×
Le Mans '66, Ford v Ferrari (2019), reż. James Mangold.

Le Mans ’66. Recenzja filmu Jamesa Mangolda Ford v Ferrari

Nie zawiodą się ci, którzy po obejrzeniu zwiastuna najnowszego filmu Jamesa Mangolda Le Mans ’66 spodziewają się kina podobnego stylistycznie i tematycznie do Wyścigu Rona Howarda. Obydwa filmy więcej łączy niż dzieli, choć trzeba przyznać, że finalnie bezapelacyjnie górą jest dzieło Howarda. Recenzja filmu Le Mans ’66.

O czym jest film Le Mans ‘66

Kiedy Henry Ford II (Tracy Letts) wpada w szał, strach pada na wszystkich pracowników Ford Motor Company. Słowo „zwolnienia” odmieniane jest na wszystkie możliwe przypadki, a na gwałt poszukiwany jest pomysł na to, by z przytupem wprowadzić firmę w nową erę pierwszego powojennego pokolenia młodych, bogatych Amerykanów. Przedstawiciel działu marketingu Lee Iacocca (Jon Bernthal) próbuje przekonać szefa, że ów młody, bogaty Amerykanin potrzebuje nowoczesnego auta, jak najdalszego od nudnych wyrobów firmy Ford. Zuchwała propozycja znajduje zrozumienie w oczach Forda Drugiego. Zatwierdza projekt przygotowania samochodu, który umożliwi wygranie prestiżowego 24-godzinnego wyścigu Le Mans. Za jego powstanie odpowiedzialny ma być legendarny zwycięzca tego wyścigu, aktualnie projektant samochodów: Carroll Shelby (Matt Damon). Ten podejmuje się zadania pod warunkiem, że za kierownicą stworzonego przez siebie auta zasiądzie wybuchowy Ken Miles (Christian Bale). Miles jest sceptyczny, co do powodzenia całej akcji. Uważa, że będzie potrzeba przynajmniej dwustu lat, żeby dorównać samochodom zaprojektowanym we Włoszech przez firmę Ferrari. No ale zgadza się uczestniczyć w tym przedsięwzięciu.

Zwiastun filmu Le Mans ‘66

Recenzja filmu Le Mans ‘66

Odnalezienie interesującej, prawdziwej historii – oto najważniejsze zadanie stojące przed twórcami porywającymi się na stworzenie filmu opartego na faktach. Jeśli to się uda, cała reszta wydaje się już względnie prosta. Dobrzy aktorzy, utalentowany reżyser, solidny budżet – wszystko to wystarczy do nakręcenia fajnego do oglądania filmu. I choć w ostatnich latach prawdziwe historie wykorzystywane są, nomen omen, na wyścigi, wygląda na to, że ich źródełko wciąż nie wyschło. Udowadnia to Le Mans ’66, który jest dokładnie takim filmem opartym na faktach, jakie lubimy oglądać najbardziej.

Razem z bohaterami filmu Mangolda przenosimy się więc do lat 60. ubiegłego wieku, kiedy wyścig zbrojeń motoryzacyjnych trwa w najlepsze. Projektanci największych firm motoryzacyjnych z całego świata pracują w pocie czoła, by ich samochody były najlepsze i najszybsze. Testując swoje produkty w najbardziej wymagających wyścigach świata, marzą o sławie i przejściu do historii. Henry Ford II już tę sławę ma, ale nie chciałby zostać zapamiętany jako syn swojego ojca. To marzenie o nieśmiertelności i wyrobieniu sobie własnego nazwiska sprawia, że zgadza się na przedsięwzięcie, które równie dobrze może zakończyć się spektakularną klapą.

Le Mans ’66 nieustannie skacze pomiędzy dwoma dominującymi płaszczyznami. Z torów wyścigowych i warsztatów samochodowych płynnie przechodzimy do gabinetów dyrektorskich i z powrotem. Z usmarowanego smarem kombinezonu przeskakujemy w garniak. Równowaga została tu zachowana na tyle, że do końca nie wiadomo czy Le Mans ’66 jest filmem o wyścigach, czy może filmem o korporacyjnych zagrywkach. Obydwa światy są jednak na tyle interesujące, że odpowiedź jest właściwie zbędna. Nakręcony z nienachalnym humorem film Mangolda ogląda się równie sympatycznie przy ryku silników, co przy bezgłośnym wędrowaniu koperty z rąk do rąk. Choć na pewno ta część wyścigowa jest o wiele bardziej efektowna.

Przyjemnie jest też zobaczyć Christiana Bale’a w nieco innej roli niż zwykle. Miles to obdarzony ironicznym poczuciem humoru indywidualista, który najpierw powie, a potem pomyśli, a gdy pomyśli to tym bardziej jest pewny tego, co powiedział. Bale znów nieco schudł do roli oraz zrezygnował z maniery ciągłego mówienia szeptem, która doprowadzała mnie w innych filmach do rozpaczy. Świetny w roli drugiego Forda jest też Tracy Letts. Przy kreacjach tych dwóch blednie z kolei występ Matta Damona, ale trudno powiedzieć o nim, że się nie postarał. Robi swoje i robi to dobrze. Dodatkowo nie pomaga mu scenariusz. Z założenia humorystyczne sceny gwizdnięcia stoperów czy podrzucenia nakrętki w moim odczuciu wypadły odwrotnie i zamiast jeszcze bardziej polubić bohatera, traci on w oczach jako cwaniaczek.

I choć opowieść snuta w Le Mans ’66 jest interesująca, a realizacja filmu nie pozostawia nic do życzenia, jeśli przyjrzeć się bliżej dziełu Mangolda, to można odnieść wrażenie, że większość zaserwowanego tu napięcia została wykreowana sztucznie. Wydaje mi się, że nie jest to aż tak emocjonująca opowieść, jak starają się nas przekonać twórcy. Trafia się zdecydowanie zbyt dużo momentów, w których fabuła razi podrasowaniem. Wydaje się np., że emocjonująca scena wyprzedzania nocą w deszczu nie ma totalnie sensu. Po co w wyścigu, który trwa 24 godziny wyprzedzać akurat w najbardziej niebezpiecznych warunkach? Lepiej zaczaić się z tyłu i poczekać na słońce. Tu Le Mans ’66 zdecydowanie ma problem, którego nie da się chyba rozwiązać. Trudno przekonać widza, że trwający dobę wyścig z założenia obliczony na wytrzymałość maszyn, jest widowiskiem tak emocjonującym, że nie warto odejść od telewizora ani na sekundę.  A mam wrażenie, że taki cel przyświecał autorom.

Takich lekkich zgrzytów jest więcej. Równie podrasowany wydaje się wątek z brużdżącym gdzie tylko się da prezesikiem (Josh Lucas). Jego kolejne diaboliczne plany i planiki zakrawają o przesadę. Dość niesympatycznie został tu też potraktowany Enzo Ferrari (Remo Girone) i momentami walka poczciwego, choć twardego, Forda przeciwko stereotypowo pokazanym Włochom wydaje się być aż nadto jednostronna. Przez co Le Mans ’66 może momentami przypominać dość jednostronny folder reklamowy Forda. Mangold jest zbyt doświadczonym reżyserem, by dać się złapać w pułapkę pełnometrażowego product placementu, ale Le Mans ’66 momentami przypomina właśnie taki.

Finalnie różnica pomiędzy ww. Wyścigiem a Le Mans ’66 jest taka, jak różnica pomiędzy emocjonującym sezonem Formuły 1 obejmującym wiele tworzących odrębną historię wyścigów, a trwającym 24 godziny wyścigiem, w którym liczy się głównie wytrzymałość samochodu i jego kierowców.

(2379)

Nie zawiodą się ci, którzy po obejrzeniu zwiastuna najnowszego filmu Jamesa Mangolda Le Mans ’66 spodziewają się kina podobnego stylistycznie i tematycznie do Wyścigu Rona Howarda. Obydwa filmy więcej łączy niż dzieli, choć trzeba przyznać, że finalnie bezapelacyjnie górą jest dzieło Howarda. Recenzja filmu Le Mans ’66. O czym jest film Le Mans ‘66 Kiedy Henry Ford II (Tracy Letts) wpada w szał, strach pada na wszystkich pracowników Ford Motor Company. Słowo „zwolnienia” odmieniane jest na wszystkie możliwe przypadki, a na gwałt poszukiwany jest pomysł na to, by z przytupem wprowadzić firmę w nową erę pierwszego powojennego pokolenia młodych, bogatych…

Ocena Końcowa

7

wg Q-skali

Podsumowanie : Projektant samochodów Carroll Shelby oraz nieokiełznany kierowca Ken Miles podejmują wyzwanie Henry’ego Forda II i przystępują do projektowania auta, które wygra 24-godzinny wyścig Le Mans. Znakomicie zrealizowana i pełna nienachalnego humoru prawdziwa historia rozgrywająca się pomiędzy torami wyścigowymi, a gabinetami prezesów. Sympatyczna do oglądania, ale od wielkości daleka.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004