×
Heaven in Hell (2023), reż. Tomasz Mandes.

Heaven in Hell. Recenzja filmu Tomasza Mandesa

Nie lubię takich seansów. Nie przepadam za takimi wyjściami do kina. Idę, żeby potem móc kręcić bekę z jakiegoś filmu, a tu się finalnie okazuje, że będę robił za adwokata diabła. Słabawej produkcji, bez której świat byłby taki sam. Recenzja filmu Heaven in Hell.

O czym jest film Heaven in Hell

Przed sądem nie wiadomo gdzie trwa rozprawa stulecia o nie wiadomo co. Na ławie oskarżonych stają Sebastian Fabijański (choć prywatnie mu nie staje, o czym wspomina w filmie) (szukałem jak ma na imię grana przez niego postać, ale dystrybutor chyba nie dostarczył, bo na Filmwebie i Filmiepolskim nie ma, a na stronie Monolithu też nie) oraz Maks (Simone Susinna) (FW, FP i Monolith twierdzą, że przez „ks”, ale gdy w filmie podpisuje się na szyi, to jest „x”). Prowadzą szkołę nie wiadomo czego (może surfingu, może paralotni, może skoku na spadochronie, a może tego wszystkiego) i ktoś chce im tę firmę nie wiadomo co. Zabrać? Ukraść? Odkupić za bezcen? Nie wiem, ale sędziną w tej sprawie jest Olga (Magdalena Boczarska). I jak przystało na rzutnych biznesmenów, wpadają na pomysł, że jeden z nich prześpi się z sędziną, a ta na pewno wyda wyrok na korzyść drugiego. Mają szczęście, bo Olga jest seksowną wdową, której wszyscy radzą, żeby sobie w końcu kogoś znalazła, bo ileż można polegać na pingwinku? No i dobra, co jej tam. Olga daje się przelecieć na swoim biurku o piętnaście lat młodszemu Maksowi. Co ciekawe, nie wygląda na to, aby była to znajomość na jedno rżnięcie! Tylko, co ludzie o tym powiedzą?

Zwiastun filmu Heaven in Hell

Recenzja filmu Heaven in Hell

Inwencja twórcza autorów Heaven in Hell z grubsza ograniczyła się do wymyślenia bardzo pomysłowego tytułu, w którym półwysep Hel, to Hell jak piekło! I w tym Helu Olga ma Heaven, ale finalnie ma też Hell, bo kto to widział, żeby stara baba z młodym chłopem ten teges! Początkowo myślałem, że ten tytuł jest do kitu i jest przerostem formy nad treścią, ale zmieniam zdanie, lepiej bym tego nie zatytułował chyba. No ale ja nie umiem wymyślać tytułów.

Wiem, zapowiedziałem na początku, że będę bronił tego filmu, a tymczasem się z niego naśmiewam i nie chcę skończyć. Wot paradoks, bo uczciwie uważam, że Heaven in Hell nie jest tak złym filmem, jak chcielibyśmy wszyscy, a niektórzy dostrzegają, choć myślę, że są uprzedzeni. Jedno nie przeszkadza drugiemu – można uznać film za wcale nie tak zły, a jednocześnie widzieć w nim wszystkie bzdury, jakich tam nie brakuje. I dokładnie tak to wygląda w przypadku nowego dzieła Tomasza Mandesa. Jego autorzy chcą, ale albo nie potrafią, albo trzymanie się sprawdzonych rozwiązań jest dla nich silniejszą pokusą. I kiedy już namęczyli się z wymyśleniem tytułu, dalej nie chce im się już męczyć. Szkoda. Tak, szkoda. Bo znów tylko przy odrobinie wysiłku dałoby się tu pozmieniać to i owo, żeby w oczy widzów aż tak bardzo nie kłuły te durnoty, a zaczęli patrzeć na to, co w filmie gdzieś tam próbuje zaistnieć.

No ale trudno to zrobić, gdy Magdalena Boczarska gra „starą babę”, a męski Simone młodego chłopaka, który spokojnie mógłby być partnerem filmowej Olgi i nikt by się nawet nie skapnął, że jest jakoś specjalnie młodszy. Film Mandesa byłby o wiele ciekawszy, gdyby rolę zakochanej sędziny zagrała… no ta aktorka, która zagrała matkę Boczarskiej. Monolith nie podaje nazwiska. A i po co? Ważne, żeby gdzieś wcisnąć „film twórcy 365 dni” (nie sprawdzałem czy wcisnęli).

Jeszcze trudniej to zrobić (dostrzec coś dobrego w tym filmie), gdy autorzy Heaven in Hell z uporem maniaka ładują w niego te wszystkie stereotypy, które jesteśmy sobie w stanie wymyślić wyobrażając sobie typowego włoskiego habibi. Chmurne spojrzenie, dziurawe swetry, uprawianie modnego sportu, jazda dirtbikiem po helskiej plaży, popijanie espresso małymi łyczkami i posiadanie umiejętności gotowania. Jeśli byliście na tym seansie, na którym ktoś śmiechnął: „kurwa, z porem do niej przyszedł!”, to byliście na seansie ze mną. A najgorsze, że takie banały chyba rzeczywiście działają w real lifie. (jakby co – gotować umiem, ale espresso nie lubię). Oczywiście filmowy Maks ma też tzw. „męski zarost”, co jest w sumie ciekawe, bo chłopina mieszka w vanie na plaży, a każdego dnia jego zarost jest dokładnie tej samej długości. No może ma jakiegoś bezprzewodowego Phillipsa One Blade ze specjalną nasadką, ale jakoś wątpię.

No i tak to się żyje w tym naszym polskim filmie, którego twórcy z uporem godnym lepszej sprawy chcą nas przekonać, że chcieli zabrać głos w sprawie prawa dojrzałych kobiet do układania sobie życia jak tego chcą i nikomu nic do tego. Bo w tenkraju stara baba z młodym chłopem nie może, bo to wstyd icotoludzie powiedzą, a my chcielibyśmy, żeby pokazać starym babom, że mogą, że powinny, że to ich czas. Nasz film niesie za sobą poważne przesłanie, a nie że tylko goła Magdalena Boczarska, goła Katarzyna Sawczuk!

A ja bym jednak wolał, żeby pochylili się nad innym problemem współczesnych Polek. Dlaczego współczesne polskie kino z uporem maniaka przekonuje nas, że swojska polska baba będzie szczęśliwa tylko u boku jurnego Giuseppe? No serio, nie ma innych nacji? 365 dni 1, 2, 3, dmuchają Włosi (bo jeszcze Otar Saralidze też sobie otar). Pokusa, dmuchają Włosi. Dziewczyny z Dubaju, dmuchają… no Arabowie, ale grani przez Włochów. (Argumentację miałem silniejszą, ale wypadł mi z głowy chyba jeszcze jakiś polsko-włoski tetatet).

No i dobra, ponabijaliśmy się, nikt mi nie powie, że dystrybutor mnie opłacił, teraz mogę napisać, ze Heaven in Hell niezgrabnie, ale sobie radzi. Wyszukujących w nim kolejnych 365 dni odprawia z kwitkiem, bo Mandes jednak tworzy film dużo lepszy niż te pożalsięboże trzy pierdy. Poprzeczka wisi nisko, ale Hell śmiga ponad nią pewnie i bez otarcia poprzeczki (Otara pozdrawiam). Głównie za sprawą pań, bo Magdalena Boczarska i Kasia Sawczuk stanowią tu zdecydowanie najjaśniejsze elementy całości. Sceny pomiędzy nimi potrafią iskrzyć, niezależnie od tego, że nie ma w nich wiele sensu, a wszelkie konflikty pomiędzy nimi na luzaczku rozwiałoby jedno wyznanie. Konflikt ten pompowany jest sztucznie i z naciąganymi motywacjami, co nie zmienia faktu, że aktorki wyciskają z tego maksimum i to właśnie w trakcie ich wspólnych scen Heaven in Hell ostatecznie odbija się od polskiego filmowego dna. Odbija się na tyle, że nie uważam, aby było to dzieło złe. Jest przeciętno-słabe, ale z tego rodzaju, co to naprawdę łatwo byłoby poprawić zamiast niepotrzebnie skupiać się na scenach typu: łolaboga rzuci się pod pociąg!

Mądrzy recenzenci wypisują, że Heaven in Hell to tylko mechaniczny seks i zero intymności, uczucia i związek sprowadzony do 69 na plaży. Bo ja wiem, nie odczułem tego aż tak bardzo. Z pewnością takie wnioski mogą wynikać z faktu, że Boczarska i Susinna zostali kiepsko dobrani i w ogóle nie są przekonujący jako para. Susinna zna jedną minę i gra nią przez cały film, więc doprawdy trudno w nim zobaczyć Maksa, którego pewnie wyobrażali sobie twórcy filmu. Ani przez chwilę nie wierzymy, że oni się naprawdę kochają. Ale to nie wina skupienia się autorów filmu na seksie. To wina słabego aktorstwa. A filmowe sceny erotyczne są o wiele bardziej wysmakowane niż w przypadku 365 dni, gdzie dopiero była pełna wulgarność. Heaven in Hell to przy tym mały pikuś.

Mamy więc kolejny film do łatwej poprawy, na którą nikt nie miał czasu. Bo mamy dobre kamery, zdolnego operatora, sprawdzony przepis, cztery sterczące sutki Boczarskiej i Sawczuk, fikuśny garaż wjeżdżający pod darń – jedziemy z tym filmem i już myślimy nad następnym! Będziemy tłumaczyć w wywiadach, o czym traktuje nakręcony przez nas film, nie trzeba, żeby wynikało to z filmu samo.

A powinno, kurwa.

(+1 do końcowej oceny dla zrównoważenia zbyt krzywdzących opinii o tymże dziele).

(2566)

Nie lubię takich seansów. Nie przepadam za takimi wyjściami do kina. Idę, żeby potem móc kręcić bekę z jakiegoś filmu, a tu się finalnie okazuje, że będę robił za adwokata diabła. Słabawej produkcji, bez której świat byłby taki sam. Recenzja filmu Heaven in Hell. O czym jest film Heaven in Hell Przed sądem nie wiadomo gdzie trwa rozprawa stulecia o nie wiadomo co. Na ławie oskarżonych stają Sebastian Fabijański (choć prywatnie mu nie staje, o czym wspomina w filmie) (szukałem jak ma na imię grana przez niego postać, ale dystrybutor chyba nie dostarczył, bo na Filmwebie i Filmiepolskim nie ma,…

Ocena Końcowa

5

wg Q-skali

Podsumowanie : Szanowana pani adwokat, wbrew powszechnie akceptowalnym normom społecznym, zakochuje się w młodszym o piętnaście lat instruktorze spadochroniarstwa. To niepopularna opinia, ale polskie kino kręci coraz lepsze dramaty erotyczne. Jeszcze ze trzydzieści produkcji i w końcu nakręcimy jakiś dobry film. A póki co musi wystarczyć nam „Heaven in Hell”, który dobry nie jest, ale tak zły jak mówią wszyscy, też nie.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004