Intrygujący zwiastun najnowszego filmu Drewa Goddarda – dla jednych reżysera Domu w głębi lasu, dla drugich scenarzysty serialowego Daredevila – niczym rasowy Góral oceniłem w Poszedłbymie jako „albo przewrotną rozrywkę godną obejrzenia, albo nie”. Na szczęście okazało się, że Źle się dzieje w El Royale zmiął i wyrzucił do kosza wszystkie moje obawy. Zanim dowiecie się dlaczego, wiedzcie, że będziecie żałować, jeśli przegapicie ten film w kinie. Recenzja filmu Źle się dzieje w El Royale.
O czym jest film Źle się dzieje w El Royale
El Royale to położony w leśnej głuszy na granicy dwóch stanów ekskluzywny hotel-kasyno, który lata świetności ma już za sobą. Jest rok 1969, a do El Royale zajeżdżają nieliczni goście, dla których poza sezonem udostępniane jest jedynie główne skrzydło. Jednym z nowych gości jest piosenkarka Darlene Sweet (Cynthia Erivo), która przed wejściem do hotelu spotyka księdza Daniela Flynna (Jeff Bridges). Szybko nawiązują znajomość, a w środku spotykają jeszcze wygadanego sprzedawcę odkurzaczy, Laramie Sullivana (Jon Hamm). Sullivan zaklepał sobie pokój dla nowożeńców, choć przecież przyjechał do El Royale sam. Na miejscu wita wszystkich konsjerż/recepcjonista/chłopiec na posyłki w jednym, Miles Meller (Lewis Pullman), który przedstawia historię hotelu i prosi wszystkich o wpisanie się do hotelowej księgi. Także nowo przybyłą Emily Summersprong (Dakota Johnson), która pozostawia po sobie niecenzuralny podpis. Formalnościom staje się zadość i goście udają się do swoich pokojów. Laramie zabiera się za rozglądanie się po hotelu i uruchamia lawinę wydarzeń, których nie będzie łatwo powstrzymać.
Recenzja filmu Źle się dzieje w El Royale
Korowód plusów filmu Źle się dzieje w El Royale należałoby zacząć od scenariusza. Co prawda jest, to kolejne dzieło, w którym kilku nieznajomych ma jakieś sekrety, a my z czasem dowiadujemy się, jakie to sekrety, ale tak pięknie zostało to wszystko rozpisane, że nie ma czasu na zastanawianie się nad tym czy bardziej to przypomina Nienawistną Ósemkę czy może coś innego. Z jednej strony historia opowiedziana w Źle się dzieje w El Royale nie jest szczególnie oryginalna, z drugiej sprawny sposób jej rozpisania sprawia, że nie czujemy się jakbyśmy obcowali z odgrzanym kotletem. Prezentując stare rozwiązania, oferuje nowszą jakość. Pomimo dużej ilości zwrotów akcji, nachodzących na siebie fragmentów filmu pokazywanych z różnych perspektyw, dużej ilości retrospekcji i wszystkiego tego, co sprawia, że o filmie mówi się per niechronologiczny, ani przez chwilę nie można pogubić się w fabule. Niby nic, a jednak coś. Dzieje się tak pewnie też dlatego, że Źle się dzieje w El Royale nie jest filmem, przy realizacji którego trzeba by dzwonić do nie wiadomo jak wielkiej liczby konsultantów. Ani filmem, do stworzenia którego potrzebna byłaby jakaś większa specjalistyczna wiedza. Wręcz przeciwnie, taki film mógłby napisać każdy bez większego przygotowania, ale z wyobraźnią. Dowcip w tym, że takich „każdych” jest pewnie ledwo kilku, a filmów takich jak Źle się dzieje w El Royale jest niewiele. Bo sztuką jest zrobić taki niby prosty film z ledwo kilkoma postaciami.
Źle się dzieje w El Royale to także cukierek dla oczu. No po prostu pięknie wygląda ten film, a wszystko zostało w nim dopracowane do ostatniego odkurzenia dywanu pomiędzy Nevadą i Kalifornią. Ujęcia są przemyślane, ich kompozycja domierzona do ostatniego centymetra, a w zrobieniu wrażenia na widzu pomaga wymuskana scenografia, która wspiera wizualną stronę filmu Źle się dzieje w El Royale. Nie jest tak, że filmowcy znaleźli jakiś tam hotel i nakręcili w nim film. Można podejrzewać, że spece od scenografii napocili się, żeby hotel z 1969 roku wyglądał jak hotel z 1969 roku, w którym mógłby się zatrzymać na noc Ace Rothsein i jego koledzy z kasyna, a na dodatek, żeby jego układ ułatwił przeniesienie na duży ekran wizji reżysera.
Źle się dzieje w El Royale to również cukierek dla uszu. Świetna ścieżka dźwiękowa to jedno, ale pani Cynthia Erivo to drugie. Nie wiem czy ona sama to wszystko wyśpiewała, pewnie tak, bo to wokalistka, ale czapki z głów. Duże sekwencje filmu zilustrowane są jedynie jej wykonami a capella i niczego więcej tam nie trzeba. A nawet, gdy pani Erivo śpiewa z zespołem to też nie jest tak, że reżyser idzie sobie w tym czasie na fajka. Świetna sekwencja nagrywania piosenki z muzykami studyjnymi to okazja nie tylko do podążania razem z kamerą od instrumentu do instrumentu, ale i fajnie zrealizowana scena, w której na pierwszym planie słychać ten instrument, przy którym aktualnie jesteśmy. Jak ja lubię coś takiego.
Do wizji reżysera dopasowali się aktorzy, którzy wyglądają jakby urwali się z 1969 roku i może i stanowią trochę tła do tego, co opisane wyżej, ale swoją robotę wykonują solidnie. Szukając wśród nich minusów byłoby nietaktem.
Źle się dzieje w El Royale pozostaje więc filmem, który spośród tych, na które nikt raczej nie czkał, okazał się najlepszym, jakie w ostatnich miesiącach, a może i latach, można było oglądać w kinie. A i od tych, na które czekano jest często lepszy. Bo nie ciąży mu nic, może po prostu być nieskrępowaną niczym rozrywką. Jak przystało na film o nieznajomych z tajemnicami, nieznajomi mają tych tajemnic furę – nigdy nie wiadomo, czego do końca się po nich spodziewać. Jest tych niespodzianek na tyle dużo, że wystarczyło ich na cały seans i ciągle Goddard ma coś w zanadrzu, bo, jak już ustaliliśmy, napisał świetny scenariusz.
I tylko zastanawiam się, czemu z tej całej dobroci wyszło mi po seansie 8/10, a nie punkcik wyżej. Od tego zastanawiania zdecydowałem się podnieść pierwotną ocenę do Dziewiątki. Nie takie pierdoły naciągam na 8 i trochę wstyd, żeby Źle się dzieje w El Royale miało taką samą ocenę jak np. Mayhem. Choć nie ulega wątpliwości, że trochę za wolno się rozkręca i chyba o jakieś dziesięć minut jest za długie. Plus przydałoby się dialogom talentu Tarantino.
(2198)
Ocena Końcowa
9
wg Q-skali
Podsumowanie : Kilkoro nieznajomych spotyka się w położonym na odludziu hotelu. Każdy z nich ma jakąś tajemnicę. Świetnie napisany, świetnie nakręcony, świetnie zilustrowany muzycznie przewrotny film, który z wad jest jedynie o kilka minut za długi.
Podziel się tym artykułem: