×
zdjęcie z filmu Bracia ze stali, The Iron Claw (2023), reż. Sean Durkin.

Bracia ze stali. Recenzja filmu The Iron Claw

Czy będziesz miał na starość kogoś, kto poda ci szklankę wody? Bracia ze stali idą z tym pytaniem jeszcze dalej? Czy będziesz miał na starość kogoś, kto ugotuje ci obiad? Recenzja filmu Bracia ze stali. Krótką wersję tej recenzji znajdziecieTUTAJ.

O czym jest film Bracia ze stali

Fritz Von Erich (Holt McCallany) miał marzenie zostania wrestlingowym mistrzem świata (nie mylić z zapaśniczym). Oprócz marzenia miał też predyspozycje, ale zawsze coś stawało mu na drodze do osiągnięcia celu. Swoje marzenia przelał więc na czterech synów, o których coraz głośniej we wrestlingowym biznesie. Najstarszy Kevin (Zac Efron) ma prawie wszystko, co trzeba do zostania mistrzem, bo brakuje mu gadanego. Gadane ma David (Harris Dickinson), ale nie osiągnął jeszcze we wrestlingu tyle, co starszy brat. Mike (Stanley Simons) od wrestlingu woli szarpanie drutów, a dyskobol Kerry (Jeremy Allen White) mógłby narobić szumu na igrzyskach w Moskwie, gdyby nie to, że reprezentacja Stanów Zjednoczonych je zbojkotowała. Z takim zapleczem i determinacją wydaje się, że Fritz w końcu spełni swoje marzenia. Jak to jednak mawiał Indiana Jones, zwykle przy ostatnim kroku ziemia zaczyna usuwać się spod nóg. Szczególnie rodzinie, na której spoczywa klątwa.

Zwiastun filmu Bracia ze stali

Nieistotny dla recenzji akapit, który można od razu pominąć i iść do kolejnego akapitu

Winny Wam jestem dwa słowa wytłumaczenia (czytaj: chciałem się pożalić). Mała liczba pojawiających się na Q-Blogu recenzji – a myślałem, że z nową szatą i szybszym serwerem będzie ich więcej – nie wynika tylko z braku czasu oraz „innych zobowiązań zawodowych”. Musicie – albo i nie – mi wybaczyć, bo głównym powodem jestem ja. Zbierając się do pisania recenzji, nie wiedzieć czemu, mam w głowie odgórne wymaganie od siebie nie wiadomo czego. Że nie może to być na odwal, musi być przemyślane, napisane w milionie znaków, godne podzielenia się tym ze światem. Staram się z tym walczyć, ale nie wychodzi. Kotłuje mi się we łbie, że o czymś nie potrafię napisać tak jak bym tego chciał, że nie będzie to wystarczająco ciekawe itd., itp. I choć wiem, że to bzdura, to jednak kotłuję się z tymi myślami. A przecież, przekleństwo, ani nie jestem mistrzem świata recenzji, ani Q-Blog nie jest miejscem na eseje godne publikacji w magazynie filmowym, ani nawet nikt nie oczekuje tu filmoznawczych analiz i interpretacji – wręcz przeciwnie, pisz Q po swojemu, dlatego cię czytamy! Chciałem więc zakomunikować, że ja to wszystko wiem i chciałbym to jakoś przeskoczyć, ale na razie mi się to nie udaje. I zamiast ciach, siąść, napisać parę zdań o filmie, wyślij, pisz o kolejnym – dumam, rozkminiam, analizuję, czas tracę, męczę się z tym cholernie i wkurwiam, że od tygodnia nic tu nie wleciało (tyle dobrego, że gdzie indziej wleciały recenzje Władców przestworzy i Jednego dnia). Zapewniam, że to bardziej męczące niż oczekiwanie na to, kiedy Q w końcu coś napisze.

Recenzja filmu Bracia ze stali

Prawdopodobnie największym wyczynem tego dobrego przecież filmu jest to, że jego autorom udało się odkopać nieprawdopodobną, prawdziwą historię, której nikt wcześniej jeszcze nie opowiedział. Braci ze stali spokojnie można umieścić w przegródce dla historii, które wymyślone przez scenarzystów uznano by za zupełnie niewiarygodne i przesadzone. To właśnie tego typu kino i, co za tym idzie, najlepiej siadać do niego bez żadnych informacji. Takoż zrobiłem ja, nie oglądając nawet zwiastuna. Po seansie uważam, że dobrze zrobiłem, choć gdybym wiedział coś więcej, to też nic by się nie stało. Wynika to z faktu, że Bracia ze stali nie są jednak na tym samym poziomie co Zapaśnik Aronofsky’ego. Jak wspomniałem, jest to dobry film, ale peany pod jego adresem uważam za przesadzone.

Rzecz w tym, że choć w zasadzie wszystko w Braciach ze stali jest zwyczajnie dobre, całościowo nie składa się to w wybitny film, po którym zostajemy emocjonalnie rozłożeni na łopatki, by pozostać w zapaśniczej terminologii, ha! Nie neguję, że są widzowie, których Bracia ze stali sponiewierali emocjonalnie, ja tego uczucia nie zaznałem. Wynika to pewnie z tego, że oglądając go chłodnym okiem i postrzegając mechanizmy toksycznego maskulinizmu i niespełnionych marzeń rodziców, o których to rzeczach w rzeczywistości opowiada (no bo przecież nie o wrestlingu), trudno nie dojść do wyrachowanego wniosku, że tak to jest, gdy siejesz wiatr. Historia rodziny Von Erichów jest tragiczna bez dwóch zdań, ale nie jest to ten tragizm, który wyciska z pobocznych obserwatorów krokodyle łzy. Błędów popełnionych przed laty nie sposób bowiem naprawić i jedyne, co zostaje, to czekanie na konsekwencje. Bo filmowi bracia akceptują swoje życie, swojego Pana Ojca. Nie mają wątpliwości, nie buntują się. Są w oku cyklonu, ale jeszcze tego nie wiedzą.

To wszystko ukrywa się pod płaszczem kina sportowego, które jest tu jedynie tłem (pomińmy dywagacje na temat tego, czy wrestling w ogóle powinno nazywać się sportem; tak, cwaniaczku? to wyjdź ze mną na ring!) dla wspomnianej opowieści o nieuniknionym. Tłem interesującym, w którym przemykają postaci zawodowego wrestlingu początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Dzięki temu Bracia ze stali nie są typowym sportpikiem i oferują dużo więcej niż zwykłą opowieść o tym jak to było. Bliżej im Zapaśnika, bliżej im Za wszelką cenę, w końcu bliżej im Foxcatcherowi. To kolejny kinowy rozdział w stale snutej opowieści o tym, ile musisz zapłacić, a nie o tym, ile płacą tobie.

Bracia ze stali stoją opowiadaną historią oraz stoją aktorstwem. Występujący w nim aktorzy nie mogliby wymarzyć sobie lepszych ról do zaprezentowania się na ekranie. Otrzymali bowiem możliwość stworzenia postaci prawdziwie komiksowych i prawdziwie ludzkich. Mogło się to zakończyć autoparodią, ale się nie zakończyło. Zresztą o to byłoby wyjątkowo trudno z takim kimś w obsadzie jak wciąż niedoceniany Holt McCallany. Lśni i tutaj w roli toksycznego ojca, choć wszystkie reflektory skierowane są w stronę Zaca Efrona. I trudno się dziwić, bądź co bądź to dość karkołomny wybór aktorski, choć Efron już dawno zdążył udowodnić, że jest w nim coś więcej niż High School Musical. Widać, że bardzo chce wybierać takie role, które pomogą mu błysnąć jako aktor – i nic w tym złego, gdy rzeczywiście okazuje się w nich aktorem. Byłoby gorzej, gdyby nie był w stanie udźwignąć swojej postaci, ale o czymś takim nie ma tu mowy. Efron otrzymał najbardziej mięsistą z możliwych ról i świetnie sprawdził się w roli miśka-osiłka, który przez większość życia wszystkie swoje emocje chował gdzieś głęboko w sobie, a gdy postanowił je ujawnić, było już dawno za późno. Łatwo wyobrazić sobie jak tę rolę kładzie z przytupem Jared Leto. Zac Efron jej nie położył.

Są Bracia ze stali filmem smutnym, ale też dużo tu braterskiej radości, miłości, zabawy. Boys will be boys dopóki nie przyjdzie Fritz i każe wszystkim iść spać. Być może najbardziej smutne w filmie Seana Durkina (Martha Marcy May Marlene) jest to, że w każdej chwili na raz ma się wrażenie, że wystarczy jedna decyzja, by całkiem wszystko odmienić i mieć szansę na dobre życie, a zarówno ma się też świadomość, że to tak nie działa, a nieleczonych przez lata traum nie da się wyleczyć prostym „no weź się w garść, będzie dobrze”.

(2607)

Czy będziesz miał na starość kogoś, kto poda ci szklankę wody? Bracia ze stali idą z tym pytaniem jeszcze dalej? Czy będziesz miał na starość kogoś, kto ugotuje ci obiad? Recenzja filmu Bracia ze stali. Krótką wersję tej recenzji znajdziecieTUTAJ. O czym jest film Bracia ze stali Fritz Von Erich (Holt McCallany) miał marzenie zostania wrestlingowym mistrzem świata (nie mylić z zapaśniczym). Oprócz marzenia miał też predyspozycje, ale zawsze coś stawało mu na drodze do osiągnięcia celu. Swoje marzenia przelał więc na czterech synów, o których coraz głośniej we wrestlingowym biznesie. Najstarszy Kevin (Zac Efron) ma prawie wszystko, co trzeba…

Ocena Końcowa

7

w skali 1-10

Podsumowanie : Oparta na faktach opowieść o rodzinie Von Erichów, której przyszło zapłacić wysoką cenę za wrestlingowe marzenia seniora rodu, Fritza. Ukryty pod płaszczykiem kina sportowego mięsisty dramat o toksycznej męskości i niemożności walki z przeznaczeniem. Świetnie zagrany, zapadający w pamięć, ale na łopatki nie rozkłada.

Podziel się tym artykułem:

Jeden komentarz

  1. Leto był najlepszy w Requiem for a dream. Wierzę, że jeszcze go takiego zobaczę. Niestety coraz mniej wierzę.

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004