Miałem dobre przeczucia, co do nowej wersji Przydrożnego baru. To znaczy najpierw pomyślałem: ale po ch…?, ale potem zobaczyłem zwiastun i przekonał mnie do siebie. Po demolce dzielnych Estończyków przez biało-czerwoną kadrę zasiadłem do seansu licząc na rozrywkowo spędzone dwie godziny przy filmie, który mimo późnej pory rozwieje moją senność. Jak było? Nie będę Wam kazał czekać do siódmego akapitu. Odpalcie se lepiej oryginał. Recenzja filmu Road House. Amazon Prime Video.
O czym jest film Przydrożny bar aka Wykidajło aka Road House
Elwood Dalton (Jake Gyllenhaal) to uśmiechnięty twardziel, którego wnętrze wciąż toczy tragedia sprzed lat. Uciekając przez życiem, odpowiedzialnością i chwyceniem byka za rogi, Dalton eksploruje świat podziemnych walk na gołe pięści, gdzie udaje mu się bez wysiłku zarabiać całkiem niezłe kwoty. Bo Dalton jest byłym mistrzem UFC, na widok którego przeciwnicy zwykle uciekają. I właśnie takiego człowieka potrzebuje Frankie (Jessica Williams). Właścicielka przydrożnego baru na Florydzie ma problem z niesforną klientelą, która każdego wieczora roznosi knajpę na strzępy. Aby ją spacyfikować (klientelę, nie knajpę :P), gotowa jest zapłacić Daltonowi okazałą sumkę. Tyle, że Dalton nie jest zainteresowany fuchą. I nie wiem, czemu o tym piszę, bo jednak za chwilę Dalton jedzie do Florydy, żeby zaprowadzić tam święty spokój.
Zwiastun filmu Douga Limana Road House
Recenzja filmu Road House aka Wykidajło aka Przydrożny bar
Raczej nie jestem wielkim przeciwnikiem remake’ów. Tzn. uważam, że są one w przeważającej liczbie przypadków zbędne, ale póki ktoś nie wymyśli nakręcenia na nowo Poszukiwaczy zaginionej Arki, nie będę stał pod kinami w pikietach i oblewał pomidorową plakatów filmowych. Przydrożny bar, choć bardzo go lubię, nie należy do tego typu filmów, które uważam za świętość i połamałbym łapy za jego dotykanie. Było mi zupełnie obojętne, że ktoś w końcu porwał się na jego remake. Co nie zmienia faktu, że oryginał jest dla mnie filmem kultowym. Dość powiedzieć, że kaseta VHS z tym właśnie filmem, leżała w rodzinnym domu schowana w jakichś pościelach w górnej szafce, żeby młody Q jej nie dorwał. Niczym jakieś porno skrywała się w mroku meblościanki, bo była w niej goła baba i erotyczne sceny z tą gołą babą. (Jak również znakomite teksty typu: – Co byś powiedziała na przytknięcie sutka do sutka? – Potrafię to zrobić bez ciebie.).
Szczerze wierzyłem, że Road House Douga Limana mi się spodoba. Nie spodziewałem się nie wiadomo czego, więc nie można mówić o za dużych oczekiwaniach, ale gdzieś tam w głębi wierzyłem w miły, niezobowiązujący seans. I przez pierwsze pół godziny robiłem wszystko, żeby ta nowa wersja mi się spodobała. Potem było mi już wszystko jedno, bo nie jest to moim zdaniem udany film.
Road House potyka się o własne nogi na tym, co bardzo często jest głównym mankamentem tego typu remake’ów. Ich autorzy za wszelką cenę chcą coś zmienić w stosunku do oryginału i w efekcie dokonują przekombinowania. Nie inaczej jest w przypadku filmu Limana, w którym wszystkie zmiany w stosunku do oryginału są właśnie przekombinowane. Jakieś pogonie motorówkami, zastąpienie „Myślałem, że jesteś większy” szpitalem, który jest 25 minut stąd, krokodyle, taranowanie bohatera na moście półciężarówką itp. Po co to wszystko? Nie można sobie po prostu dać efektownie po mordzie i trochę sobie postrzelać? Przecież te próby rozjeżdżania (rozpływania?) motorówkami, w których rozjeżdżany łapie se ot tak motorówkę i na nią wskakuje zamiast zostać rozpłynięty są głupie i nie wnoszą do filmu niczego atrakcyjnego. Nawet jeśli sceny, o których mowa zostały nakręcone tzw. „nowocześnie”. Podobnie zresztą jest z mordobiciami, które, owszem, wyglądają efektownie, ale męczące są te próby za wszelką cenę uczynienia takich walk jeszcze bardziej atrakcyjnymi. W efekcie kamera podąża z uderzeniami, nierozerwalną częścią choreografii walk jest dynamiczne ustawienie tejże kamery, a od umiejętności przyjebania z podbródkowego ważniejsze jest przygotowanie gimnastyczne do błyskawicznego uniku połączonego z wyprowadzeniem ciosu trzecią ręką. To trochę jak z tą solówką na gitarze, gdy zamiast zagrać dziesięć nut, ktoś w tym samym czasie gra tysiąc nut, bo potrafi. Nie oznacza to jednak, że będzie to brzmieć lepiej.
No nie przekonały mnie te zmiany jak widać, choć – tu jest dobry moment, aby to przyznać – Jake Gyllenhaal jest dobrym Daltonem i to najmocniejszy element tego przekombinowanego filmu. Podobnie jak Swayze’mu, przez większość czasu Gyllenhaalowi towarzyszy przyklejony do twarzy poczciwy uśmieszek dobrego chłopaka, który nie chce łamać innym nadgarstków, ale musi. Oczywiście jest to kino XXI wieku, więc nowy Dalton musi też mieć myśli samobójcze, bo by się coś przecież stało, gdyby po prostu chciał se tylko posiedzieć w spokoju w barze i poruchać. Nijak to jednak nie zmienia faktu, że Gyllenhaal radzi sobie (i wygląda) dobrze. Przynajmniej on miał zabawę z tego filmu.
Przy takim nastawieniu do filmu (wina filmu, który spowodował takie nastawienie) nie dziwi więc już chyba raczej to, że nagle wszystko zaczyna ci w nim przeszkadzać. Przy czym, ustalmy, oryginalny Przydrożny bar aka Wykidajło nie był mądrym filmem. Zmianę profesji głównego bohatera na modnego w XXI wieku wojownika MMA jeszcze byłem w stanie przełknąć, choć uważam, że o wiele lepszym wyborem zawodu jest dla niego oryginalny uberwykidajło. Nadaje to filmowi z 1989 roku od startu oryginalnego posmaku, gdy najlepszy w branży wykidajło przyjmuje ofertę pracy w najgorszej w Stanach mordowni. To samo z zawodnikiem MMA nie jest już tak atrakcyjne. No ale mówię, pogodziłem się z tą zmianą i ją zaakceptowałem. Nie pomogło to jednak w dalszej alergii na bzdury nowego Road House (a nie zamierzam tu nawet wspominać, że białego chłopa właściciela zmienili na czarną babę właścicielkę), które irytowały mnie raz za razem, nawet jeśli z boku wygląda to na zwykłe czepianie się dla klików (umówmy się, co bym nie zrobił na Q-Blogu, to nie będzie dla klików :P).
Począwszy od filmowego „baru”. Ło panie, to nie żaden bar ale zajazd Góralska Gospoda ze schabowymi górala (schabowy z łoscypkiem). To nie żaden bar, ale miejsce, do którego zaraz zlecą się turyści z czterogwiazdkowego hotelu all-inclusive z Turcji na śniadanie w cenie pobytu. W ogóle nie czuć tam klimatu mordowni na zadupiu Stanów, w której trzeba zaprowadzić porządek. A to prowadzi do kolejnych wątpliwości, bo mam z tym Road House ten sam problem, co z remakiem Footloose (choć dużo mniejszy). W ogóle nie czuję, że są obecnie takie miejsca, jakie bez problemu wyobrażam sobie w 1989 roku. Przez to czuję podskórnie, że to wszystko naciągana fikcja i wyobraźnia scenarzysty w ogóle nie pokrywająca się z rzeczywistością. To, co pasowało 35 lat temu, nie zawsze będzie pasować jako zawiązanie fabuły teraz. Z Footloose było to uwierające jeszcze bardziej, bo gdzie w dobie Internetu i Spotifaja uchowałoby się w Ameryce miejsce, w którym nie można słuchać muzyki? No nigdzie.
Zdecydowanie brakuje w nowym Road House jakiegoś normalnego złoczyńcy, którego można by się przestraszyć i poczuć, że może zrobić bohaterom coś poważnego. Podobnie jak i w oryginale, również i tutaj żołnierze głównego badguya są debilami i OK, ale niestety główny badgaj też jest przerysowanym debilem (najbardziej konkretny złoczyńca ma tutaj ksywkę Wielka Pała, co wiele mówi o filmie). Można tego jednak nie zauważyć, bo Conor McGregor. Ło kurwa, kto panu to tak spierdolił? Ja wiem, że to jego debiut na ekranie, ale trzeba go może jednak było wysłać na jakieś aktorskie douczki? Gra okropnie, a jego przerysowana do sześcianu postać dopełnia tragedii tego pastiszu kina akcji. I jeszcze scenę po napisach dostał, która myślę, że idealnie podsumowuje ten film, który tak bardzo chciał być cool i jazzy (nie wiem, jak to się teraz mówi wśród młodych), że zdecydowanie przedobrzył. Bo, jak napisałem na początku, próby zmieniania na siłę wszystkiego, co już zadziałało, zwykle nie przynoszą niczego dobrego.
I jeszcze bym sobie pewnie ponarzekał na nowy Road House (ile zarabia filmowa pani doktor? jeszcze tylko prywatnego odrzutowca jej brakowało; BTW jest na początku ostrzeżenie o nagości, a nawet dupy nie pokazała; za to dupę pokazał McGregor), ale dopadło mnie życie w postaci konieczności poprawienia wniosku w postepowaniu rekrutacyjnym do zerówki młodej, więc muszę przerwać w połowie recenzji, hehe.
PS. Gdyby to nie był remake, dałbym pewnie Szóstkę.
(2611)
Ocena Końcowa
5
w skali 1-10
Podsumowanie : Okryty hańbą mistrz MMA przyjmuje posadę wykidajły w terroryzowanym przez nieokrzesaną klientelę przydrożnym barze. Remake kultowego hitu z końca lat 80. na siłę próbuje być równie cool co oryginał, zmieniając w nim wiele rzeczy na zdecydowanie gorsze. PS. Świetny Gyllenhaal, przeokropny McGregor.
Podziel się tym artykułem:
Czyli Dżylenhal kontynuuje passę g*wnoról.
Większość twierdzi, że nowy „Przydrożny bar” jest fajny, a ja pierdolę głupoty w jego temacie :).
Ja też jestem z tych, dla których oryginał to kult – jedna z pierwszych kaset z wypożyczalni, potem nagrane z na VHS z telewizji i od czasu do czasu oglądane. W trakcie starzenia się zacząłem traktować go mniej poważnie, czasem nawet bekowo, ale cały czas sentyment pozostał. To trochę jak z rodzicami/dziadkami – dorastasz i nagle nie są już najmądrzejsi i najsilniejsi na świecie, czasami wręcz irytują, ale to jednak (jeżeli nie są totalnymi patusami) twoi rodzice/dziadkowie i są dla Ciebie ważniejsi niż laureaci Nobla lub mistrzowie Wimbledonu.
Dopóki nie przeczytałem Twojej recenzji, nie potrafiłem ładnie wyartykułować tego, co mi zgrzyta. Teraz już wiem – właśnie próba aktualizacji i wysłanie wykidajły w XXI wiek.
PS1 – urządziliśmy sobie z żoną mini-maraton. Żona nie znała oryginału, ale stwierdziła, że pomimo wad, oryginał „coś ” w sobie ma, remake- niespecjalnie.
PS2 – No i jednak brakuje rozrywania gardła techniką palców zagłady 😀
Raz w życiu gadałem jakieś głupoty w radio (tzn. gadałem, a nie że raz głupoty, a sto razy mądrze 🙂 ) i było to właśnie na temat „Road House” w cyklu „Tak złe, że aż dobre”. Może nie jest to idealny kandydat, bo to jednak bardziej filmy pokroju „Deadly Prey” (o którym też zresztą gadałem), czyli prawdziwe „szity”, ale z drugiej strony właśnie taki jest – co dociera do człowieka dopiero po latach :).
ale scena z goleniem rewelacja – mnie rozbawiła… i chyba tylko to zapamiętam z tego filmu… bo reszta jakaś taka… w sumie jak napisałeś 🙂