Jest dokładnie tak, jak w tym słynnym powiedzeniu: rzeczy niemożliwe załatwiamy od ręki, na cuda trzeba troszeczkę poczekać.
Seria Mission Impossible ma się dobrze
Ile trzeba będzie poczekać na te cuda? Nie wiem, być może do kolejnej części, która jest już w zasadzie nieunikniona. Zadziwiające, jak na serię, którą wydawało się, że położyła już druga część cyklu wyreżyserowana przez Johna Woo. Tymczasem Ethan Hunt i koledzy odżyli i nagle okazało się, że jest jeszcze sporo potencjału w przygodach pracowników agencji od misji niemożliwych. Zresztą nie jest to jedyny taki przypadek w historii kina najnowszego, żeby spojrzeć choć na serię Fast and Furious „załatwioną” krytykowaną ile wlezie trójką (mnie się podobała). A tu pstryk i od piątki było już tylko lepiej.
W przypadku Mission: Impossible wzrost jakości kolejnych odcinków nie jest aż tak widoczny, ale siłą serii jest to, że trzyma równy, wysoki poziom, poniżej którego nie spada. Spektakl akcji, jakim była wyreżyserowana przez J.J. Abramsa część trzecia wyznaczyła ten poziom na nowo (nie jestem fanem pierwszych dwóch części), a Tom Cruise zrobił swoje będąc twarzą, mięśniami i numerami kaskaderskimi serii. Jak pisałem w Poszedłbymie, doprawdy ciężko znaleźć w filmografii Toma jakąś okropną kaszanę, a młodniejący niczym Ibisz aktor jest gwarantem dobrej zabawy w kinie. On w połączeniu z najbardziej utalentowanymi rozrywkowymi reżyserami w Hollywood pozwala nam mieć pewność, że wkrótce znany motyw autorstwa Lalo Schifrina powróci znów. I fajnie, bo na pewno będzie warto wybrać się do kina.
Podejrzany Christopher McQuarrie
Przyznam szczerze, że z wielkim zdziwieniem podczas napisów początkowych przyjąłem nazwisko McQuarrie’ego pod scenariuszem i reżyserią. Nie wiem dlaczego, ale nie miałem pojęcia, że to jemu przyszło się teraz zmierzyć z tą kanoniczną serią filmowo-telewizyjną. Gdybym sam miał odgadnąć reżysera M:I5 też bym zresztą nie wpadł na niego. Wciąż nie przyzwyczaiłem się do tego, że na dobre przeszedł na rozrywkową stronę mocy i, co dziwne, dobrze się tam czuje. Kto by pomyślał?
Christopher McQuarrie, autor scenariusza do filmu, który jednogłośnie został uznany przed laty mianem Ulubionego Filmu Pl.rec-film-u, usenetowej grupy dyskusyjnej (gimby nie znajo). Nieprzypadkowo to właśnie Podejrzani, o których mowa, polecieli w kinie podczas maratonu filmowego będącego częścią zlotu grupowiczów ww. grupy.
Misternie utkany scenariusz Podejrzanych musiał zachwycić każdego, kto spotkał się z filmem i wzbudzić nadzieje na to, że McQuarrie da światu więcej takich filmów. Nic takiego się nie stało. Parę lat później Christopher McQuarrie wypłynął na powierzchnię jako reżyser/scenarzysta marnego The Way of the Gun i wydawało się, że więcej o nim nie usłyszymy. A tu pstryk…
McQuarrie + Cruise = Sukces
Nie są te najnowsze filmy napisane przez McQuarriego aż tak misterne jak Podejrzani, ale ze zdziwieniem trzeba zauważyć, że świetnie odnalazł się w kinie czysto rozrywkowym, a każda jego współpraca z Tomem Cruise’em przyniosła co najmniej dobry efekt. Najpierw była Walkiria, potem Jack Reacher: Jednym Strzałem, Na skraju jutra, a teraz do kolekcji doszedł Mission Impossible: Rogue Nation i powoli robi się z tego naprawdę imponująca seria. A już na horyzoncie czai się ich wspólny Top Gun 2.
No i w końcu recenzja Mission Impossible: Rogue Nation 😛
Rozpisałem się nie na temat głównie dlatego, że tak naprawdę o M:I5 nie mam zbyt wiele do napisania. Zwykle tak jest w przypadku filmów, które dają widzowi to, co obiecują w zwiastunie. Gdy jest czegoś więcej albo – szczególnie wtedy – dużo mniej, to jest się o czym rozpisywać. A tutaj? Każdy wie, czego spodziewać się po serii, każdy widział zwiastun i zachwycał się Cruise’em rzeczywiście przypiętym do startującego samolotu – wizyta w kinie to już tylko spełnienie oczekiwań i film o tym, jak to agencja IMF została oczerniona i agenci musieli działać poza granicami prawa.
Nie wytłumaczyłem się chyba z tego oczekiwania na cuda, o którym pisałem na początku, więc teraz to zrobię. Chodzi o jedyną słabość, jaką zauważam w Rogue Nation. Zgodnie z tytułem serii jest w nim sporo kaskaderskich wyczynów, niemożliwych akcji, pościgów samochodowych i tego typu rzeczy, ale zdecydowanie brakuje jakiejś wisienki na torcie. Akcji tak nieprawdopodobnej (w pozytywnym sensie, a nie jakiejś bzdury totalnej), że od razu przeszłaby do historii kina i po seansie gadalibyśmy tylko o niej. Czegoś takiego nie ma, choć doprawdy nie sposób za głośno narzekać na brak akcji, bo tej zwyczajnie nie brakuje.
W tej sytuacji większość zachwytów wypada skierować pod adresem wygrzebanej nie mam pojęcia skąd Rebecce Ferguson. To prawdziwe objawienie tego filmu i nadzwyczajna w swojej zwyczajności kobieta, która kiedy trzeba kopnie, kiedy trzeba zastrzeli, a kiedy trzeba błyśnie w eleganckiej sukni. Szczególnie to warte wspomnienia, bo przypuszczam, że gdyby ją tak po prostu gdzieś zobaczyć w koszulce i dresie jak zasuwa po bułki, to nikomu nie przyszłoby nawet do głowy, że może z niej być taka seksowna heroina.
Co dalej z Mission Impossible?
A co ma być? Czekam na szóstą część i znów oddam Cruise’owi swoje pieniądze, bo wiem za co zapłacę. Tym razem już nawet Renner mi nie przeszkadzał jak w czwórce, wystarczyło nie chromolić smutów o zmarłej żonie bohatera, a tylko dobrze wkomponować go w ekipę Simon Pegg/Alec Baldwin/Ving Rhames.
Swoją drogą, będzie enigmatycznie, bo chcę uniknąć spoilera dotyczącego zakończenia, ciekaw jestem czy w kolejnych częściach M:I pójdą śladem komiksowych produkcji i zrobią tak, że… a zaROT13uję jednak: j grw v anfgęcalpu pmęśpvnpu cbmovrenwą młbpmlńpój qb jben, żrol j wnxvrwś gnz Qmvrfvągpr hpvrxyv v enmrz fcemlzvremlyv fvę cemrpvjxb VZS.
(1956)
Ocena Końcowa
8
wg Q-skali
Podsumowanie : Ethan Hunt i koledzy zostają zmuszeni do walki o swoje dobre imię z wszechpotężnym Syndykatem. Tom Cruise nie zawodzi. Żyj nam sto lat, Tomku!
Podziel się tym artykułem:
Po seansie tego filmu naszła mnie refleksja, że jestem dość wiernym widzem tej franczyzy, bo tylko czwórki nie widziałem w kinie. Ale nie o tym chciałem. Jedna rzecz mi się w tym filmie nie podobała i to bardzo. Rzecz raczej niewybaczalna w tej serii, a mianowicie efekty. Podczas pościgu na motocyklach mijane samochody wyglądały nazbyt cyfrowo. Mam wrażenie, że w dwunastoletnim Matrix Reloaded nawet było lepiej. Skandal. I nie do wiary.
I tak pewnie na 6kę do kina pójdę.
Jakoś nie rzuciło mi się to w oko. Może nie chciałem zauważyć, a może ciągle wkurwiałem się na parkę, która siedziała za mną i cały czas gadała przez co musiałem się przesiąść w gorsze miejsce 😀
Chcesz okropnej kaszany Toma? proszę 😉 http://www.filmweb.pl/Wybuchowa.Para
Mało ma Qujowych filmów – tu się zgadzam. Widocznie 'coś’ nad nim czuwa.
A ja jestem chyba jakiś dziwny bo mnie się nawet film Woo podobał, zwłaszcza druga połowa, który chyba nikt nie lubi. Piątka dobra, choć wolę trójkę i czwórkę. Lubię też jedynke De Palmy (kto wpadł na pomysł by głównego bohatera serialu na którym oparto cykl granym przez Voighta zrobić w filmie to co zrobili scenarzyści).
Możesz nie kojarzyć Fergusson bo to aktorka serialowa, widocznie Tomek jest fanem seriali angielskich. Pewnie ją wypatrzył w serialu BBC „White Queen” gdzie gra królową Elżbietę i też się świetnie prezentuje i dobrze gra (jeden z niewielu kiepskich seriali BBC jakie widziałem, większość jest dobra co widziałem) albo w miniserialu „Red Tent” opowiadającym historie biblijnego Jakuba. Migneła też na drugim planie „Herkulesa” z Johnsonem.
@KinoKoneser
Co Ty dziabolisz? Wybuchowa para była bardzo fajna! 😛 Z dwóch identycznych filmów, jakie się wtedy w tym samym czasie pojawiły okropną kaszaną był ten drugi film z Kutcherem i Heigl.
@michax
Dawno dwójki nie oglądałem i podejrzewam, że obejrzana teraz nie byłaby taka zła, ale wtedy byłem strasznie zajarany Johnem Woo i jak zobaczyłem te wszystkie bezsensowne gołębie latające od czapy itepe to zapłakałem rzewnymi łzami :).
Ta, sprawdziłem jej filmografię w trakcie pisania i bardziej obstawiałem „Wallandera”, którego w ogóle nie mam ogarniętego, ale z całościowej obsady wynikało, że chyba jednak nie :).
PS. W kinie nie widziałem tylko najlepszej dla mnie trójki. Piątka całościowo jest wg mnie lepsza od czwórki, ale za to czwórka ma wypasioną scenę włamu do Kremla – takiej sceny mi brakowało w piątce.
Ja widziałem wszystkie części w kinie.
Co do Wybuchowej pary to film przyzwoity, do kaszany mu bardzo daleko. Ktoś nad nim czuwa, to prawda, ma dobrego agenta widocznie i żyłkę do interesów. A nie każdemu scjentologowi się aż tak powodzi, np. Travolta od kilku lat jakoś mu bardzo kiepsko w kinie idzie. Z tego co słyszałem to miał różne dramaty w życiu ostatnio i to może też tego powód, ale on zawsze grał dużo i przeplatał dobre filmy kaszankami. Choć nie jest też tak że Cruise zawsze był ulubieńcem publiczności w USA (tak było przez całe lata 80 jak i 90 i gdzieś do Wojny światów), gdy zaczął odstawiać akcje różnego typu z ze swoją dziewczyną i w talk showach to jego filmy zaczeły przynosić mniejsze zyski i to chyba było w okolicach Ghost Protocol właśnie albo w okolicach trójki. Choć filmy jego zaczeły znowu odnosić finansowe sukcesy i może nie takie jak w latach 80 i 90 ale jednak.
Niestety mojemu ulubionemu Melowi Gibsonowi to się nie udało, który był w latach 80, 90 i jeszcze kilka lat później ulubieńcem amerykanów i nie chodzi tylko o Pasje i jego wiadome akcje, które wywołały co wywołały, ale jakoś szansy mu Hollywood nie chce dać (inna sprawa że jest o wiele starszy od Cruise’a ale trzeba przyznać że jak na swój wiek prezentuje się bardzo dobrze) nawet pomimo wstawiennictwa jego przyjaciela Downeya jr, który też miał różne przejścia w przeszłości. Mógłby jak Jodie Foster zabrać się za reżyserke Iron Man i angażować go do swoich filmów. W Beaver Foster zagrał jedną z najlepszych ról ostatnio ale film przeszedł niezauważony co w sumie nie dziwi (inna sprawa że zagrał samego siebie tak naprawdę). Choć nawet w słabszych filmach pokazuje się z dobrej strony jak w Niezniszczalnych czy w Maczeta zabija. Ale nawet jako reżyser nic nie kręci a miał przecież w planach film o wikingach w którym jak nie mylę się chciał obsadzić Di Caprio ale facet ze względu na akcje z dziewczyną Mela odmówił. Szkoda nie tyle Di Caprio że odmówił co projektu bo film o Wikingach w reżyserii Gibsona, to mógłby być film na miare nawet Walecznego Serca.
Wydaje mi się że jedyną szansą na poprawienie wizerunku to jakby zagrał w jakimś serialu np. w 3 serii True Detective jako np. zmęczony życiem gliniarz na emeryturze (mam takie marzenie by do kolejnej serii showrunner zaangażował jakiś zapomnianych aktorów z lat 80 lub 90) albo jakby w roli głównej obsadził by Tarantino w swoim filmie, który przecież lubi do swoich filmów angażować aktorów których kariera podupadła i najlepsze lata mają za sobą. Przecież to u niego wybił się z powrotem Travolta, to u niego zagrał David Carradine jedną z najlepszych ról w swojej karierze a w tym roku już drugi wspólny film nakręcił z innym ulubieńcem amerykanów z lat 80 czyli z Russellem (mam nadzieje że lepszy od poprzedniego wspólnego ich filmu, rola dobra, ale film nudny był). Choć jak pamiętam a widziałem 99.9% filmów Mela (najmniej z okresu przed Hollywood) to kiepskich filmów też za bardzo nie ma zarówno jako aktor jak i reżyser. Akurat Furia i Dorwać Gringo to nie do końca to czego oczekiwałem po powrocie Gibsona do kina akcji, ogólnie to przyzwoite filmy, ale spodziewałem się lepszych i liczę że dobrym filmem się okaże Blood Father w reżyserii pana od Wroga publicznego nr 1 i od remaku Ataku na posterunek 13.
A co do Johna Woo to gołębie to wizytówka tego reżyserii, bez gołębi to nie John Woo:-) Choć ja lubię nawet amerykańskie filmy tego reżysera, z czego najlepszy był Bez twarzy, ale wiadomo że nie umywają się do nakręconych w Chinach. A właśnie widziałeś może już jego najnowszy film czyli The Crossing? Można go już obejrzeć czy jeszcze nie miał premiery? Choć chyba w dwóch częściach powstał jak nie mylę się.
Kariera Travolty to sinusoida chyba jednak z przewagą dołowania. Ale i tak powinien się cieszyć, że dostał drugie aktorskie życie, nie wszystkim się to udaje. A z dwojga złego to chyba lepiej tak jak on nie grać prawie w niczym niż tłuc co roku parę bzdur jak Nicolas Cage. Ech, dziwnie się ich kariery potoczyły, a tacy fajni było w „Face/Off” :).
Gibsona bardzo szkoda, a że młodszy nie będzie to już chyba nigdy się nie wygrzebie po tym skandalu. Choć z drugiej strony czy tak rzeczywiście bardzo szkoda? Chyba za łatwo ulegamy czarowi ekranu i glamouru. Fura dzieci, kochająca żona, role zajebistych kolesi jak Riggs itp. i człowiek myśli, że sam aktor na bank musi być zajebistym, równym koleżką. A tymczasem to chyba rzadko się sprawdza. Na palcach ręki można pewnie policzyć aktorów, których kariery i zycie potoczyły się płynnie od początku do końca jak z kolorowego magazynu. Zwykle sława szybko się kończy. Człowiek, gdy był młody to zazdrościł takiego życia, a z wiekiem widzi, że to pic na wodę fotomontaż. Chciał być takim Coreyem Haimem, a teraz się cieszy, że jednak nim nie był. Choć oczywiście dyskusyjne czy lepiej żyć zajebiście prze chwilę i kipnąć, czy wiecznie i przeciętnie 🙂
Beaver wg mnie był mocno przeciętny. Gdyby mnie ktoś spytał o zdanie to powiedziałbym, że odbudowanie kariery rolą kolesia, który wsuwa dłoń w tyłek bobra to słaba decyzja. Ale nikt nie pytał :).
Wiadomix, że wizytówka, ale wg mnie to nie uprawnia do wsadzania gołębi całkowicie z dupy, jak to miało miejsce w M:I2. Co innego taki „The Killer” itepe. „The Crossing” nie widziałem jeszcze. Chyba wyszła pierwsza część, ale bez angielskich napisów, więc tak jakby nie wyszła.
Seria od trójki ma jedną gigantyczną zaletę: lekkość. Coś czego nie posiada większość filmów komiksowych, które ostatnio oglądam (vide Superman, którego uważam za jeden z najbardziej męczących seansów). Aż się płakać chce ze wzruszenia, że ta seria jednak odpaliła, że załapali o co chodzi i nie walą żadnych smutów, tak trzymaj Tomcio!
Swoją drogą kto by pomyślał, że zawstydzą nowego Bournea, który chociaż nie jest jakąś wielką kaszaną to nie umywa się w tej chwili do M:I.
W ogóle to seria Tomcia znalazłaby się u mnie chyba w top 5 pozytywnych zaskoczeń kina.
Skandali to było kilka z Gibsonem i zaczeło się od zawirowań wokół Pasji a później różne dziwne zachowania, wypowiedzi i pewnie już się nie podniesie ale skoro jest reżyserem też to mógłby czasami coś nakręcić a skończył na Apocalypto, a pewnie kasy mu nie brakuje by wyprodukować jakiś film.
Z Cagem to ciekawa sprawa, bo nie odpuszczam jego żadnego filmu i czasami trafiają się lepsze filmy lub role w tych słabych filmach co gra jak rola w przeciętnym Frozen Ground (tutaj jest wyciszony Cage, nie szarżujący). A dobre role też ma jak w filmie Herzoga Zły porucznik, w którym szarżuje na całego jak w wielu filmach ale tutaj to idealnie pasuje to do klimatu i świetnie wypadł. Facet wogóle za mało gra morderców, psychopatów, bo świetny byłby w takich rolach. Lubię aktora ale nie aż tak jak np. Hauera, którego oglądałem każdy film nawet gdy grał jedynie epizod do roku 1997, 1998 jak dobrze pamiętam (grał dużo i gra dużo). Ale po bodaj Hemoglobinie i Wybuchu miałem dość żenującego poziomu jego filmów i obraziłem się na aktora a to był mój number one dawno temu. Później sporadycznie widziałem go w jakiś filmach np. w Merlinie ale już nie oglądałem każdego filmu, dopiero przypomniałem sobie o Hauerze jak pojawił się na drugim planie w debiucie reżyserskim Clooneya i w Sin City, ale też nie oglądam każdego jego filmu tylko te ciekawsze jak Hobo – włóczęga czy Młyn i krzyż.
Coś w tym jest że mało którego aktora kariera potoczyła się do końca że był na szczycie nawet jak na koncie nie miał skandali, np. Tom Hanks nie przypominam sobie by pojawiały się kiedykolwiek z nim jakieś skandale idługo to był ulubieniec USA. Facet najpierw grał w komediach, później udało mu się zmienić wizerunek z komika na poważnego aktora i jak czasami się pojawił w komediach to wszyscy się dziwili że on kiedyś grał w niepoważnych filmach. Tak chyba od lat 80 do roku 2002 był na szczycie a później bywało różnie i dopiero w ostatnich latach przypomnieli sobie w Hollywood o nim, choć grał ciągle ale jakoś zniknął z pierwszych stron gazet i już nie był aż tak popularny. Dostawał gorsze propozycje choć żadnych skandali nie miał za sobą, chyba. Wydaje mi się że rolą Kapitana Phillipsa i Disneya przypomniał o sobie ostatnio. Wogóle dla mnie Hanks obok np. Clooneya to taki aktor starej daty czyli taki który zrobiłby kariere w każdej epoce kina, nawet niemej. Nieważne w jakich latach by się urodził to zawsze byłby gwiazdą. Ciekawe też w jakim miejscu swojej kariery byliby obecnie np. Hackman, Connery. Pewnie tak jak np. de Niro czy Pacino grali w czym popadnie albo epizody więc nawet lepiej że na emeryture przeszli dawno temu.
A właśnie ciekawe w jakim miejscu kariery będzie Cruise w wieku 60, 70 lat, bo nie wyobrażam sobie by się popisywał sprawnością w fizyczną w tym wieku i kręcił kolejne Mission Impossible, ale z drugiej strony jak Stallone kręci ciągle kolejne części Rockiego i Rambo to kto tam go wie. Pewnie będziemy jeszcze długo oglądać Cruise jak biega w swoich filmach:-) Choć wolałbym by nie grał tylko w kinie akcji ale w dramatach, filmach obyczajowych, takich filmach jak grał w latach 80 i 90 jak Ludzie Honoru, Firma. Ostatnio pojawił się jako piosenkarz w przeciętnym filmie i miło zobaczyć go było w innej roli niż superbohater kina akcji.
@devingel
Ano, najgorzej jak reżyser jest nadęty jak balony i myśli, że robi kino moralnego niepokoju. Albo się wstydzi, że robi „tylko” rozrywkowe kino. I wychodzą toporne potworki jak Man of Steel. Widać, że były możliwości, była kasa, było wszystko. Tylko był też kijek w tyłku :).
Bourne jakoś w ogóle mi od początku nie podchodził. Wolę jednak agentów na mniej poważnie.
@michax
No jednak najgorzej na zamieszaniu z tą Ukrainką wylądował. Nie chce mi się sprawdzać szczegółów, więc „ta Ukrainka” wybaczy. Kryzys wieku średniego level hard ;).
Z tymi filmami w Hollywood to jakaś grubsza rozkmina i nigdy nie wiadomo od czego co zależy. Kasę Gibson pewnie ma, spokojnie mógłby jakieś niskie budżety klepać za kamerą. A nie klepie. Czemu? Cholera wie. To tak jak np. z Arnoldem – co za różnica Arnold teraz, a Arnold przed zostaniem gubernatorem? Moim zdaniem żadna. A mimo to jak się jego kariera pierwszy raz zawiesiła to na dobre. Kręcił kit za kitem, poszedł w politykę. Skończył i nagle jakoś da się robić lepsze filmy, choć nic się nie zmieniło poza tym, że jest starszy.
W ogóle mnie zastanawia jak to jest, że jesteś uznanym aktorem i nagle pstryk i grywasz w kaszanach. Taki Christian Slater np. Chyba o wielu rzeczach po prostu się nie mówi i zamiata pod dywan.
Do Hanksa jeszcze dochodzą dwa Oscary z rzędu. I co? I nic. jak się ma posrać to się posra, choć akurat u niego nie na taką skalę jak by mogło. Podobna sprawa Hillary Swank. Karate Kid, pstryk, dwa Oscary. Pstryk byle co. Tu chyba działa to, co zawsze powtarzam – dobry scenariusz zrobi z każdego (przesadzam) dobrego aktora. Ale dobry aktor nie z każdego scenariusza zrobi dobry film. Kwestia dostawanych propozycji. No i też trochę nosa, bo nie wyobrażam sobie, żeby aktor z dwoma Oscarami nie dostawał na biurko wszystkich fajnych propozycji, jakie tylko aktualnie fruwają.
Tu chyba też trochę jak z Robinem Williamsem. Producenci wymagają hita za hitem. Jedna dwie wpadki i masz problem. Dochodzi depresja i tragedia gotowa. Nikt cię po plecach nie poklepie i nie powie „spoko spoko, straciliśmy 50 milionów dolców, ale się nie martw”.
No wiek to zawsze największy wróg cruisopodobnych aktorów i pewnie sami nie są przygotowani, że nagle jesteś stary i nic na to nie poradzisz. Z perspektywy widza też to strasznie wygląda – nagle całe pokolenie, z którym kojarzy się kino jest stare. A przecież tacy nieśmiertelni byli. Strach myśleć o takim Hackmanie właśnie. Myślę Gene Hackman, mam go przed oczami tak jakby tydzień temu w czymś grał, a tu za chwilę myśl, że facet na emeryturze od +10 lat. Za chwilę stary wyjdzie po honorowego Oscara i dopiero sobie człowiek uświadomi, że też się postarzał…