Lata rozpieprzania wrogów przez facetów spowodowały, że waleczne laski stały się w kinie na tyle świeże, że atrakcyjne przy planowaniu kolejnych produkcji. I w Bahubali: Początek też taka jedna wojownicza laska jest – Avanthika. Avanthika chodzi jak facet, cały czas ma groźną minę, sypia z mieczem pod poduszką i kilkoma ruchami tego miecza załatwia całą zgraję wrogich żołnierzy. Avanthika sypia na gołej ziemi, chodzi umorusana i na wszelkie uwagi, że hej, jesteś kobietą! reaguje złością. Jednym słowem: kolejna indyjska heroina w panteonie ostatnich kinowych heroin. I wtedy pojawia się Prabhas, śpiewa jedną piosenkę i kończy się rumakowanie. Baby do garów, mężczyźni do mieczów.
I chyba w końcu recenzja Bahubali: Początek
I to jest fajne w kinie Tollywood i w ogóle kinie z południa Indii – podczas gdy Bollywood już dawno zjadło swój ogon amerykanizując się i tracąc swoją tożsamość inne ollywoody cały czas są tym, za co kino indyjskie zostało pokochane na całym świecie (że przez wariatów to inna sprawa 😉 ). Obowiązuje w nim pewien porządek rzeczy, którego twórcy się trzymają nawet eksperymentując z gatunkiem tym czy tamtym, za jaki się biorą. Bohaterowie tych filmów pozostają indyjscy nie pozując na kogoś, kim nie są, a jeśli pojawia się w filmach jakiś glamour to tak jak w Bahubali: Początek w postaci kapiących złotem starożytnych miast i bohaterów żywcem wyjętych z eposów o indyjskich bogach. Nie zawodzi również sam Bahubali: Początek, który mimo realizacyjnego rozmachu i czerpaniu całymi garściami z legend całego świata, w swoim sednie pozostaje typowym tollywoodzkim kinem o krzywdzie, która lata temu zapoczątkowała wrogość między antagonistami. Wrogość ta przetrwała przez pokolenia i teraz to najnowsze pokolenie musi sobie z nią radzić. Ubrane to tylko w sos epickiego (wiem, wiem) rozmachu i obraz ostry jak żyleta, bo kręcony w tych wszystkich wynalazkach, na których się nie znam – 3D, 4K, Imax, Srimax.
To co, powstało widowisko na miarę Władcy pierścieni, do którego Bahubali sporo pije choćby mapą krainy, w której rozgrywa się akcja filmu? Niestety nie jest tak dobrze, bo mimo lat pracy nad filmem, setek zatrudnionych specjalistów i dolarów liczonych w milionach wyszło widowisko dość mocno przaśne i plastikowe. Szczególnie widać to właśnie na tym ostrym jak brzytwa obrazie, który nie wybacza kiepskich efektów, niedoróbek i psujących frajdę z seansu drobiazgów. Mimo niezaprzeczalnego rozmachu i wielu naprawdę monumentalnych scen (już samo pojawienie się tytułu filmu to rozmach na chyba niespotykaną do tej pory skalę), Bahubali kuleje w momentach typowo-indyjsko-bohaterskich jak ułamanie kawałka skały i zrobienie z niego bobsleja do ucieczki przed lawiną, czy w rzeczach najprostszych – niektóre panoramy stolicy filmowej krainy wyglądają jak mapa z Sim City. A animowany byk wygląda jak animowany byk. Pod względem wizualnym Bahubali nie ma nawet startu do takich produkcji jak chińskie Hero i niestety jest takie, jakiego mimo budżetu i nakładu pracy można by się spodziewać po indyjskim filmie. Zbyt naiwnie śmieszne, by w całości traktować je poważnie. Ale już jako niezobowiązującą rozrywkę, jakiej nie da ci żadne inne kino – jak najbardziej.
No i na pewno wrażenie robi finałowa półgodzinna rozpierducha, czyli epicka bitwa wielotysięcznych armii. Cierpiąca na te same problemy co reszta filmu, ale mocno przyjemna do oglądania, bo skąpana w przemocy, krwi i wrogach przypinanych do drzewa oszczepem. Pozbawiona logicznej taktyki, ale cóż tam, przecież chodzi tylko o to, żeby się efektownie zabijali. I właśnie tak się zabijają, choć może nie jest to poziom krwawości znany z filmu Simha.
Podsumowując: jest nieźle i zgodnie z obietnicą. Liczyłem jednak na bardziej uniwersalny film, który można by pokazać komuś, kto nie jest po drodze z Tollywoodem i tym filmem go zaciekawić do dalszej eksploracji tematu. Mocno wątpię, czy Bahubali: Początek wywarłby ten efekt. To raczej pozycja dla tych, którzy już lubią tollywoodzkie kino, a wszyscy inni w najlepszym przypadku powiedzą: wow, czegoś takiego jeszcze nie widziałem! ale wystarczy mi indyjskiego kina na kilka lat.
(2011)
PS. Fajową muzyką ilustracyjną napisali do filmu. Piosenki też niezłe, ale już nie tak fajne.
PS2. Taki ze mnie znawca Tollywoodu, że wieczorem przed snem ucięliśmy sobie z Aśkiem pogawędkę o Bahubali i mocno starałem się ją przekonać, że o wiele bardziej przemawia do mnie poprzednie tollywoodzkie megawidowisko Magadheera, nie mówiąc już o zajebistym Eega (nie napisałem recenzji 🙁 ale serio, obczajcie, bo warto). Nawet nie miałem pojęcia, że obydwa wyreżyserował S.S. Rajamouli :).
PS3. W 2016 roku do kin trafi druga i ostatnia część Bahubali.
Ocena Końcowa
7
wg Q-skali
Podsumowanie : Młody wojownik, któremu pisane są rzeczy wielkie, rusza na podbój królestwa, które kiedyś należało do jego przodków. Najdroższy film w historii indyjskiej kinematografii.
Podziel się tym artykułem:
Bardzo się zgadzam z oceną. To „90% filmu oparte na efektach specjalnych” nie wpływa dobrze na odbiór – zwyczajnie męczy po bitych dwóch godzinach. A są takie sceny gdzie wyczuwałem jakieś 110% stężenie SFX 😀 No i na kij się chwalić ile oni tej broni zrobili, jak większość wygląda jak z zestawów dla dzieci. Ale żeby nie było – to prawdziwie zajebista komedia, której prawdziwa siła kryje się pomiędzy scenami walk (uwodzenie Avanthiki to kurde poezja).
Jak to dobrze, że telugu filmy nie wpadają w manię Hollywoodu i okraszone są takimi irracjonalnymi detalami jak dźwiganie kilkutonowego lingam na jednym ramieniu, czy trzaskanie koralików od napęczniałych muskułów i pomykanie po wodospadzie. Ale poza tym- Prabhas się wyrobił, jego twarz ma już większy zakres min, częściej się uśmiecha, walczy już realniej. Muzyka jak na film telugu- zaskakująco mi się podobała- i przede wszystkim związana z filmem. Choreografia z jednej z piosenek- Manohari- bardzo dobra.
Film obejrzałam 2 razy- raz na kompie ( gdzie po mnie spłynął) i raz na TV. Wówczas przejaskrawienia i niedoróbki w efektach tak nie gryzły w oczy. Co ciekawe, trafiłam na wersję malayam- i całkiem nieźle ten język się wpasował w obraz ( gdzie np w Urumi bardzo mi przeszkadzał- ale tam efekty są lepsze, a i film niczego sobie-polecam). Ogólnie- mnie się bardzo podobało.
Ale też lubię kino indyjskie właśnie ze względu na te irracjonalne charakterystyczne przejaskrawienia.
Ale piosenki w filmie są piękne. Można słuchać godzinami.
Film to baśń i tak do niego trzeba podchodzić.
Piękny film, uczta dla oka.