Z chińsko-hongkońskim kinem, mimo całej sympatii do Johna Woo, nie jest mi po drodze. Z ichnimi filmami jest tak, że w teorii wyglądają na wow i o kurde (oceniając po zwiastunie czy opisie fabuły), a potem i tak wychodzi na to, że to plastik, naiwność i nie, jeszcze się nie nauczyli robić normalnego kina, które byłoby postrzegane za granicą jako pozbawione dziecinnych wad. Jak jest z wielkim hitem Wolf Warriors, który niedawno doczekał się kontynuacji w postaci jeszcze większego hitu? Recenzja filmu Wolf Warriors aka Zhan lang.
O czym jest film Wolf Warriors
Leng Feng (Jing Wu) to świetny snajper, który naraził się armii. Podczas jednej z akcji przeciwko nie pamiętam już komu (no na pewno złym ludziom, bo jakże by inaczej) nie posłuchał rozkazu przełożonego i na własną rękę postanowił uratować swoich kamratów przed zagrożeniem śmiercią. Akcja w pełni się udała, ale armia nie lubi takiej niesubordynacji i możliwe, że Leng będzie musiał się z nią pożegnać na zawsze. Póki co trafia do aresztu, gdzie odwiedza go zasadnicza pani żołnierz (Nan Yu) z propozycją nie do odrzucenia. Leng Feng dostaje możliwość dołączenia do elitarnej jednostki wojskowej Wolf Warriors, która jest taka elitarna i japierdolę, że nie wiem! Nieustannie się szkoli (no ta jednostka), poznaje metody walki jednostek specjalnych z całego świata i co jakiś czas odbywa ćwiczenia z regularną chińską armią. Leng Feng nie zastanawia się długo i wkrótce trafia na jedno z takich szkoleń przeciwko dowódcy, który niedawno był jego przełożonym. Manewry trwają w najlepsze, gdy do zabawy włącza się dowodzony przez niejakiego Tomcata (Scott Adkins) oddział najemników. Jak się okazuje, jego bezpośrednim przełożonym jest diaboliczny badguy, któremu Leng Feng podpadł zabijając jego brata. Naturalnie Diaboliczny chce srogiej pomsty na żołnierzu, a siłą rzeczy w rozgrywkę zostają wmieszani chińscy komandosi i żołnierze. Problem w tym, że na odludziu uzbrojeni są jedynie w przydatną w ćwiczeniach, ale zbędną na polu walki ślepą amunicję. Wydaje się więc, że będą łatwymi celami dla uzbrojonych po zęby najemników.
Recenzja filmu Wolf Warriors
Z powodu wymienionej we wstępie niechęci nie spodziewałem się po Wolf Warriors niczego. Zapodałem z braku laku, bo i tak chciałem go sprawdzić, trochę tylko liczyłem na fun, jakiego miliony lat temu dostarczały hity typu Żelazne anioły, których dla spokoju nie oglądam na nowo, żeby nie prysł czar. Funu nie otrzymałem, otrzymałem natomiast chiński film również scharakteryzowany we wstępie tej recenzji.
W założeniu Wolf Warriors jest jak najbardziej w porządku. Elitarni komandosi strzelają się z elitarnymi najemnikami. Na dokładkę tymi drugimi dowodzi bardzo lubiany przeze mnie Scott Adkins. Co mogłoby pójść źle? Najgorsze jest to, że teoretycznie nic nie poszło źle – akcji tu dużo, gadania mało, „humoru” w wytrzymalnych dawkach. A mimo to Wolf Warriors jest kolejnym przykładem chińskiej tandety ukrytej za poważnym blockbusterem (oksymoron). Co gorsza, to dodatkowo pieśń pochwalna pod adresem chińskiego żołnierza i chińskiego uzbrojenia i chińskiej armii i chińskiego wszystkiego – nie podskakuj, bo walczą dla Chin! Co za tym idzie film wypełniony jest po brzegi patosem, a jeśli ktoś już koniecznie ma ochotę oglądać coś takiego, to lepiej sobie zapodać to amerykańskie Act of Valor, czy jak się nazywał ten film, któremu wręczyłem Nagrodę Złotego Goebbelsa na Festiwalu Filmowym w Białorusi.
Ma Wolf Warriors trochę plusów i momentami rzeczywiście ogląda się go jak ww. Żelazne anioły. Szczególnie urocza jest scena odbicia Pana Diabolicznego rozpoczęta odstrzeloną ręką. Szkoda, że reszta poszła w stronę topornej agitki wypełnionej wojennymi kliszami (patrz, stary, to dwójka moich dzieci; to dla rodziny warto żyć!), niepotrzebnymi w filmie o strzelaniu i ze Scottem Adkinsem sznurkami, absurdalnymi scenami jak atak animowanych wilków czy ratunek przed miną (wiecie, co zrobić, jeśli wejdziecie na minę, która ma 98% skuteczności? okopać ją dookoła i zeskoczyć) i elitarnymi żołnierzami, którzy szybko okazuje się, że nie ma w nich zupełnie nic elitarnego, bo giną jak kaczki i gdyby nie Leng Feng to na koniec filmu po Wolf Warriorsach pozostałby jedynie płonący czołg.
Ale żeby skończyć optymistycznie to podobało mi się, jak bohaterowie filmu obchodzili się z bronią wszelaką. Nie znam się na tym ;), ale miałem wrażenie, że zawodowo!
(2286)
Ocena Końcowa
5
wg Q-skali
Podsumowanie : Elitarny oddział chińskich komandosów zostaje wplątany w porachunki pomiędzy krewkim snajperem, a najemnikami na usługach barona narkotykowego. Naiwna i momentami absurdalna chińska agitka o tym, jaka to ich armia jest wspaniała.
Podziel się tym artykułem:
Hm, wydaje się całkiem interesującym tytułem – niektórzy lubią oglądać tego typu filmy 😛
Pewnie, najlepiej samemu sprawdzić :).
Ja zresztą też lubię :).