Wracamy do filmów 31. Warszawskiego Festiwalu Filmowego i kontynuujemy podróż poprzez świat. Tym razem zatrzymamy się na chwilę w Nowej Zelandii, która, jak się okazuje, na czarno białych zdjęciach też jest ładna. Recenzja filmu Zdobyte pole aka The Ground We Won.
Na początku było rugby
O tym jak wiele dla Nowozelandczyków znaczy rugby nie trzeba chyba nikogo przekonywać. No dobra, nie trzeba by było, gdyby mowa była o tak powszechnie znanej dyscyplinie sportu jak np. piłka nożna. Z rugby to już jednak trochę inna sprawa, bo skojarzenia przeciętnego widza z tym sportem kończą się na stadzie wielkich facetów, którzy przepychają się między sobą w błocie walcząc o podłużną piłkę. A jednak. Rugby to w Nowej Zelandii sport narodowy i religia. Daleko nie trzeba szukać – parę dni temu zakończył się Puchar Świata w rugby, w którym triumfowali właśnie All Blacks.
Porównywani do piłkarskiej reprezentacji Brazylii (choć w ostatnich latach takie porównanie to bardziej obelga) zostali pierwszym zespołem narodowym, który triumfował w trzech edycjach tych najbardziej prestiżowych zawodów, jakie rozgrywane są w rugby. A gdyby ktoś pomyślał, że finałowy mecz z sąsiadem zza miedzy Australią oglądało kilku widzów na krzyż, ten srogo by się pomylił. Miejsca na trybunach zajęło ponad 80 tysięcy widzów, co również wiele mówi o popularności rugby. I uspokaja, że polscy kibice skoków narciarskich nie są jedynymi wariatami.
O czym jest film Zdobyte pole
Nie dziwi więc już chyba fakt, że w Nowej Zelandii w rugby grają wszyscy i wszędzie. A emocje, jakie wzbudza ten sport są równie wielkie na poziomie Pucharu Świata, jak i rozgrywek regionalnych lig, o których istnieniu wiedzą jedynie miejscowi. I właśnie o rozgrywkach takiej ligi opowiada film Zdobyte pole w reżyserii Christophera Pryora, który gościł z żoną w Warszawie i przed seansem zdradził, że na czas zdjęć do swojego filmu zamieszkał na rok w małej rolniczej miejscowości Reporoa, której mieszkańcy słyną z wyrobów mlecznych, a także z drużyny rugby. Drużyny, która po słabym poprzednim sezonie, chciałaby dokonać rzeczy niezwykłej – wygrać wszystkie mecze w zaczynającym się właśnie nowym sezonie. Razem z kamerą towarzyszymy zawodnikom z Reporoa podczas meczów u siebie, wyjazdów na mecze i codzienności wypełnionej ciężką pracą i obowiązkowymi wypadami do pubu. Choć w sumie bardziej właściwa byłaby kolejność: wypadami do pubu i pracą.
Recenzja filmu Zdobyte pole
Sport w filmie Zdobyte pole jest tylko pretekstem do opowieści o ludziach tworzących filmową drużynę. Jasne, sporo tu migawek z meczów i cel postawiony przed drużyną jest jasny, ale jak przed seansem zapewniał reżyser, do pełni szczęścia widzowi nie jest potrzebna znajomość reguł obowiązujących w rugby. Gdyby nie ten cel – zwycięstwa w sezonie – tak naprawdę nie byłoby nawet wiadomo do czego zmierza te kilka ligowych meczów poza samą frajdą z grania. Na końcu tunelu nie istnieje żaden awans do wyższej ligi ani nic takiego. Rugby to w Zdobytym polu sposób nie na karierę, a na życie. Narkotyk, z którego bohaterowie nie potrafią zrezygnować. Jak sami tłumaczą, chodzą na mecze rugby od małego i bez tych cotygodniowych wizyt na boiskach ich życie byłoby puste. Wielu z nich próbowało zrezygnować, ale zawsze wracali, by potaplać się w nowozelandzkim błocie.
Bohaterowie Zdobytego pola, których poznajemy bliżej w filmie Pryora, to – parę lat temu powiedziałoby się, że – prawdziwi mężczyźni. Brodaci hipsterzy w spodniach rurkach kłóciliby się z tym stwierdzeniem, ale nie mieliby za dużo do gadania. I to dobra wiadomość dla świata, że gdzieś tam jeszcze są faceci, którzy piją na umór, opowiadają sprośne żarty, a o poprawności politycznej nigdy nie słyszeli. Świat drużyny z Reperoa to najprostszy świat z możliwych, ale trudno szybko nie być pod urokiem tych prostolinijnych facetów i tego, jak poukładane są ich priorytety. Nawet jeśli gdzieś w tle pobrzmiewają kace giganty i wymioty.
Jest w filmie Pryora coś poetyckiego, czego uchwycenie pośród sielskich i bezkresnych krajobrazów wiejskiej Nowej Zelandii umożliwiło zastosowanie czarno-białej taśmy filmowej (czy tam czarno-białego zapisu cyfrowego – nie znam się :P, ważne, że ładnie wygląda). Powstała dzięki temu przyjemna dla oka i ducha mieszanka sielskiej przypowiastki o rzeczach najprostszych i świata facetów, którzy wieczorami wyskakują na siedemnaście piw do swojej ulubionej knajpy.
(2001)
Poczytaj też o innych filmach 31. WFF:
- Idol
- Ryuzo i 7 najemników
- Barash
- Sinner in Mecca, A
A zapodajmy na koniec finałową hakę z ww. Pucharu Świata:
Czas na ocenę:
Ocena: 7
7
wg Q-skali
Podsumowanie: Rozgrywki regionalnej nowozelandzkiej ligi rugby to fajny punkt wyjścia do poznania bliżej codzienności kilku facetów, których jeszcze parę lat temu nazwano by prawdziwymi. Dokument jak należy.