×
Mayhem (2017), reż. Joe Lynch.

Mayhem. Recenzja filmu Joego Lyncha

Z niekłamaną przyjemnością witam na Q-Blogu recenzję kolejnego filmu z Listy Do Obejrzenia. Tym razem pobiegamy sobie po pomieszczeniach biurowych z pistoletem do gwoździ i obrotową piłką. Recenzja filmu Mayhem.

O czym jest film Mayhem

Poznajcie wirus ID-7. Osiemnaście miesięcy temu zaczął panoszyć się po ziemi i atakować ludzkie mózgi. W efekcie jego działania blokowana była ta część mózgu odpowiedzialna za zdrowy rozsądek. Zaatakowanym – łatwo ich rozpoznać po przekrwionym oku – na jakiś czas puszczały hamulce, które do tej pory powstrzymywały ludzi przed daniem w ryj nielubianemu szefowi, bądź uprawianiem seksu, gdy i gdzie tylko ma się na to ochotę. Np. na biurku w godzinach pracy. Teoretycznie wirus ID-7 nie jest śmiertelny, a jego działanie zanika po kilku godzinach. Teoretycznie, bo choć sam nie zabija, to nie ma gwarancji, że zarażona osoba nie zrobi tego za niego. Tak jak pan Nevil Reed, pierwsza zarejestrowana osoba, która pod wpływem wirusa dokonała zabójstwa. I uniknęła odpowiedzialności za nie. Linia obrony była prosta – zainfekowany nie może odpowiadać za swoje czyny dokonane pod wpływem ID-7. Sąd puścił Nevila wolno, stwarzając groźny precedens. Precedens, z którego korzystają takie prawnicze molochy jak firma Towers & Smythe Consulting. Pracuje w niej niejaki Derek Cho (Steven Yeun). Ma z tego powodu moralniaka, ale że pnie się po drabinie kariery to stara się zagłuszać wyrzuty sumienia. Jak teraz, gdy pozbywa się z gabinetu Melanie Cross (Samara Weaving), której grozi utrata domu. Wkrótce jednak w wyniku firmowej intrygi Derekowi grozi wykopanie z hukiem z roboty za narażenie firmy na straty. Chłopak postanawia się bronić. Zbiega się to w czasie z wybuchem epidemii wirusa ID-7 w siedzibie TSC. Budynek firmy zostaje objęty kwarantanną i nikt nie wyjdzie z niego przez najbliższe osiem godzin do czasu aż wirus przestanie działać. Pracownicy szybko zaczynają szale (EDIT: chyba chodziło o „szaleć”, ale sam nie wiem KONIEC EDITA), a sytuacja w firmie zaczyna przypominać skrzyżowanie orgii z masakrą.

Recenzja filmu Mayhem

W reżyserskiej karierze Joego Lyncha jest kilka filmów, które wydawało się, że będą wow i japierdolę, ale coś nie do końca w nich zagrało. Czy to w roleplayingowym Knights of Badassdom czy Everly, w którym nie wypalił pomysł na półnagą Salmę Hayek zabijającą ludzi przez cały czas trwania filmu. Z Mayhem mogło być podobnie, ale na szczęście tym razem wszystko wypaliło. Na tyle, ile ograniczył autorów nie za wielki budżet.

I po tym wykorzystaniu niezbyt wielkiego budżetu najlepiej rozpoznać czy ktoś ma talent czy nie. Trafiają się takie filmy jak np. 68 Kill, które teoretycznie mogłyby być fajnymi rozpierduchami, ale trzeba było trochę ruszyć głową, żeby zatuszować finansowe niedostatki. Sprzedać kilka oryginalnych pomysłów, które widzowie zapamiętają. Tam nie do końca się to udało, w Mayhem jest dużo lepiej. Nie przeszkadzało mi nawet wrażenie, że cały film został nakręcony na greenscreenie (pewnie został). I choć tutaj też praktycznie nie widać ze szczegółami np. momentów zadawania śmierci/zranienia (po tym najlepiej poznać zakres budżetu; kiedy ofiara łapie się za szyję i dopiero wtedy zaczyna krwawić, wiadomo, że nie było pieniędzy na nic więcej niż na rurkę z pompowaną krwią, którą trzeba ukryć w dłoni), to zmonotwane i udźwiękowione zostało to na tyle sprytnie, że trudno narzekać. Poza tym masakra nie jest tu głównym celem, bo – co ciekawe – ważniejsza jest dowcipnie opowiadana historia, która niby nie różni się od zwykłego filmu o zombiakach, a jednak się różni. Do tego autorzy dodają parę ciekawych, drobnych pomysłów (taka pierdółka jak wybieranie kijów golfowych, niby nic, a cieszy; mnie też np. urzekł tzw. Moment Dobrej-Złej Wiadomości – kiedyś zajmę się tym tematem, a przynajmniej tak sobie to obiecuję!*), no i korzystają z dobrodziejstw, jakie daje spojrzenie przez krzywe zwierciadło na korporacyjne życie. Strach przed HR-em, wkurw kolesia z IT itp. Pewnie można było to wykorzystać bardziej, ale Mayhem mniej jest satyrą na pracę w korporacji, a bardziej filmem o Dereku, który się wkurwił i zbliża się piętro po piętrze do konfrontacji z bossem.

Po The Belko Experiment, Mayhem jest kolejnym filmem, który na krwawo rozprawia się z korporacyjnymi problemami. Scenariuszowo jest filmem lepszym, od kolegi zaś mógłby pożyczyć efektowną formę wizualną. Dobrym pomysłem byłoby połączenie tych obydwu filmów w jeden, ale i osobno dobrze sobie dają radę. Mayhem dodatkowo ma przesympatyczną Samarę Weaving, która zaczyna się specjalizować w takich filmach (The Babysitter).

(2318)

* Z grubsza chodzi o moment, gdy ktoś mówi, że ma dwie wiadomości, dobrą i złą. Kiedyś odbyliśmy z gambitem taką dyskusję:
Q: Chciałbym kiedyś zebrać wszystkie twórcze wykorzystania tekstu o dobrej i złej wiadomości.
g: A co tu zbierać? Mam dobrą i złą wiadomość, którą chcesz najpierw? Dobrą albo złą, tyle możliwości.
Q: A nie, bo np. w drugich Psach jest: Mam dla ciebie dwie wiadomości. Złą i… złą.
g: Aaaa.

Z Mayhem doszłoby z kolei:
– Mam dla ciebie trzy wiadomości. Dobrą, złą i bardzo złą.

Z niekłamaną przyjemnością witam na Q-Blogu recenzję kolejnego filmu z Listy Do Obejrzenia. Tym razem pobiegamy sobie po pomieszczeniach biurowych z pistoletem do gwoździ i obrotową piłką. Recenzja filmu Mayhem. O czym jest film Mayhem Poznajcie wirus ID-7. Osiemnaście miesięcy temu zaczął panoszyć się po ziemi i atakować ludzkie mózgi. W efekcie jego działania blokowana była ta część mózgu odpowiedzialna za zdrowy rozsądek. Zaatakowanym - łatwo ich rozpoznać po przekrwionym oku - na jakiś czas puszczały hamulce, które do tej pory powstrzymywały ludzi przed daniem w ryj nielubianemu szefowi, bądź uprawianiem seksu, gdy i gdzie tylko ma się na to ochotę.…

Ocena Końcowa

8

wg Q-skali

Podsumowanie : Na skutek działania wirusa pracownikom firmy prawniczej puszczają wszystkie hamulce. Jeden z pracowników bardzo chce rozmówić się z szefem. Krwawa rozpierducha w korporacyjnych klimatach. Widać niewysoki budżet, ale autorzy filmu dobrze sobie z tym radzą.

Podziel się tym artykułem:

6 komentarzy

  1. Za mało tam golizny za dużo kechupu – ocena 2 🙂

  2. A zrobili w koncu te szale o których mowa w ostatnim zdaniu drugiego akapitu? 🙂

  3. Haha, nie mam pojęcia, co autor miał na myśli 😀

  4. Czy ja wiem czy jest lepszy scenariuszowo od Belko? Fabułą jest na poziomie gry komputerowej. Od bossa do bossa. Na dodatek wątek tego wirusa nie trzyma się kupy. Niby nad sobą za bardzo nie panują, dają się nieść emocjom, nie myślą o konsekwencjach, ale jak trzeba negocjować przepustkę do windy, to nagle jakby wirusa nie było. 😛 Fajna muzyczka (elektronika w stylu retro) ale powinna być głośniej, Samara ok i fajnie że główny bohater to Azjata – bardzo rzadka rzecz w kinie amerykańskim (o ile film kręcony w Serbii można takim nazwać;)). Odrobina humoru, ale dałoby się wycisnąć więcej, sceny wykańczania się też średnio pomysłowe. Dla mnie zatem takie 6/10 tylko.

  5. PS: No a scena seksu to już masakryczna słabizna była. Ugrzeczniona jak w jakimś „M jak miłość” albo coś w ten deseń. Arek miał racje, za mało golizny. 😛

  6. Z takimi zastrzeżeniami to ja się zawsze z Arkiem zgodzę! 🙂 Co do filmu to na pewno nie jest to żaden instant classic ani nawet must-see, ale doceniam, że można zrobić coś fajnego z małym budżetem. Mimo wad, które ma.

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004