Moda na bollywoodzkie heroiny trwa w najlepsze. Dołączyła do nich Rani Mukherjee, która zawsze miała męski głos, a teraz jeszcze ubrała flanelową koszulę w kratę.
Bollywoodzki film w polskim kinie w normalnej dystrybucji to zawsze wydarzenie. Wydawać by się mogło, że moda na Bollywood dawno u nas umarła i właśnie teraz – paradoksalnie – zaczęły się w Polsce dziać rzeczy ciekawe. Jedna ekipa za drugą przyjeżdżają tu kręcić filmy, pojawiają się największe tamtejsze gwiazdy, by jeździć przed Centralem na dachu double deckera i nic nie wskazuje na to, żeby to była chwilowa moda. Dopiero co gościliśmy Salmana Khana, a tu przez wszystkie nasze większe telewizje przewinęła się Rani, by promować swój największy hit.
Załapałem się na jeden z jej telewizyjnych występów i nie ma żadnych wątpliwości, że to gwiazda. Wygadana, konkretna, potrafiąca zaciekawić do swojego filmu – tylko pozazdrościć takiej prezencji na obcym sobie lądzie na przeciw ludzi, którzy na dźwięk słowa „Bollywood” uśmiechają się tylko pod nosem.
Inna sprawa, że „Nieustraszona” wiele wspólnego z tradycyjnym wyobrażeniem kina bollywoodzkiego nie ma. To następna z produkcji, w których indyjscy filmowcy starają się robić „normalne kino” z domieszką swojej filmowej tradycji, w której przecież nigdy nie brakowało heroin i społecznych tematów. Wykastrowano je tylko o tańce i trzygodzinny metraż. Trudno powiedzieć, czy już na dobre bollywoodzkie kino będzie ewoluowało w tę stronę, czy to tylko chwilowe. Nawet jeśli to drugie, to trend jest mocny. Przy czym nadal nie mają za bardzo czym konkurować z podobnymi amerykańskimi produkcjami. Ale się starają i, kto wie, może się wyrobią. W końcu przecież miejscowy widz przyzwyczai się do tych filmów, którym nagle bardzo daleko do cukierka i trzeba go będzie kupić coraz lepszymi fabułami.
Fabuła „Nieustraszonej” jest prosta. Tytułowa bohaterka to twarda glinka (nie mylić z Katarzyną Glinką), której nie można przekupić, która ma kopa jak Chuck Norris i która każdą próbę złamania prawa traktuje tak samo – nazwijmy to: z niechęcią. Pewnego dnia dziewczynka, którą traktuje niemal jak córkę zostaje porwana przez handlarzy żywym towarem. Handlarze jeszcze o tym nie wiedzą, ale mają przerąbane.
Rani Mukherjee do tej pory kojarzyła się raczej z weselszym/wyciskaczołzowym repertuarem, choć nie do końca jest tak, że omijała poważniejsze tematy („Podróż kobiety” chociażby). W ostatnich latach jej gwiazda trochę przygasła i być może stąd ta diametralna zmiana wizerunku na twardą babę, która rozdaje kopniaki na lewo i prawo i trochę za często podwija rękawy koszuli. Czy dalej podąży w tym kierunku? To się jeszcze okaże, ale nie widzę ku temu żadnych przeciwwskazań. W „Mardaani” sprawiła się jak należy i wybór takiej roli można uznać za trafny. Fani aktorki nie powinni być zawiedzeni.
Jeśli zaś chodzi o sam film to jest całkiem niezły – szczególnie w pierwszej połowie, która jest nieco bardziej poważna i mroczna. Im bliżej końca filmu, tym więcej pójść na skróty i traktowania fabuły w bollywoodzki sposób. Główna bohaterka to John Rambo we flaneli, która z największej opresji ratuje się ot tak: pstryk. Przekaz filmu jest jasny (Indie, wedle końcowych napisów, to światowa stolica handlu żywym towarem, głównie dziećmi) i jak to w Bollywoodzie – przez kino stara się zwrócić uwagę na problem i podpowiedzieć rozwiązanie: jeśli wszyscy razem staniemy przeciwko, to nie ma takiej siły, która mogłaby nas powstrzymać. Tylko przekazowi przydałoby się trochę mroku i dramatu, których „Nieustraszonej” w drugiej połowie brakuje.
Ale jest to film dobrze zrobiony (zdjęcia Polaka), nielukrowany i momentami odważny (kulisy traktowania porwanych dziewczynek). Prawie Siódemka.
(1858)
Ocena Końcowa
6
wg Q-skali
Podziel się tym artykułem: