Jedna z najbardziej oczekiwanych premier roku nie zawodzi. Dla swoich wiernych widzów ma dokładnie to, czego powinni się po niej spodziewać. Zaś reszta widzów zdaje się jej nie obchodzić.
I nie ma się co dziwić. Nieprzypadkowo przygody Doma, Briana i kolegów doczekały się już siódmej odsłony (choć trzeba zaznaczyć, że już trójka (Szybcy i wściekli: Tokio Drift) miała być ich pogrzebem, a seria niespodziewanie reaktywowała się, gdy okazało się, że jej główne gwiazdy nie zrobiły takiej kariery, jaką pewnie by chciały zrobić i sięgnięły po najstarszy trik z książki) zarabiając wielokrotność włożonych na nie budżetów. Niemałych budżetów. Oferując napompowaną adrenaliną i niewielkim sensem akcję zapełniły sobie przychylność dużej liczby kinowych widzów. I ich wierność. Po co więc kombinować coś w sprawdzonej regule i próbować na siłę zachęcić do siebie nieprzekonanych? Bez sensu. Lepiej po raz kolejny zrobić to, co do tej pory udawało się najlepiej i nie zawieść amatorów szybkiej i wściekłej akcji. Jeśli więc wiesz, czego spodziewać się po tym filmie, nie wyjdziesz z kina zawiedziony.
Ja nie wyszedłem (z kina zawiedziony :P) i dlatego też nie będę tu próbował przekonać tych, którzy za Szybkimi i wściekłymi nie przepadają, że nie mają racji i nie wiedzą co tracą. Nie moja sprawa. To recenzja dla tych, którym seria Szybcy i wściekli się podoba, napisana przez kogoś właśnie takiego.
Fabułę siódemki zapowiedziała już scena po napisach w Szybkich i wściekłych 6. Główny badgaj poprzedniej części leży na OIOM-ie, gdzie odwiedza go starszy brat (Jason Statham). A wejście ma prawdziwie w tollywoodzkim stylu. Obiecuje pomścić braciaka i zająć się odpowiedzialnymi za jego niepowodzenie. I szybko zabiera się do roboty. Zabija Hana, ciężko rani Hobbsa (The Rock), wysadza w powietrze dom Doma :). Ekipa musi się nim zająć (Stathamem, a nie domem Doma :P) zanim narozrabia jeszcze bardziej. I zarówno oni, jak i Straszny Starszy Brat mają sojuszników w postaci megatajnej organizacji terrorystycznej oraz megatajnego oddziału CIA. Reszta filmu to ich zabawy w kotka i myszkę przeplatane ckliwymi dialogami o miłości.
No i co? Właściwie to tyle, bo naprawdę wiadomo, czego się spodziewać i to się dostaje. Poniżej jeszcze ze trzy luźne refleksje na temat Szybkich i wściekłych 7 [Furious 7], a tu już ocena: 8/10. Było lepiej niż w części szóstej, ale gorzej niż w części piątej. Wciąż fajnie i rozrywkowo. Może tylko trochę za długo. Te ckliwe dialogi o miłości niby potrzebne fabule i trudno na nie narzekać, ale gdy masz film, w którym chodzi o szybkość i wściekłość to jednak go spowalniają. No i muszę też przyznać, że choć się nie zawiodłem, to oglądając kolejne popisy kaskaderów ani razu nie krzyknąłem: „ja prdl! ale czad!”. Naprawdę ciężko już czymś zaskoczyć.
Z pewnością osobną recenzję można by poświęcić głupotom, jakie tu zobaczymy, ale nie widzę sensu w takim punktowaniu. „Tak miało być”. Zagajam jednak temat, bo jedna rzecz mi nie pasowała w tym wszystkim. Rozumiem zaprzeczające fizyce akcje (ale za to jak to wygląda), ale uważam, że jedna scena była tu niepotrzebna i nie wiem po co dołączyli ją do filmu. Chodzi o scenę, w której Diesel i Statham „grają” w kurczaka jadąc na pełnym gazie jeden na drugiego i doprowadzając do solidnego dzwona. Rozumiem, metafora, obaj tacy mega super, ze żaden nie odpuści, ale raz to już zbyt niedorzecznie wygląda, gdy po prostu wychodzą z rozbitych samochodów, a dwa tylko czekać, jak jakiś debil, który nie rozróżnia filmu od rzeczywistości zacznie jeździć na czołówki. Bo przecież nic im się nie stało. O ile nie mam problemu z wyskakiwaniem samochodami na spadochronach, bo ww. debil nawet gdyby chciał to i tak nie wyskoczy nigdy samochodem ze spadochronem, to takie sceny mi zgrzytają podwójnie.
Czapki z głów za połączenie serii z trzecią częścią. Wiem, już od piątki je zapowiadano (Han, który na razie nie chce jeszcze jechać do Tokio), a w szóstce po napisach zaczęto realizować. Ale naprawdę fajnie wyszedł w siódemce segment tokijski. Raz, że zabrzmiała znana z trójki nutka, a dwa, że pojawienie się Diesela w trójce nabrało jeszcze większego sensu.
Filmy, które swoją premierę mają po śmierci w trakcie zdjęć jednego z głównych aktorów, pokazują, jak daleko zaawansowane są prace nad filmami w momencie, w którym myślimy, że dopiero się zaczęły. Nowe filmy ze zmarłymi aktorami pojawiają się jeszcze długo po ich śmierci. Tutaj też to widać, bo choć zmieniali scenariusz w związku z wiadomą tragedią, to i tak mieli już sporo materiału z Paulem Walkerem. Tyle, że właściwie nie widać, że był jakiś kłopot. Zakładam, że parę razy mnie nabrali, ale poza tym trzeba dość uważnie patrzeć, żeby zauważyć te machinacje. Oczywiście biorę pod uwagę, że być może to tylko moja podświadomość i gdybym nie wiedział, że coś było na rzeczy to nawet bym się nie zorientował. Tak czy siak wyszło bardzo ładne pożegnanie z aktorem i nic z gatunku młody Arnold Schwarzenegger w Terminator: Salvation.
No i na koniec mam jednak trochę wrażenie, że nie do końca wykorzystano w Szybkich i wściekłych 7 Jasona Stathama. Po świetnym wejściu, potem już tylko pojawiał się w randomowych momentach i znów znikał. Chyba trochę niepotrzebnie uwikłano się w wątek hakerski i jego przyległościach, spychając na drugi plan porachunki bohater kontra gangster.
No i naprawdę na koniec jeszcze jedna dobra wiadomość. W ten sposób, w jaki teraz to prowadzą, spokojnie przed nami jeszcze ze dwie, trzy części. A w Szybkich i wściekłych 10 [Fast and Furious X] spodziewam się… ale nie chcę spoilerować, więc jakby co to pytajcie w komentarzach.
Ocena Końcowa
8
wg Q-skali
Podsumowanie : Szybka i wściekła ekipa Dominika Toretto musi zmierzyć się z byłym angielskim komandosem, który się na nich mocno zdenerwował. Wszystko, co chcieliście zobaczyć w Szybkich i wściekłych i nie baliście się, że nie zobaczycie.
Podziel się tym artykułem:
Czego się spodziewasz w dziesiątce? 😉
SPOILER: Ekipy Doma walczącej z wszystkim żyjącymi badgajami z poprzednich części, którzy sami zmontowali ekipę. Takie typowo komiksowe podejście do tematu :).