×
Zielona granica (2023), reż. Agnieszka Holland.

Zielona granica. Recenzja filmu Agnieszki Holland

W piątkowy wieczór przyszedł mi do głowy pewien szalony pomysł. Coś, czego jeszcze nikt nie próbował! Pójść do kina na Zieloną granicę i napisać recenzję FILMU bez tych wszystkich politycznych podtekstów, przepychanek PO-PiS, z góry założonych narracji.

No ale, kurwa, się nie da.

Recenzja filmu Zielona granica.

O czym jest film Zielona granica

Rok 2021, COVID. W Polsce przy granicy z Białorusią wprowadzony zostaje stan wyjątkowy skutkujący zakazem wstępu dla dziennikarzy i aktywistów. Każdego dnia funkcjonariusze Straży Granicznej stają przed trudnymi wyborami spowodowanymi kryzysem migracyjnym wywołanym białoruską wojną hybrydową. Jej ofiarami są głównie uchodźcy sprowadzani przy granicę setkami i wypychani na polską stronę. Tak jak rodzina uchodźców z Syrii, do których dołącza Afganka, której brat współpracował kiedyś z Polakami. Liczą na to, że szybko uda im się przedostać do Szwecji/zostać w Polsce. Nie są świadomi oszustwa reżimu Łukaszenki, który zwabił ich pod granicę w konkretnym celu. Losy rodziny skrzyżują się z losami strażnika granicznego (Tomasz Włosok), którego żona (Malwina Buss) spodziewa się dziecka oraz pani psycholog z wielkiego miasta (Maja Ostaszewska), która przypadkiem staje w samym centrum starań dzielnych wolontariuszy o ratowanie tych, którzy sami nie są w stanie się uratować.

Zwiastun filmu Zielona granica

Recenzja filmu Zielona granica

Bez polityki bez polityki, bez polityki… kurwa…. Bez polityki… Agnieszka Holland potrafi kręcić filmy, chyba się zgodzimy? Nie widzę sprzeciwów (to, że jakiś jej film Was znudził albo się Wam nie podobał, nie oznacza jeszcze, że Agnieszka Holland nie potrafi kręcić filmów). Co za tym idzie Zielona Granica nie jest źle zrobionym filmem, który straszy niedoróbkami realizacyjnymi, marnym aktorstwem, pośpiechem i ogólnie pojętym vega-dziadostwem. Obraz zielonego widnokręgu lasów szybko spowija czerń i biel, w których to barwach opowiedziana zostanie ta zimna, szara i niemiła dla psychiki widza opowieść. Jest błoto, jest śnieg, jest wychłodzenie, para z ust, milczący las i smętne drzewa, których nic nie obchodzi, co dzieje się w okolicy ich korzeni. Razem z ekipą Agnieszki Holland od razu po wyjściu z samolotu zagłębiamy się w świat, w którym nam też szybko będzie zimno, w którym poczujemy to, co czują ludzie pushbackowani w tę i z powrotem i z którego chcielibyśmy uciec, żeby za dużo nie myśleć o tragediach, jakie muszą rozgrywać się w takich miejscach jak granica polsko-białoruska. Tyle o realizacji, której nie dotrzymuje kroku scenariusz.

Historia opowiedziana w Zielonej granicy niezbyt udolnie podzielona została na rozdziały. Jest rozdział o uchodźcach, o pograniczniku, o aktywistach i o pani psycholog, a potem tych rozdziałów już nie ma. Wszystkie te historie przeplatają się ze sobą, jak to zwykle w tego typu kinie bywa, ale trzy czwarte filmu to jeden nienazwany rozdział, który podaje w wątpliwość sensowność dzielenia całości na rozdziały właśnie. Jak już dzielić, to od początku do końca, z pomysłem i równo (rozdział o rodzinie 15 minut, rozdział o pograniczniku 5 minut). A jeśli nie to, nie dzielić w ogóle i po kłopocie. No ale zadziało się inaczej i gdy człowiek na dobre zdąży zapomnieć o podziałce, to wtedy wbija epilog, którego sensu i roli za dużych nie widzę. Nie wynika logicznie z reszty filmu, sprawia wrażenie dorzuconego na siłę, bo akurat coś tam się wydarzyło przed premierą filmu to dodajmy, Nie mam większego pomysłu, co Holland miała nim na myśli, a co mam to domysły, bo jasnej korelacji pomiędzy A i B nie zauważyłem. Pewnie głównie dlatego, że reżyserka wszystko, co miała na myśli opowiedziała przez pierwszą godzinę, a potem to już wałkowała w kółko to samo, a widz zamiast się wzruszać, starał się ukrywać, że ziewa, żeby inni nie widzieli, że się nie wzrusza.

I to chyba tyle, co można o Zielonej granicy napisać bez polityki. Jest raczej filmem zmarnowanych szans na walnięcie obuchem tak, żeby ktoś spróbował coś zmienić. Agnieszka Holland jest zapewne przekonana, że nakręciła obiektywne dzieło stawiając kamerę w lesie i czekając na to, co nagra bez żadnej ingerencji z zewnątrz. Sama mówi o tym w wywiadach, że jej głównym celem było uniknięcie propagandy, a na wszystkie opowiedziane w filmie wydarzenia ma dowody. Wierzę i nie neguję. Problem tkwi gdzie indziej. Nie chodzi o to, co pokazała w filmie. Chodzi o to, czego nie pokazała. Bo Agnieszka Holland nie nakręciła neutralnego dzieła (w ogóle nie nakręciła dzieła, ale to już inna historia) i moim zdaniem nie powinna brać się za tego typu film. Potrzebny tu był filmowiec bez z góry wyrobionej opinii na temat. Filmowiec, który potrafiłby objąć całość problemu i przedstawić go na chłodno i bez własnych sympatii i antypatii. Owszem, nie jest tak, że dla Holland całe zło leży po jednej stronie, ale odstępstwa od tej reguły pojawiają się zbyt rzadko, zbyt randomowo, zbyt niewyraźnie (komunikaty w radio). O ile odczyta je widz ogarniający z grubsza temat, to obawiam się, że osoba skądinąd może w ogóle nie zwrócić uwagi na tę krytykę Unii Europejskiej i Białorusi, które się tu pojawiają. Zresztą to Białoruś jest tutaj największym czarnym charakterem i nie sądzę, aby spodobała się w Mińsku, tak jak przekonują niektórzy.

Nie mam zielonego pojęcia czy Zielona granica jest filmem antypolskim czy nie. Trudno jest mi to oceniać, bo też mam swoją dość wyrobioną opinię i nie wiem, czy nie spoglądam na ten film przez jej pryzmat właśnie. Po seansie nie czułem przemożnej ochoty oddania paszportu i starania się o obce obywatelstwo. Na pewno, jeśli ktoś chce uznać ów film za antypolski, to znajdzie w nim wiele dowodów na potwierdzenie swojej tezy. Szczególnie że Holland, podobnie do Smarzowskiego w Klerze, nie potrafi powstrzymać się przed wrzucaniem tendencyjnych pierdół, które uderzają tam, gdzie mają uderzyć zupełnie bez subtelności. A to komentarz o Ziobrze, a to joby do telewizora z prezydentem Dudą i Błaszczakiem na ekranie, a to pogranicznicy bawiący się przy aparaturze do pędzenia bimbru i disco-polo, a to Stuhr któremu na myśl o Polsce spada libido, a to zupełnie fatalna scena z naradą pograniczników. Powiedzieć, że to zbędne, to nic nie powiedzieć. Takie to tanie mruganie okiem na zasadzie KMWTW. Wcale nie podbija przekazu, wręcz przeciwnie. A że scenarzystom Zielonej granicy brakuje pióra Smarzowskiego, to o ile Kler skutecznie broni się moim zdaniem przed zarzutem tendencyjności, Zielonej granicy się to nie udaje. Nie jest to tendencyjność, która wymagałaby robienia łańcuszków murem za polskim mundurem, ale „wycie” na prawicy jest zupełnie uzasadnione. I oczywiste jest, że wykorzystają ten film dla swoich potrzeb, za co Holland powinni podziękować (i podziękują nabiciem frekwencji).

I o ile nawet uznamy, że dobra, wcale ten obraz Polski nie jest taki zły, bo przecież trafiają się dobre dusze w mundurach (niewiele, każda się boi), a także cały wątek nawrócenia pogranicznika, to trudno jest to zrobić, gdy u Holland każdy uchodźca to dobry człowiek bez wyjątku. Oceniając tylko po Zielonej granicy, demografia uchodźców na granicy z Białorusią wygląda tak, że na dziesięciu chłopa przypada ciężarna, starsza pani i dziecko. Uchodźcy może i się włamują, ale przepraszają za zapchany kibel, a na koniec zarapują w słabej alegorii wyimaginowanej przyszłości, w której dzisiejsza młodzież tworzy inny, równy, cudowny świat. To również nie pozwala traktować Zielonej granicy tak poważnie, jak należałoby traktować uczciwy od początku do końca film o Tragedii przecież. Bo te małe dzieci gdzieś tam płaczą w błocie, marzną, tracą dzieciństwo na bólu, chłodzie i głodzie i cieszą się z zużytej zabawki, która na chwilę pozwala im zapomnieć. Ale jednocześnie tłumy troglodytów, którzy „zostawili swoje rodziny w domu i mama, żona, córka, siostra i synowa dołączą do nich, ale najpierw muszą się gdzieś zahaczyć”, obrzucają kamieniami, gałęziami, cholera wie czym jeszcze polskie służby szturmując w dzikim szale przejścia graniczne. Tyle, że dziwnym trafem w filmie Holland walczymy tylko z dziećmi i z ciężarnymi. Nie ma w nim żadnego rozwiązania problemu, jak gdyby Holland to nie obchodziło. Na dobrą sprawę nie ma też jego genezy, żeby postronny, zachodni widz mógł lepiej zrozumieć to, co ogląda. A szkoda, biorąc pod uwagę zagraniczne zasięgi tej produkcji.

(2591)

W piątkowy wieczór przyszedł mi do głowy pewien szalony pomysł. Coś, czego jeszcze nikt nie próbował! Pójść do kina na Zieloną granicę i napisać recenzję FILMU bez tych wszystkich politycznych podtekstów, przepychanek PO-PiS, z góry założonych narracji. No ale, kurwa, się nie da. Recenzja filmu Zielona granica. O czym jest film Zielona granica Rok 2021, COVID. W Polsce przy granicy z Białorusią wprowadzony zostaje stan wyjątkowy skutkujący zakazem wstępu dla dziennikarzy i aktywistów. Każdego dnia funkcjonariusze Straży Granicznej stają przed trudnymi wyborami spowodowanymi kryzysem migracyjnym wywołanym białoruską wojną hybrydową. Jej ofiarami są głównie uchodźcy sprowadzani przy granicę setkami i wypychani…

Ocena Końcowa

5

wg Q-skali

Podsumowanie : Na granicy Polski i Białorusi splatają się losy rodziny uchodźców, czekającego na dziecko pogranicznika, aktywistów i psycholożki z wielkiego miasta. Podejmujące aktualny i ważny temat surowe kino, które potrafi wstrząsnąć, ale nie potrafi pozbyć się światopoglądu jego autorki, przez co traci czas widza na scementowanie jego poglądów.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004