Co Q-Słonko widziało w maju 2025
Filmowy maj 2025 w ocenach
8
– Thunderbolts*
Grupa drugoplanowych dotychczas złoczyńców otrzymuje od rządu szansę na odkupienie swoich win. Podzielam opinie tych, którzy uważają, że to jeden z fajniejszych Marveli ostatnich lat. Tak po prostu i bez żadnej większej filozofii – dobrze i z przyjemnością się to ogląda. Głównie dlatego, że nie próbuje być fajny na siłę.
7
– Mission: Impossible – The Final Reckoning
Ethan Hunt i przyjaciele kontynuują kolejną ostateczną rozgrywkę przeciwko sztucznej inteligencji. Ogląda się to porządnie jak przystało na widowisko z Tomem Cruise’m. Gorzej niż poprzednika i to największy mankament tej produkcji. Szczególnie że spece od marketingu wymyślili sobie, żeby sprzedać „ósemkę” jako ostatecznie ostateczną część cyklu. No ale to tak nie działa, że zmieniasz hasło reklamowe, a filmu nie kręcisz od nowa. Jak mawiał klasyk: „róża innym nazwana imieniem pachnie tak samo”.
– Oszukać przeznaczenie: Więzy krwi. Final Destination: Bloodlines
Dręczona koszmarami sennymi studentka odkrywa nieuniknione, śmiertelne przeznaczenie wiszące nad jej rodziną. Oceniając wyłącznie po scenach śmierci i ich choreografii – mamy do czynienia z arcydziełem. Od lat nie było takiego filmu pod tym względem. Cała reszta też rozrywkowa, co składa się na godny powrót serii i jedną z jej najlepszych odsłon.
6
– Child in the Box: Who Killed Ursula Herrmann, The. Child in the Box: Kto zabił Ursulę Herrmann, The
Jedna z najsłynniejszych spraw porwania dziecka w historii Niemiec na papierze wygląda na dużo bardziej interesującą historię niż we wspomnianym dokumencie SkyShowtime. Trudno cokolwiek mu zarzucić, bo to porządna robota, ale który to już raz nie sposób nie odnieść wrażenia, że wystarczyłby podcast. To zresztą częsta refleksja przy nadmiarze takich produkcji – nie ze wszystkiego trzeba robić film czy serial.
– Karate Kid: Legends. Karate Kid: Legendy
Młody Chińczyk po przybyciu do Nowego Jorku szybko wplątuje się w problemy, z których wykaraskać może go tylko dwóch mistrzów sztuk walki. Bezpieczne, przewidywalne, nijakie, choć sympatyczne za sprawą bohaterów kino, które powstało za szybko i ten pośpiech widać w każdej minucie. Znów przez kolejne lata Karate Kid nie powróci teraz na duży ekran.
– Warfare. Wojna
Oparta na faktach historia amerykańskiego oddziału Navy SEAL otoczonego przez wroga w trakcie wojny w Iraku. Myślę, że obejrzałem jakąś inną wersję niż ta, która krytyków wprawiła w ekstazę. Ot kolejne surowe dzieło o koszmarze wojny, które niczym nie wyróżnia się na tle innych. I nawet ta prawdziwa historia jest zupełnie nieciekawa.
5
– Fountain of Youth. Fontanna Młodości
Familia łowców przygód wyrusza na poszukiwania legendarnej Fontanny Młodości. Nijaka przygodówka odbębniona po łebkach. Głupia i nieinteresująca w fabule, zagrana bez jakiejkolwiek chemii pomiędzy bohaterami. Można popatrzeć przy niedzielnym obiedzie jak wyrzucić miliony dolarów w streamingowe błoto i nawet trochę się tych milionów dostrzeże w tej ciapai.
4
– Exterritorial. Poza jurysdykcją
Kiedy pracownicy konsulatu wbrew jej twierdzeniom próbują przekonać pewną kobietę, że przyszła tam bez córki, mają problem, bo to była komandoska. Toporna i debilna intryga skutecznie przysłania trochę mniej toporną realizację scen akcji. Naprawdę lepiej dla filmu byłoby, gdyby bohaterowie po prostu naparzali się bez żadnego powodu, a zamiast na scenarzystę trzeba było wydać na choreografa walk.
– Fear Street: Prom Queen. Ulica Strachu: Królowa balu
Wybory królowej balu A.D. 1988 liceum w Shadyside zostają storpedowane przez krwawe zgony kolejnych kandydatek do korony. Bardzo duży zawód po wcześniejszej trylogii „Fear Street”. Pozbawiona wszelkiej kreatywności całość przypomina bardziej coś, co mogłoby być „pierwszym polskim horrorem o balu maturalnym”.
3
– Hell of a Summer
Grupa opiekunów na obozie letnim musi walczyć o życie w starciu z zamaskowanym mordercą. Finn Wolfhard po sukcesie serialu, na który to sukces nie miał wielkiego wpływu, myśli teraz, że jest wielkim filmowcem. Otóż nie jest i ten pastisz slashera, który miał być jego listem miłosnym do gatunku, tylko udowadnia, że nie ma o reżyserii i pisaniu scenariuszy wielkiego pojęcia. Amatorskie dziełko, które powinien pokazywać tylko znajomym.
Podziel się tym artykułem:
