Mamy Kod da Vinci w domu. Mamy Indianę Jonesa w domu. Mamy Skarb narodów w domu. A tak naprawdę to nie mamy nic w domu, pusta lodówka. Recenzja filmu Fontanna Młodości. Apple TV+.
O czym jest film Fontanna Młodości
Luke Purdue (John Krasinski) to poszukiwacz przygód, który podłapał tego bakcyla u boku ojca, a teraz sam kontynuuje globtroterską działalność, którą nieprzychylni mu mogliby nazwać złodziejstwem. Kiedyś wyruszał na swoje przygody u boku siostry, Charlotte (Natalie Portman), ale ta się ustatkowała, przyjęła pracę kustoszki w prestiżowym muzeum i osiadła na rodzinnych laurach. Szczęście Charlotte nie trwało zbyt długo, a obecnie jest w trakcie rozwodu. Ostatnim, co chce mieć na głowie, to swojego nieodpowiedzialnego braciaka. No ale ten zjawia się, przysparza jej jeszcze więcej kłopotów i ochoczo nawołuje do wyruszenia razem z nim na kolejną przygodę. Tym razem w poszukiwaniu mitycznej Fontanny Młodości, z której woda może obdarzyć cię zdrowiem, wieczną młodością, i czego tam sobie po tej substancji życzysz.
Zwiastun filmu Fountain of Youth
Recenzja filmu Fountain of Youth. Apple TV+
Po ostatnich filmowych wpadkach Apple TV+, która wydała po +200 milionów dolarów na filmy, które jej się nie zwróciły, włodarze platformy poszli po rozum do głowy i tym razem… nie ogłosili, ile kosztowała ich Fontanna Młodości. Efekt będzie więc ten sam – stracą duże pieniądze – ale się o tym nie dowiemy. Nie zmieni to natomiast faktu, że Apple TV+ nie potrafi inwestować w filmy. Za każdym razem, gdy marzy jej się globalny hit filmowy, serwuje widzom odgrzewanego kotleta. I podobnie jest w tym przypadku. Zatem przesadziłem we wstępie. Lodówka wcale nie jest pusta. Leży w niej odgrzewany kotlet.
Na pierwszy rzut oka wszystko powinno się spinać. Niby Guy Ritchie, który wyreżyserował Fontannę Młodości, ma na swoim koncie kilka niewypałów, ale jednak ogólnie jest to porządny reżyser, po którym można spodziewać się fajnej rozrywki. W teorii John Krasinski i Natalie Portman nie traciliby czasu na pierdoły, więc skoro przyjęli propozycję zagrania, to chyba scenariusz im się podobał. Co w sumie logiczne, bo jego autor, James Vanderbilt, ma na swoim koncie dużo dobra. (Odczepcie się od Zabójczego rejsu! Był w porządku).
No ale się nie spina. Filmy przeznaczone na streaming mają w sobie coś takiego, że kiedy się je widzi, do głowy przychodzi taka oto myśl: no tak, już wiem, czemu dali to na streaming, a nie do kin. Niezależnie czy mowa o produkcji za 20 milionów dolarów, czy za 200 milionów. Wspomniana myśl przychodzi w każdym z tych przypadków. Przychodzi również w przypadku Fontanny Młodości. Niby ma wszystko, co potrzebne do rozrywkowej przygody zawadiacko-archeologicznej, ale nie spina się to w zabawę choćby zbliżoną funem do Skarbu narodów, bo o starych Indianach Jonesach to nawet nie mówię. Nawiasem mówiąc do tej serii jest tutaj chyba najwięcej nawiązań. Ojciec głównych bohaterów ma na imię Harrison, w pierwszych pięciu minutach aż ciśnie się na usta „to powinno znaleźć się w muzeum!”, bohaterowie wychodzą sobie z podziemi w centrum miasta zupełnie jak Indy w Wenecji, nie mówiąc już o samej Fontannie, która działa tak samo jak Święty Graal, ale to jak w tych sequelach slasherów. Wszystko musi być w nich dwa razy większe. No to Indy miał jakiś tam kieliszek, a Luke ma całą fontannę. Deal with it.
Fontannie Młodości najbardziej brakuje chyba serca (dziwnie napisałeś „scenariusza”). Odbębnia kolejne segmenty opowieści, skacze po świecie od lokacji do lokacji, przemyca jakieś czerstwe przekomarzania rodzeństwa (jak nakazuje tradycja on jest spontaniczny, ona sceptyczna), tu ktoś postrzela, tam ktoś założy płaszcz w pepitkę, siam ktoś poucieka motorkiem po Bangkoku i jedziemy dalej, bo czas nagli do nędznego finału. Natalie Portman źle się czuje w swojej postaci i nawet tego nie ukrywa, John Krasinski robi, co może, aby być drugim Harrisonem Fordem, ale scenariusz mu na to nie pozwala czyniąc go antypatycznym bubkiem. Pięciodniowy zarost nie zawsze załatwia sprawę, mój drogi.
No i jest Fontanna Młodości najzwyczajniej głupia. Kiedy Robert Langdon odkrywał przed widzami interesujący background małżeństwa Jezusa Chrystusa i Marii Magdaleny, miało się ochotę poczytać o tym coś więcej. W filmie Ritchiego o samej Fontannie padają może ze dwa zdania, a potem to już skupiamy się na zagadce z nią związanej, którą rozwiązać chcą bohaterowie razem ze swoim genialnym zespołem. Zagadce głupiej. Nikt nie odpowiada na pytania o to, skąd sześciu artystów z XVII wieku miało informacje na temat miejsca znajdowania się Fontanny (pewnie należeli do tych wspomnianych najznamienitszych rodów, ale nie chce mi się sprawdzać, czy to prawda, bo coś czuję, że nie), dlaczego zakodowali w swoich obrazach słowo w języku angielskim oraz dlaczego mimo to wykorzystali w nim jedną łacińską literę. Nie ma na to czasu. Tak jest, brzmi cool, lecimy dalej. Dla innej grupy bohaterów samo odnalezienie zapomnianego obrazu Rembrandta byłoby zadaniem godnym całego filmu, nasi gieroje nie tylko go odnajdują spędzając wieczór w bibliotece, ale następnego dnia już schodzą do wraku zatopionego przed stu laty liniowca. Żartuję. Unoszą wrak na powierzchnię wody, żeby było prościej. I bardziej cool – pomyśleli autorzy.
I pal licho, przynajmniej w tym przeskakiwaniu po kolejnych rozdziałach do odbębnienia wszystko dzieje się szybko i bez przestojów (śmiechowe jest, gdy co rozdział naszych bohaterów ktoś niespodziewanie odwiedza, chce im wszystko zabrać, ale oni uciekają i na koniec następnego rozdziału znowu bach, niespodziewane odwiedziny itd.). Gorzej, że kiedy w końcu przychodzi dłuższy przestój, to trwa on już do napisów końcowych. Bohaterowie rzucają wtedy jeszcze, że już mają pomysł na kolejną przygodę, ale nikt im nie powiedział, że następnej przygody nie będzie.
(2642)
Ocena Końcowa
5
w skali 1-10
Podsumowanie : Familia łowców przygód wyrusza na poszukiwania legendarnej Fontanny Młodości. Nijaka przygodówka odbębniona po łebkach. Głupia i nieinteresująca w fabule, zagrana bez jakiejkolwiek chemii pomiędzy bohaterami. Można popatrzeć przy niedzielnym obiedzie jak wyrzucić miliony dolarów w streamingowe błoto i nawet trochę się tych milionów dostrzeże w tej ciapai.
Podziel się tym artykułem:
No nie zachęciłeś do oglądania a ostatni film Guya, który próbowałem obejrzeć to idiotyczna Liga Niebezpiecznych Dżentelmenów i chyba nawet nie będę wyrabiał sobie swojego zdania w temacie recenzowanego filmu. A z „klątwą streamingu” zgadzam się całkowicie, pamiętam jeszcze ile szumu było kiedy netflix wypuszczał pierwszy swój film (jakaś ujnia z Willem Smithem o ogrami) i też nie kojarzę żadnego filmu, który by mi urwał przysłowiowe 4 litery.
Oglądałeś wspomnianą Ligę Niebezpiecznych …? Bo nie widz| Twojej oceny.
Eh, chodziło mi oczywiście o „Ministerstwo Niebezpiecznych Drani” 😄
Taa, widziałem. To chyba jeden z nielicznych filmów, gdzie z grubsza panuje pełna zgoda, iż go spierdolili po całości. Co dziwne, bo przecież miał wszystko, żeby być cool. No ale wyszły takie mamy Bękarty wojny w domu. No ale na szczęście można sobie obejrzeć zacny serial „SAS: Rogue Heroes” opowiadający o tym samym.