×
Pokusa (2023), reż. Maria Sadowska.

Pokusa. Recenzja filmu Marii Sadowskiej

Jedną z konsekwencji pojawienia się w przestrzeni filmowej drugiej i trzeciej części 365 dni jest bez wątpienia coś, z czego pełną gębą może skorzystać grana od piątku w kinach Pokusa. Nawet jeśli o obojętnie jakim filmie nie można powiedzieć niczego miłego, to przynajmniej może liczyć na jeden komplement: nie był tak zły jak kontynuacje 365 dni. Pokusa nie do końca spełnia wszystkie założenia poprzedniego stwierdzenia, no ale prawie. Finalnie jednak nie powinna znaleźć się w zestawieniu najgorszych filmów 2023 roku. Recenzja filmu Pokusa.

O czym jest film Pokusa

Inez (Helena Englert) to ambitna dziewczyna, która prowadzi autorski podcast poświęcony snuciu farmazonów o życiu i która pracuje w redakcji poczytnego pisma/portalu o celebrytach. Parzy tam głównie kawę i biega jako goniec po mieście, ale czeka na moment wielkiej chwały, w którym przedstawi naczelnej (Joanna Liszowska) swój artykuł o młodych hip-hoperkach i zostanie doceniona. Póki co jednak dorabia wieczorami jako kelnerka. Tak się szczęśliwie składa, że roznosi drinki na evencie, którego gwiazdą jest eks-piłkarz Maks (Piotr Stramowski). Maks nie narzeka na brak zainteresowania ze strony mediów, a po zakończeniu kariery sportowej wiedzie żywot playboya i gwiazdy ścianek. Dobry przelot pomiędzy Inez i Maksem chce wykorzystać nowy bat nad cierpiącym na spadek przychodów tytułem, do którego kawę parzy dziewczyna – import z Włoch, Filip (Andrea Preti). Proponuje Inez zrobienie wywiadu z piłkarzem, ale coś, co początkowo miało być tylko rozmową, szybko zamienia się w serię pokus rzucanych Inez Maksowi i vice versa na potrzeby wzmożenia klików w społecznościówce magazynu.

Zwiastun filmu Pokusa

Recenzja filmu Pokusa

Przeglądając opinie o najnowszym filmie Marii Sadowskiej nakręconym na podstawie książkowego bestsellera Edyty Folwarskiej (nie czytałem, na półkach też nie widziałem, ale wierzę, że bestseller) niespodziewanie spostrzegłem się, że będę w tej recenzji robił za obrońcę tegoż filmu. Nie dlatego, że wysoko go oceniłem, ale dlatego, że oceniam go jednak trochę wyżej w porównaniu do powodowanych zapewne innymi motywami niż seans opinii dużej części komentujących. „Kolejny film o pieprzeniu z gwiazdką, która dostała rolę po znajomości! Dam jedynkę bez oglądania” – tak można by je streścić. Sytuacja nie jest jednak tak oczywista jak by chcieli. Choć rację mają twierdząc, że Pokusa jest słabym filmem.

W dobrym tonie zawsze powinno być obejrzenie filmu przed jego ocenieniem i przekonanie się na własne oczy, co sobą reprezentuje. Oczywiście są filmy na tyle słabe, których nie wypada wpychać w objęcia czytających recenzję, bo będą cię potem przeklinać. Nie powiem Wam więc: obejrzyjcie i sami się przekonajcie. Przekonacie się, że to słabizna jest. A zamiast tego powiem Wam: nie oglądaliście, to nie komentujcie. Bo Pokusa zdecydowanie nie jest najgorszym, co potrafi z siebie wypluć polska kinematografia.

Można by się zastanawiać, skąd ta nagła popularność kina erotycznego w Polsce. Kina erotycznego, które w cywilizowanych regionach kinematografii zabłysnęło w latach 90. ubiegłego wieku, a potem znikło szybciej niż slashery. Odpowiedź na to pytanie jest jednak banalnie prosta. Najpierw zaczął zarabiać książkowy Grey, potem zaczęła zarabiać nasza książkowa odpowiedź na Greya, której ekranizacja stała się bodaj najgłośniejszym polskim filmem na świecie niezależnie od jej szorującej po dnie jakości. A potem to już otworzyło się piekło i zaczęły wypełzać z niego te wszystkie Heaveny in Helle oraz Pokusy. Jak to na nasz grajdołek przystało – bez opamiętania i bez refleksji. Jasne, Hollywoody też przeniosły na ekran Greya, ale potem zostawiły erotykę w spokoju. U nas zaduszą nas kolejnymi pierdołami o seksie w różnych konfiguracjach, do czego dorobiono ideologię współczesnej kobiety i jej potrzeb, jej niezależności itd. Założenie w zasadzie szczytne, ale przemaglowane przez krzywe zwierciadło przesady.

Właściwa recenzja filmu Pokusa

No nie jest Pokusa filmem tak złym jak dwie ostatnie części 365 dni (pierwsza była znośna w porównaniu z nimi) i to nie ulega wątpliwości. Powiem więcej, pierwsza połowa filmu Marii Sadowskiej na podstawie scenariusza Edyty Folwarskiej jest więcej niż znośna. Głównie za sprawą sympatycznej Heleny Englert w roli głównej, która zarzutów o nepotyzm nie uniknie, ale która obroniła się aktorsko przed takimi zarzutami. Ma fajny uśmiech i na nim buduje swoją postać, przed którą wcale nie aż tak dużo odważnych erotycznie scen pełnych nagości jak tego byście sobie zapewne życzyli. Wrzucona została w typową opowieść O Mieście, które na ekranie pulsuje nocnymi imprezami, Włochami w porszakach, strojami z wybiegów mody i obowiązkowym w tym wszystkim shakiem z jakiegoś zielonego gówna. To ten świat, który zwykle na ekranie irytuje swoją pretensjonalnością, ale w Pokusie jako tako udaje się tego unikać. Przede wszystkim jest tu jakaś historia, która opowiedziana została szybko i na temat. Totalne przeciwieństwo 365 dni, gdzie sceny rozciągnięte są w nieskończoność, a dwugodzinny film można streścić w całości w dwóch zdaniach. Pokusy w dwóch zdaniach nie streścisz. Już na zawiązaniu akcji trochę się napocisz.

I w sumie nie ma się co dziwić, bo Maria Sadowska swoimi poprzednimi filmami udowodniła, że potrafi kręcić kino, więc czemu ten rip-off 365 dni miałby jej się nie udać? Udaje się na tyle, na ile może się udać takie plastikowe kino o dziuniach, piłkarzach w skórach i fryzurze na Szaruka z Pathaan oraz raperkach, których wersowym opus magnum jest strofa, pardon my french, „nie jestem głupią cipą, bo przeszłam w chuj”. Udaje się do momentu, gdy Pokusa ukazuje w końcu swoje prawdziwe oblicze.

Niestety (niestety z mojego punktu widzenia punktu widzenia twórców, którzy pewnie i tak liczą teraz kapuchę i mają „wyjebane na frajerskie gadki”, żeby pozostać w stylistyce rapowej) Pokusa chce być filmem o czymś więcej niż tylko filmem o wyzwolonej lasce, dla której podjęcie decyzji o erotycznym trójkącie przychodzi łatwiej niż decyzja o tym, jakie pieczywo zapodać na śniadanie. Pokusa jest filmem z przesłaniem i na tym przesłaniu wykłada się niczym Robert Mateja na bulę. I kiedy nieporadnie próbuje prawić te swoje kazania o istotnych rzeczach, o poważnych rzeczach, o rzeczach nie na polski film erotyczny – wtedy całość rozpada się z hukiem na serię banałów, fatalnych twistów i rozwiązań, które jeszcze bardziej uwypuklają największy mankament fabuły: serię doprowadzających do łapania się za głowę zbiegów okoliczności, bez których ten film skończyłby się po dziesięciu minutach. A gdyby tego było mało, to Poważne Tematy się tutaj mnoży. Kiedy Piotr Głowacki w roli archetypowego kolegi geja zaczyna popłakiwać na brak tolerancji w Polakach, nie pozostaje nic innego jak tylko mu współ… Nie no, jaja se robię, beka total.

Swoją drogą dziwię się, że jeszcze jakaś gejowska organizacja nie wezwała Piotra Głowackiego do samobiczowania za te role, o których już piętnaście lat temu zaczęto po cichutku twierdzić, że może jednak są obraźliwe dla pewnej części społeczeństwa.

No i cóż. Niemoralna propozycja ani Fatalne zauroczenie toto nie jest. Ale 365 dni 3 też nie. W idealnym świecie po prostu widzowie by to olali, producenci trochę siana by stracili i może zorientowali się, że miejsce słabych filmów jest na śmietniku. No ale świat nie jest idealny.

(2564)

Jedną z konsekwencji pojawienia się w przestrzeni filmowej drugiej i trzeciej części 365 dni jest bez wątpienia coś, z czego pełną gębą może skorzystać grana od piątku w kinach Pokusa. Nawet jeśli o obojętnie jakim filmie nie można powiedzieć niczego miłego, to przynajmniej może liczyć na jeden komplement: nie był tak zły jak kontynuacje 365 dni. Pokusa nie do końca spełnia wszystkie założenia poprzedniego stwierdzenia, no ale prawie. Finalnie jednak nie powinna znaleźć się w zestawieniu najgorszych filmów 2023 roku. Recenzja filmu Pokusa. O czym jest film Pokusa Inez (Helena Englert) to ambitna dziewczyna, która prowadzi autorski podcast poświęcony snuciu…

Ocena Końcowa

4

wg Q-skali

Podsumowanie : Ambitna podcasterka może spełnić marzenia o dziennikarstwie za sprawą wywiadu z byłym piłkarzem celebrytą. Maria Sadowska wskakuje na falę powodzenia polskich filmów erotycznych, ale utrzymuje się na desce tylko przez chwilę. Sympatyczna Helena Englert i obdarzony ekranową charyzmą Piotr Stramowski uginają się pod ciężarem nieumiejętnie podejmowanych poważnych tematów i absurdalnie prowadzonej fabuły, ale przynajmniej okąpali się wodach Cannes.

Podziel się tym artykułem:

4 komentarze

  1. Ej, ej, ale kino erotyczne to jednak swój moment chwały miało głównie w drugiej połowie lat 70. i początkach lat 80. z „Emmanuellami” wszelkiej maści czy onirycznymi opowiastkami o nagich nastolatkach od Davida Hamiltona. A polski wkład w postaci Waleriana Borowczyka, nawet jeśli kręcącego na obczyźnie to jednak, był bardzo zacny.
    A to teraz to jakieś kalkowanie w kółko jednego i tego samego schematu fabuły, soft-porno dla kur domowych puszczane od tyłu, bo kończące się ślubem. OK, nie widziałem tej całej „Pokusy” ale zakładam, że wpisuje się z grubsza w ten sam okropny nurt (zresztą to też wynika z Twej recenzji) i pewnie realizacyjnie też jest podobny (rzetelnie zrobione zdjęcia? podkładane w tle popularne piosenki?? kiczowato-wulgarne sceny seksu???).
    Notabene taka myśl… niegdyś erotyki były kręcone przez facetów i dla facetów. I miały w sobie o niebo więcej subtelności, romantyzmu, pasji i artyzmu niż te współczesne kręcone przez baby (lub na kanwie babskiej literatury) i pod baby.
    I o czym to świadczy?
    :]

    PS: A Robert Mateja to jednak pierwszy Polak, który trzasnął na mamucie 200m, więc ten tego… nie musimy mu tylko wypominać buloklepctwa. 😉 (ok, jeszcze tego samego dnia Małysz skoczył dalej, ale jednak historia zapamięta, że to Robert był pierwszy :D)

  2. Nie no, pewnie, ale różnica jest taka, że kasety z „Emmanuelle” leżały w bieliźniarce schowane pod stertą ręczników, a „Dziewięć i pół tygodnia” leciało w kinach. „Głębokie gardło” też miało normalną premierę kinową i chodzenie na porno do kina przez sekundę było modne, ale jednak późniejsze dekady wprowadziły erotykę Adrianem Lyne’m, „Nagim instynktem” itp. na salony. A jeszcze później Fracuziki zapewnili te salony na nowo pornosom tymi swoimi „Baise moi”.

    Z „Pokusą” jest trochę inaczej. Z jednej strony tak to właśnie realizacyjnie wygląda, ale finalnie do końca nie jest to erotyk, bo scen seksu jest niewiele. Bodaj dwie albo trzy. Środek ciężkości przechyla się w inną stronę, więc to taka trochę gra z widzem, który spodziewa się czegoś innego niż dostaje. A w sumie szkoda, bo film ciekawszy byłby jako właśnie takie „365 dni”, ale nakręcony przez reżyserkę, która umie robić filmy. Tu w ogóle jest dużo drugiego, trzeciego i siódmego dna. Scenarzystkę każdy w branży zna osobiście, więc była spora pewność, że nikt złego słowa nie będzie mówił o filmie, a w najgorszym razie przemilczy temat – Sadowska wiele nie ryzykowała.

    To, o czym piszesz przed PS widać nie tylko w erotykach, ale w ogóle w filmach. Najwięcej złego kobietom wcale nie robią faceci-scenarzyści (choć oczywiście też robią), ale kobiety, które często są teraz zatrudniane tylko po to, żeby pisać kobiecie postaci. No i te postaci zachowują się tak samo jak zawsze tylko dodatkowo podbite męskimi cechami. Facet by się dwa razy zastanowił przed włożeniem w usta bohaterki tekstu „Nie jestem głupią cipą, bo przeszłam w chuj”. Gdy napisze to kobieta, to panie, feminizm, girl-power i chujwiecojeszcze! 🙂

  3. Czy Patryk Vega by się dwa razy przed takim tekstem zastanowił, to nie jestem pewien… 😉

  4. Polarbear_pl

    No dla Patryka to za mało bluzgów byłoby w tym zdaniu więc…

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004