Ech. Gdzie nie spojrzeć, wszędzie krytyka tej nowej ekranizacji Mroza. Serial Forst zdaniem opiniotwórców jest słaby, niedorzeczny, źle zagrany, źle napisany, wszystko w nim jest do dupy oprócz Tatr. Srogi zawód, rozczarowanie, strata kasy itd. Tymczasem wchodzę ja cały na biało i… przyznaję rację wspomnianym opiniom. Recenzja serialu Forst. Netflix. Skróconą wersję tej recenzji znajdziecie TUTAJ.
O czym jest serial Forst
Wiktor Forst (zauważam u Remigiusza Mroza problem z nazwiskami bohaterów; napisał już tyle książek, że chyba robi się coraz większym kłopotem, żeby wymyślić jakieś nowe; patrząc tylko po Forście: Forst, Chalimoniuk, Kotko, Szrebska, Wadryś-Hansen) to komisarz zakopiańskiej policji przeniesiony tam za karę za coś, co zmalował kiedyś w Krakowie. Jego nieszablonowy sposób bycia nie przysparza mu sympatii wśród współpracowników, ale nie sposób nie oddać mu sprawiedliwości, że ma nosa do rozwiązywania trudnych spraw. Ta nadchodząca rzeczywiście będzie trudna. Oto na krzyżu na Giewoncie znaleziony zostaje trup z charakterystyczną monetą wepchniętą mu do ust. Śledztwo nie zdąży rozkręcić się na dobre, a tymczasem odnalezione zostaje kolejne ciało z monetą w ustach. Wszystko wskazuje na to, że jest to robota jednego mordercy ochrzczonego przy tej okazji jako Bestia z Giewontu. Jego tropem wyruszy Forst w towarzystwie nieokrzesanej, ale dobrze poinformowanej dziennikarki Olgi Szrebskiej (Zuzanna Saporzników).
Zwiastun serialu na podstawie książki Remigiusza Mroza
Recenzja serialu Forst
Nie czytałem książkowych pierwowzorów. Do powieści Remigiusza Mroza nic nie mam. Lubię Chyłkę, odpowiada mi jego łatwy do czytania styl, choć bywało, że porzucałem jego książki po pięciu stronach przytłoczony głupotami. Tak czy siak żadnego oczekiwania po Forście nie miałem. Ba, dowiedziałem się o istnieniu książek dopiero wraz z poinformowaniem, że zostaną zekranizowane w postaci serialu. Liczba mnoga, bo Forst jest ekranizacją dwóch powieści cyklu o tytułowym komisarzu. I sama już ta wiadomość zapala lampkę ostrzegawczą. Bo jak bez żadnych strat przenieść dwie książki do serialu trwającego w sumie ledwo cztery godziny? Na chłopski rozum ch.ja z tego wyjdzie, no i w przypadku Forsta rzeczywiście ch.ja z tego wyszło.
Ważniejsze dla serialu Forst od bycia ekranizacją powieści Remigiusza Mroza wydaje się bycie jak najdokładniejszą kalką skandynawskich nordic-noir (no chyba, że Mrozowi też na tym zależało, więc na jedno wychodzi). Z tego zadania wywiązuje się znakomicie i w efekcie dostajemy odbity na ksero standardowy serial skandynawski z okrągłym zerem własnej inwencji twórczej. Szaro-bure śnieżne okolice, brutalne rytualne morderstwo, tajemnica sięgająca II wojny światowej, zgorzkniały detektyw z nałogiem, powolny klimat chłodu, burzy śnieżnej i szarości – Forst odhacza to wszystko niczym kolega z ławki obok, który spisuje twoje wypracowanie. Oprócz tego znajdzie się tutaj wszystkie inne tropy, których pochodzenie dawno się już zatarło i trudno przyporządkowywać je tylko do produkcji skandynawskich. Jeśli pójdziesz do patologa, to on będzie coś żarł nad denatem, a jeśli obserwujesz seryjnego mordercę, to doczekasz się jego tańca w majtach do jakiejś wpadającej w ucho muzy. A w bonusie dostaniesz jeszcze wizytę na szczycie góry u Ernsta Stavro Blofelda vel Antoniego Tośka, gdzie Forst odziany w bondowski garniak wyruszy na poszukiwanie Prawdy.
Myśląc o serialu Forst mam we łbie głównie ów paradoks, który można zaobserwować w trakcie seansu. Oto historia pędząca do przodu w sześciu krótkich, czterdziestominutowych odcinkach, która zarazem stoi w miejscu i usypia. W Forście dzieje się wiele, a jednocześnie masz wrażenie, że nie dzieje się nic. Stylistyka nordic-noir wymaga takiego „przynudzania”, więc twórcy serialu ściśle się tego trzymają i nie szczędzą czasu na odpowiednio mroczne i niepokojące ujęcia niczego. W pogoni za wzorcem z Sevres zostawiają fabułę sobie samej i nie dbają o to, żeby się kleiła. Najważniejsze są kolejne punkty kulminacyjne do odbębnienia, a pomiędzy to już ich nie obchodzi. Efekt taki, że historia jako tako układa się w całość, ale masz totalnie w nosie jej bohaterów oraz ich los. Emocjonalnego zaangażowania w to wszystko również jest okrągłe Zero, a serial można traktować równie chłodno jak sam jest nordycko chłodny.
Nic więc dziwnego, że jest w serialu Forst wiele głupot i niedorzeczności, które budzą uśmiech politowania. A nawet jeśli nie są głupotami i niedorzecznościami, to i tak są zwyczajnie zabawne. Oto główny bohater, na którego wszyscy drą ryja, choć jest jedyną osobą w całym Zakopanem, która potrafi pchnąć każde śledztwo do przodu. Zazdroszczą mu pewnie tych umiejętności i tyle. Forst ma to oczywiście w dupie, bo tacy macho jak on, który o świcie biegają po górach i wchodzą bez zadyszki na Giewont (no ale gwoli sprawiedliwości Osica i pani prokurator też się nie zmachali), nie przejmują się innymi rzeczami. I, jak przystało na macho, ruchają na lewo i prawo. Nie ma w serialu postaci poniżej pięćdziesiątki, której Forst by nie przeleciał na przestrzeni sześciu odcinków w erotycznej cut-scence. Każdej z tych bohaterek coś zrobił, jakoś podpadł, ale hej, mamy wieczór, jutro będziemy się martwić, teraz chodźmy się poruchać. Kulminacją tych damsko-męskich związków bez żadnego uczucia czy chemii jest wieczór, kiedy jedna z jego lasek jest właśnie torturowana przez mordercę. I choć Forst o tym wie, spokojnie, posiedzi do rana z drugą ze swoich lasek, a poszukiwaniem pierwszej zajmie się rano. Priorytety, niestety. Wady, zalety.
Zaletą dobrego kryminału jest to, że każda występująca w nim postać jest podejrzana. Oglądasz kryminał i myślisz: o, to ten zabijał!; a za chwilę: nie, to ten!; a za chwilę: może to jednak ten trzeci?! Kolejnym zabawnym aspektem Forsta jest fakt, że podejrzane są tu jedynie te osoby, które rzeczywiście mają coś za kołnierzem. Serialowego zabójcę wytypowałem, gdy tylko po raz pierwszy pojawił się na ekranie, ale znając typowe dla kryminałów zagrywki oceniłem, że nie, to zbyt oczywiste. Być może, ale nie w polskiej podróbie skandynawskiego sztosu (wyolbrzymiam, nie przepadam za nordic-noir, wszystkie są takie same :P).
W efekcie godne uwagi w Forście są tylko zdjęcia. Ich autorzy znaleźli parę fajnych kątów, z których można pokazać Tatry i z tych fajnych kątów je pokazują. Interesująco w serialu wygląda Zakopane, choć w ogóle nie wygląda na Zakopane, ale na jakąś wieś w kieleckim. Realizacyjnie też jest w porządku, choć montażysta parę razy poszedł na fajkę (o TUTAJ i TUTAJ). Gdyby wyłączyć dźwięk i przygotować prezentację najciekawszych ujęć z serialu (bez różnicy czy gór czy wnętrz, czy czegoś tam jeszcze), mogłoby to zrobić wrażenie światowym poziomem. Szkoda, że zostało zmarnowane na słabo napisany serial, który nie ma niczego do zaoferowania. Mimo wszystko lepiej sobie pojechać w Tatry, żeby pooglądać Tatry, niż oglądać je na Netfliksie.
Ocena Końcowa
4
w skali 1-10
Podsumowanie : Uzależniony od leków przeciwbólowych komisarz z przeszłością rozpoczyna śledztwo w sprawie tajemniczych trupów porozrzucanych w różnych lokacjach Zakopanego. Polska kserokopia skandynawskich seriali kryminalnych wykonana bez żadnego wkładu własnego. Typowa do bólu historia maniakalnego seryjnego zabójcy nie angażuje emocjonalnie w losy jej bohaterów. W serialu pełno jest pójść na skróty, głupot i zrzynek ze wszystkiego łącznie z Bondem. Ładne zdjęcia górskich okolic wystarczą na ekscytującą pocztówkę, ale nie na ekscytujący serial.
Podziel się tym artykułem:
Powiem tak, jeśli to jest wierna adaptacja książek Mroza (nie wiem, nie czytałem), to ów Mróz to chyba jakiś skrypt AI do pisania sztampowych kryminałów. 😀
Moim zdaniem ma jakąś piwnicę ghost-writerów od przygotowywania drzewek kolejnych powieści. Czytałem kilka – głównie Chyłkę – i uważam, że ma chłop lekkość pisania i dobrze się to czyta. Ma też poczucie humoru. Rzuca pomysł, piwnica wypluwa z siebie fabułę, a on to potem sprawnie opisuje, bo ma dobry warsztat :). AI jeszcze się nie nadaje do kreatywności, nawet tej wtórnej.
Nie rozumiem, co się czepiasz nazwisk bohaterów. Nazwiska jak każde inne – niebanalne, oryginalne, ale nie jakieś wymyślne. Jak miał to być przytyk to całkiem nie wyszedł. Nie wiem jak w innych książkach, ale tu na podstawie twojego przykładu jest… normalnie.
Jeden rabin powie tak, drugi tak :). Kwestia nie do rozstrzygnięcia. Wg mnie są przekombinowane, choć nie będę bronił tej opinii jak niepodległości. To jak z pisaniem o kimś, że jest podobny do kogoś innego. Za chwilę przyjdzie ktoś, kto powie, że w ogóle nie jest podobny. A to nie matematyka i nie wiadomo, który ma rację.