×
Ostatnia wieczerza, Hellhole (2022), reż. Bartosz M. Kowalski. Netflix.

Ostatnia wieczerza. Recenzja polskiego horroru Hellhole. Netflix

Bartosz M. Kowalski (Plac zabaw) ustawił się na całe życie! Do samego końca będzie mógł kręcić już te pierwsze polskie filmy o krwiożerczych rekinach, pierwsze polskie filmy o zmutowanych bliźniakach (a nie, sorry, te już nakręcił), pierwsze polskie filmy o mordercach z piłą mechaniczną… Ich wartością nadrzędną będzie to, że są pierwsze polskie, a całą resztą to niech się już martwią ci, którzy nakręcą drugie polskie. Bo nie będą pierwsze, więc będzie się trzeba bardziej postarać. Recenzja pierwszego polskiego horroru satanistycznego o zakonnikach zatytułowanego Ostatnia wieczerza. Netflix

O czym jest film Ostatnia wieczerza

Co prawda w filmie Bartosza M. Kowalskiego jest to pierwszy zwrot akcji, ale że został on sprzedany w oficjalnym opisie filmu, to nie będę zatajał informacji, że oto w 1987 roku oficer milicji w przebraniu zakonnika egzorcysty (Piotr Żurawski) dociera do położonego na zadupiu klasztoru znanego z przeprowadzanych tam egzorcyzmów. W okolicy zaginęło w ostatnim czasie kilka kobiet, więc nasz milicjant postanawia przeprowadzić śledztwo. Ciepło przyjęty przez miejscowego przeora (Olaf Lubaszenko) mości sobie gniazdko w pozbawionej prądu i telefonu celi klasztornej, a po chwili rozpoczyna zwiedzanie przybytku, które doprowadzi go do nadspodziewanie szokujących odkryć.

Zwiastun filmu Ostatnia wieczerza

Znowu nie ma. Polacy ostatnio za szybko kręcą filmy i nie nadążają ze zwiastunami.

Recenzja filmu Ostatnia wieczerza. Netflix

Natomiast nie będzie w tym żadnego odkrycia, gdy zacznę od tego, że w Polsce nie ma tradycji kręcenia horrorów. I trochę też poniekąd cierpi na tym Ostatnia wieczerza, która zmaga się z tym nastawieniem widza przekonanego o tym, że w Polsce nie kręci się horrorów, bo horrorów kręcić się nie potrafi. Film Kowalskiego sam z siebie nie stara się za bardzo zmienić tę opinię, co nie zmienia faktu, że na starcie ma gorzej. Bo podejrzewam np., że taka sama scena z nieznanymi zagranicznymi aktorami być może nie wywołałaby uśmiechu na twarzy widza na widok tejże w polskim wydaniu. Oto na łożu spętana dziewoja próbuje wypluć z siebie diabła, a zakonnicy o twarzach Olafa Lubaszenko, Lecha Dyblika i Sebastiana Stankiewicza przeprowadzają egzorcyzmy (no Stanki nagrywa je na VHS-a). Oglądasz to i zamiast posiadać gęsią skórkę, zastanawiasz się, jakim cudem udało im się zachować powagę w trakcie kręcenia tej sceny. Tak to wszystko absurdalnie wygląda (choć nawet sprawnie horrorowo).

Podobny problem ciąży też na reszcie filmu, który pokutuje na braku horrorowej tradycji w Polsce. Może gdyby do tego czasu powstało u nas dwieście horrorów, na ten konkretny nie patrzylibyśmy z aż tak dużą dozą sceptycyzmu, co do wyniku końcowego. No ale to ten mityczny „pierwszy polski horror” w swojej klasie, więc trudno zadowolić się tym, że jego autorzy jakąś tam lekcję odrobili i starają się skopiować toczka w toczkę to, co  ich poprzednicy. Niby se na to patrzysz i widzisz mroczny horror, ale ani nie czujesz strachu, ani napięcia, ani rozrywki.

Rozrywki tej nie czujesz z tego powodu, że twórcy filmu postanowili opowiedzieć swoją historię na poważnie. Nie ma tu więc przez długie pierwsze minuty żadnych śmichów-chichów. Jest powoli budowany klimat, z którego budowy powstaje jedynie nuda. Piotr Żurawski w roli głównej łazi sobie po klasztorze i nigdzie się nie spieszy, choć film ma tylko 90 minut. Zagląda w ten brudny zaułek, w tamtą obleśną dziurę – pokój po pokoju spaceruje odrapanymi pokojami oświetlonymi świecami dla efektu grozy i co jakiś czas mija go jakiś zakonnik. I tak nam się toczy to życie w tym pierwszym polskim horrorze satanistycznym (dobra, wiem, była np. taka Łza księcia ciemności, ale nikt jej nie widział, więc się nie liczy) o zakonnikach. Chcieli nas przestraszyć, ale czym nie mieli, by sparafrazować mistrza.

I tak po prawdzie bohater grany przez Piotra Żurawskiego chodził będzie po klasztorze przez cały film. Trochę poleży skrępowany, trochę powisi skrępowany, ale oprócz tego chodzi, sprawdza, węszy, próbuje odkryć wielką tajemnicę skrywającą się za murami horroru. To jeden z zaledwie trzech bohaterów tego dzieła, o którym można coś napisać. Tak bardzo rozbudowaną historię zaprezentował nam Kowalski.

Aż tu nagle na dłuższą chwilę okaże się, że może to wcale nie miało być na poważnie? Może skoro nadarzyła się okazja, to poróbmy sobie trochę jaj z zaprezentowanej konwencji? Do takiego wniosku dochodzą polscy twórcy i szybkim ruchem przekreślają ten zbudowany klimat nie wiem czego, bo na pewno nie grozy. Groza prezentuje tu poziom wieczoru z duchami na zamku w Ogrodzieńcu, więc chyba lepiej już wybrać się tam i przy okazji pooglądać fajne ruiny. Bo w filmie Ostatnia wieczerza następuje właśnie moment, w którym niezdecydowanie twórców wychodzi najbardziej, by za chwilę znów obrócić się o 180 stopni i doprowadzić do absurdalnie zrealizowanego finału, którego nie powstydziłaby się Basia Piela i jej Plastusie. Ostatni raz taką poklatkową animację na poziomie widziałem w Starciu tytanów z 1981 roku. No i ja teoretycznie wiem, że to miał być list miłosny do filmów z 1981 roku, ale mamy rok 2022 i jednak jakiegoś poziomu efektów wizualnych należy wymagać. Już był taki polski film, nazywał się Wirus, z animacjami pakiecie Microsoft Office.

(2557)

Bartosz M. Kowalski (Plac zabaw) ustawił się na całe życie! Do samego końca będzie mógł kręcić już te pierwsze polskie filmy o krwiożerczych rekinach, pierwsze polskie filmy o zmutowanych bliźniakach (a nie, sorry, te już nakręcił), pierwsze polskie filmy o mordercach z piłą mechaniczną… Ich wartością nadrzędną będzie to, że są pierwsze polskie, a całą resztą to niech się już martwią ci, którzy nakręcą drugie polskie. Bo nie będą pierwsze, więc będzie się trzeba bardziej postarać. Recenzja pierwszego polskiego horroru satanistycznego o zakonnikach zatytułowanego Ostatnia wieczerza. Netflix O czym jest film Ostatnia wieczerza Co prawda w filmie Bartosza M. Kowalskiego…

Ocena Końcowa

3

wg Q-skali

Podsumowanie : Rok 1987. Milicjant w przebraniu zakonnika infiltruje klasztor badając sprawę zaginięcia kilku kobiet. Nudny, mało straszny i mało śmieszny polski horror przypominający przepisywanie wypracowania od bardziej zdolnego kolegi.

Podziel się tym artykułem:

7 komentarzy

  1. Hahahaha hahaha a myślałam, że to wchodzi za rok. Bo niedawno kręcili.

  2. „poklatkową animację”? autorze, czy ty wiesz wogóle co to znaczy?

  3. Tak. Dzięki za przeczytanie do końca! 🙂

  4. Nie ma za co ale radze doczytać co oznaczają te pojęcia bo masz poważne braki 🙂

  5. To ja ze swojej strony polecę zapoznanie się z definicją hiperboli.

  6. Przesadzasz. Zakładając, że twórcy świadomie kręcili tu camp i nie przykładali wagi do scenariusza (który sensu większego nie ma), koncentrując się na budowaniu atmosfery i odfajkowywaniu kolejnych klisz, by w finale zadrwić z co niektórych wręcz krzycząc „no co wy? myśleliście, że to tak na serio?” :D, to wyszło tam nawet, nawet. Milej mi się to oglądało niż przereklamowane „Bodies Bodies Bodies” od A24. Finał jest zacny, zarówno Lubaszenko upijający się i śpiewający pewien hit :D, jak i ostateczne wkroczenie (sorry za spoilery, ale chyba było to i tak do przewidzenia) diabła/demona/whatever. On nawet fajny design ma, więc nie wiem co się czepiasz tej animacji? Że Jezus na krzyżu jak się przechyla to jakiś taki, jak z tych religijnych animków za dolara robionych? No ok, ale przecież to i tak zgrywa, film klasy B, to kto by się przejmował. Tylko moim zdaniem w tym finale to ten szatanek powinien zrobić tym mnichom z d..y jesień średniowiecza a nie kazać im lewitować upside down. Tylko pewnie twórcom już kasy na porządną sieczkę nie starczyło, a szkoda.

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004