×
Babilon, Babylon (2022), reż. Damien Chazelle.

Babilon. Recenzja filmu Babylon w reżyserii Damiena Chazelle’a

Nie napawa specjalnym optymizmem to, co dzieje się wokół najnowszego filmu Damiena Chazelle’a, jeśli chodzi o jego wyniki kasowe. Nie napawa, jeśli nie jesteś miłośnikiem filmów o facetach zmniejszonych do rozmiaru mrówki, którzy walczą z bandytami. Bo jeśli nie jesteś, to zacznij się martwić. Recenzja filmu Babilon.

O czym jest film Babilon?

Jest to wyjątkowo celne pytanie, na które nie potrafili znaleźć odpowiedzi autorzy kampanii marketingowej nowego filmu Damiena Chazelle’a. Postanowili więc, że nie będą na nie odpowiadać, a ich lenistwo posunięte było do takich granic, że w zwiastunach nie dorzucili nawet zwyczajowych „film twórcy La La Land i Whiplash”. Liczyli pewnie na to, że widzowie zobaczą Brada Pitta i Margot Robbie na szaleńczej imprezie i polecą do kina. Nie polecieli. Na usprawiedliwienie tychże marketingowców można jednak dodać, że dość ciężko jest odpowiedzieć na pytanie: o czym jest film Babilon? A już na pewno w trzech słowach. Bo dzisiaj filmy muszą być o czymś! Nie może być tak, żeby film za 80 milionów dolarów był filmem, którego nie da się streścić do efektownego: kiedy potężna siła z kosmosu opanowuje Kansas, Arkansas może uratować już tylko Człowiek-Wiertarka! A kiedy ponad trzygodzinny film za 80 milionów dolarów streszczasz do: losy kilkoro aspirujących artystów związanych z dawnym Hollywood splatają się w okresie przejścia pomiędzy filmem niemym i dźwiękowym – masz w dzisiejszych czasach problem.

Nie no, serio, Q, o czym jest film Babilon?

Tymczasem Babilon rzeczywiście jest filmem, w którym losy kilkoro aspirujących artystów związanych z dawnym Hollywood splatają się w okresie przejścia pomiędzy filmem niemym i dźwiękowym. Po raz pierwszy splatają się na iście babilońskiej imprezie zorganizowanej przez jednego z tuzów Hollywood. Jest tam więc gwiazdor kina niemego Jack Conrad (Brad Pitt), który po raz enty odwodzi od samobójstwa swojego przyjaciela producenta (Lukas Haas). Jest i Manny Torres (Diego Calva), który póki co jest przynieś-podaj-pozamiatajem, ale marzy o tym, aby produkować filmy. To on pomaga dostać się na imprezę zuchwałej Nellie LaRoy (Margot Robbie), która mieszka z ojcem (Eric Roberts) w obsranej norze, ale zrobi wszystko, żeby tylko zaistnieć na dużym ekranie. Kwartet bohaterów uzupełnia jeszcze trębacz Sidney Palmer (Jovan Adepo), który złapie każdą fuchę, żeby stać go było na krzesło i koc w równie nieatrakcyjnej norze. Ich losy zmienią się bezpowrotnie wraz z wprowadzeniem na ekran Śpiewaka jazzbandu.

Zwiastun filmu Babilon

Recenzja filmu Babilon

Czy był Babilon Damiena Chazelle’a ostateczną odpowiedzią na to, w jakim momencie istnienia znajduje się obecnie kino? Czy ktoś zechciałby zapłacić za bilet na historyczny dramat za 80 milionów dolarów, w którym żaden Aleksander Wielki nie podbija świata? (zły przykład, na Aleksandra też nie kupowali biletów). Czy może panie Łukaszu, dla pracowników jest kameralny dramat za 5 milionów dolków, a dla zarządu są filmy o superbohaterach za 180 baniek i więcej? Naiwnie chciałoby się powiedzieć, że to zbyt daleko posunięte wnioski, ale to mówi serce. Rozum podpowiada, że projekt Babilonu od początku skazany był na porażkę i jedynym zaskoczeniem w jego kwestii było to, że ktoś dał na niego pieniądze. Przecież można było zrobić podobny film z grubsza o tym samym. Nazywałby się Tajemnice Silver Lake i kosztował 8 milionów dolarów.

I zanim przejdziemy dalej, bo to chyba jeszcze nie wynika z tego tekstu – zajebiście bardzo podobał mi się Babilon. Im dużej od seansu, tym bardziej. To znakomite kino jest i życzyłbym sobie więcej takich. Paniatno?

Chciałbym więc w tym momencie podziękować producentom filmu Babilon za to, że postanowili utopić dziesiątki milionów dolarów w projekt, o którym od początku było wiadomo, że nie będzie chętnych na jego obejrzenie. Serio. Nie jest to wiedza z gatunku: po klapie finansowej to każdy mądry. Jest to po prostu logiczny wniosek płynący z obserwacji tego, co aktualnie dzieje się we współczesnym kinie, połączony z tym, że Babilon jest filmem o niemym kinie. (Panie Łukaszu, dobry film o niemym kinie to był Artysta, bo kosztował 15 milionów dolarów). A mimo to ktoś w Hollywood uznał, że da się na tym zarobić. Może zbliżające się Oscary jeszcze uratują sytuację, ale póki co jest dno i mogiła, jeśli chcesz w przyszłości kręcić podobne filmy co Babilon. I ta naiwna wiara w sukces Babilonu jest o tyle większa, że producenci to raczej ludzie, którzy szesnaście razy zastanowią się, zanim coś klepną, a po drodze wymyślą tysiąc zmian, dodadzą jakiegoś superbohatera, tonące dziecko, psa, którego trzeba uratować i takie tam. Nie ma, że przychodzisz do nich, a oni tak, tak, kręć pan, co panu w duszy gra. W tym przypadku najwyraźniej stracili czujność i zgubili rozsądek, gdy tylko sekretarka zapowiedziała, że właśnie przyszedł pan Chazelle. Jak to piszą w popularnym memie: zamknij ryj i bierz moje pieniądze.

Chazelle pieniądze wziął, a oprócz pieniędzy zabrał też zapewne obietnicę tzw. posiadania ostatecznej wersji filmu, co oznaczało ni mniej, ni więcej tylko tyle, że Babilon będzie wyglądał tak, jak on go sobie wymyślił, a nie, jak chcieliby tego producenci. Wierzyli w niego, bo i czemu mieliby nie wierzyć? Do tej pory czego by nie nakręcił, było hitem. Teraz też będzie, przecież mają Brada Pitta i Margot Robbie. Dziękuję wam, że w to szczerze wierzyliście. Dziękuje wam za to, że jesteście jemiołami. Niezależnie od tego, że wyprodukowaliście świetny film, to prawdziwe z was durnie, serio.

Gdy ktoś mnie pyta, z czym kojarzy mi się film Babilon w reżyserii Damiena Chazelle’a, odpowiem, że z jednym z utworów ze ścieżki dźwiękowej z tegoż filmu. Motyw pod tytułem Gold Coast Rhythm przewija się w filmie wielokrotnie, ale ja myślę o trąbkowym jego wykonaniu pod sam koniec filmu, gdy wraz z nagłówkami z gazet wjeżdża właściwa konkluzja (piszę „właściwa”, bo potem wjedzie jeszcze ta niewłaściwa, o której mówi się, słusznie skądinąd, że przekombinowana). I Babilon jest właśnie jak ten motyw (znakomity, żeby była jasność). We współczesnym kinie, które brzmi monumentalną orkiestrą Hansa Zimmera, ktoś wstawia na ścieżkę dźwiękową przestarzałą muzyczkę zatrąbioną na trąbce?! Taki właśnie jest Babilon. Przy czym przy właściwym uchu (hmm, trochę narcystycznie zabrzmiało, ale przecież wy wszyscy tutaj też macie właściwe uszy!) zarówno trąbkowy Gold Coast Rhythm, jak i cały Babilon brzmi i wygląda znakomicie. A nawet nie przy właściwym, bo, kurde, przecież widać w tym filmie te 80 milionów dolarów! Ale kto na masową skalę chciałby oglądać film o jakimś tam niemym kinie? Nawet zajawiany jako rozgrywającą się na przełomie lat 20. i 30. ubiegłego wieku swojego rodzaju wersję Projektu X.

Babilon to film zwariowany od samego początku, gdy osra nas słoń, aż po sam koniec, gdy po zjedzeniu szczura wsiądziemy w kinowy rollercoaster do współczesności. Reżyser przy wsparciu montażysty dokonuje tu cudów zręczności, by w efektowny i zapierający dech w piersiach sposób przedstawić nam ryczące lata dwudzieste przed nadejściem Kodeksu Haysa i zamknięciem wszystkim ryja. Znakomicie wyglądają sceny odsłaniające nam kulisy powstawania filmów późnej ery niemej i wczesnej ery dźwiękowej. Pierwsza bytność na planie (planach) filmowym postaci granych przez Robbie i Calvę mogłaby trwać i dziesięć godzin aż po zachód słońca, a i tak pewnie oglądałoby się ją z zachwytem. To samo kręcenie sorority movie z dźwiękiem – pomimo trwających w nieskończoność powtórzeń „się ogląda!”. Można odnieść wrażenie, że Chazelle wziął Deszczową piosenkę i dał jej wciągnąć dwie kreski. Opowiadając o starym, zrobił to jak najbardziej współcześnie (w tej sorority scenie zabrakło tylko mastershota), co zresztą tyczy się większości Babilonu. A że przy okazji wyolbrzymił to i owo – no nie szkodzi, nie gniewam się. Dla oczu jest to uczta.

Babilon to film niepoprawny, głośny, zabawny, szybki, bulwersujący, nostalgiczny, obrzydliwy – nie chce mi się zaglądać do słownika synonimów po więcej. Wszystko to sprawia, że zapomina się o ponad trzygodzinnym metrażu i na zmianę się śmieje, wkurza i popłakuje. A popłakuje się dlatego, że jak dla mnie Babilon jest przede wszystkim filmem cholernie smutnym. Smutnym, bo opowiadającym o nieuniknionym przemijaniu, którego nie sposób powstrzymać. Można robić różne rzeczy, żeby o nim zapomnieć, ale przemijanie się do ciebie w końcu odezwie i pokaże swoją paskudną gębę. I to być może również powód tego, że młodzi widzowie nie dali Babilonowi zarobić. Gdzie tam pokoleniu PG-13 do myślenia o jakimś przemijaniu. Pomyślą o tym jutro jak Scarlett O’Hara i pewnie stąd też opinie o tym, że Babilon dopiero po latach zostanie doceniony jak należy. Oni zabulą dwa miliardy nowemu Spider-Manowi (też z Tobeyem Maguire’m nawiasem mówiąc), a jakimś Babilonem niech się smucą stare dziady. Niech się smucą i odkrywają te oczywistości, że wszystko przemija i przychodzi nowe, niezależnie od tego czy jesteś filmową gwiazdą, czy Afroamerykaninem, który już w ogóle ma przerąbane w Złotej Erze Hollywoodu. Ciekawe, że trwający ponad trzy godziny film można streścić do kilkusekundowej sekwencji, w której po sobie następuje burzenie murów, a potem przedstawienie tzw. gwiazd jutra. Pojawiają się tam twarze i nazwiska, których nikt dzisiaj nie kojarzy, bo przeminęli, a po nich przyszli nowi młodzi, nowe gwiazdy jutra. Które też już zdążyły przeminąć.

Czemu więc nie 10/10 pomimo tych wszystkich zachwytów? No cóż, zgadzam się i nie zgadzam z opiniami, że Babilon jest za długi i gdzieniegdzie przeszarżowany. Zgadzam się, bo jest (na co komu scena wizyty u matki w wariatkowie albo walki z grzechotnikiem?), a nie zgadzam, bo absolutnie bym go nie skracał. Zastąpiłbym tylko pół godziny takich właśnie zbędnych sekwencji (panie, na chuj mnie tu Matrix?), innymi scenami starego Hollywood od kulis. I wtedy mógłby on sobie trwać i pięć godzin. Koniecznie z dodatkową godzinką w „odbycie Los Angeles” (zdaje mi się, czy Randy’emu z My Name Is Earl znowu się przytyło?). Przy czym koniecznie trzeba pamiętać, że pomimo nowoczesnej formy filmowej, Babilon jest filmem z wyświechtanego gatunku: dziś już nie kręci się takich filmów vel Frank Capra mógłby taki nakręcić, gdyby jeszcze żył. Liczy się w nim wszystko inne niż to, żeby dało się go streścić do jednego zachęcającego zdania opisującego fabułę.

(2565)

Nie napawa specjalnym optymizmem to, co dzieje się wokół najnowszego filmu Damiena Chazelle’a, jeśli chodzi o jego wyniki kasowe. Nie napawa, jeśli nie jesteś miłośnikiem filmów o facetach zmniejszonych do rozmiaru mrówki, którzy walczą z bandytami. Bo jeśli nie jesteś, to zacznij się martwić. Recenzja filmu Babilon. O czym jest film Babilon? Jest to wyjątkowo celne pytanie, na które nie potrafili znaleźć odpowiedzi autorzy kampanii marketingowej nowego filmu Damiena Chazelle’a. Postanowili więc, że nie będą na nie odpowiadać, a ich lenistwo posunięte było do takich granic, że w zwiastunach nie dorzucili nawet zwyczajowych „film twórcy La La Land i Whiplash”.…

Ocena Końcowa

8

wg Q-skali

Podsumowanie : Losy czworga aspirujących artystów związanych z Hollywood krzyżują się w przededniu wprowadzenia na ekrany kinowe filmu dźwiękowego. Głośny, zabawny, szybki, bulwersujący, nostalgiczny, obrzydliwy, ale przede wszystkim chyba cholernie smutny. Wielkie dzieło Damiena Chazelle’a o miłości do kina Złotej Ery przed wprowadzeniem Kodeksu Haysa, ale głównie o tym, że przemijamy. Wyciąłbym finałowy odlot i dorzucił jeszcze z godzinkę o kulisach starego Hollywood.

Podziel się tym artykułem:

5 komentarzy

  1. frank drebin

    Od wizyty w kinie odrzuca mnie długość seansu więc pytam, trzeba iść do kina czy vod, tv 65cali, ciemny pokój średnie nagłośnienie (a raczej brak) wystarczą?

  2. Ja bym szedł do kina, bo lepiej się skupiam, gdy mnie nic nie rozprasza. I myślę, że Babilon lepiej w kinie wypadnie, ale TV spokojnie wystarczy.

  3. Tylko wiesz, o tym jest ten wpis, że jak nie będziemy na takie filmy chodzić do kina, to przestaną je kręcić 😉

  4. frank drebin

    Wiem, dlatego w ciągu ostatnich nastu dni aż dwa razy byłem w kinie 🙂 a wcześniej, w przeciągu chyba dwóch lat, to chyba tylko Diunę oglądałem. Pieprzona pandemia 🙁
    Na Babilon ostrzyłem zęby ale jednak nie chce mi się trzy ponad trzy godziny siedzieć w kinie. Aczkolwiek zawsze przedkładałem wizytę w kinie nad domowy seans i szczerze boleję, że w mojej wiosce Szczecinie nie ma Imaxa albo jakiegoś Cinema z abonamentami.

  5. Po Babilonie nie czuć tych trzech godzin, spokojna głowa.

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004