Są filmy, które po prostu trzeba obejrzeć. Najlepiej jak najszybciej, żeby potem nie umknęły. Filmy, na których przecierasz oczy ze zdumienia, nie możesz uwierzyć, w to, co oglądasz i o których możesz później opowiadać godzinami, chłonąc coraz bardziej rozszerzające się gały swoich słuchaczy. Takim filmem jest bez wątpienia Miłość, seks i pandemia. Patryk Vega jest jak Japonia, gdyby nie istniał – trzeba by go było wymyślić. Recenzja filmu Miłość, seks i pandemia.
O czym jest film Miłość, seks i pandemia
Kaja (Anna Mucha) to dziennikarka prasy kolorowej. Bardzo lubi się ruchać i wykorzysta ku temu każdą okazję, nawet wtedy, jeśli jej partner przy okazji jej przyłoży z piąchy i na nią nasika. Olga (Zofia Zborowska) to jedna z dwóch najlepszych przyjaciółek Kai. Pani adwokat, która po godzinach krzyczy na mieście, że jebie ciapatych, a w domu ignoruje cielęce zaloty swojego partnera, z którym zrobiła sobie niedawno dziecko, ale to chyba był błąd. Świętą trójcę uzupełnia jeszcze Nora (Małgorzata Rozenek-Majdan), która bardzo lubi fotografować ruchanie, ale nazywa to sztuką. Klimakterium już puka do jej drzwi i zdaje sobie sprawę, że jedyne, co jej zostaje, to zalegalizować związek z dildo. Jest jeszcze kuzyn Kai, Bartek (Sebastian Dela). Zahukany dwudziestoparolatek, który jeszcze nie widział cycków, bo pochodzi z bogobojnej rodziny świadków Jehowy. Zanim pandemia postawi na głowie całe ich życie, Kaja postanowi zdyskredytować notorycznego podrywacza prowadzącego zajęcia dla grubych prawiczków, Olga zakocha się w ciapatym poecie, który sprawia, że robi jej się mokro na dźwięk słów „twój brzuch to oaza” w języku habibi, Nora zakocha się w przystojnym młodzieńcu po zawodówce, któremu marzy się kariera w telewizji, a Bartek zostanie czipendejlsem, bo ma długą fujarę.
Zwiastun filmu Miłość, seks i pandemia
Recenzja filmu Miłość, seks i pandemia
No i co. Najprościej byłoby napisać, że to Patryk Vega i czego innego niby należało się spodziewać? Ale sprawa nie jest taka prosta. Przynajmniej z mojego punktu widzenia. Osoby, która głośno tu parę razy pisała, że Vega jest na dobrej drodze do zrobienia w końcu niezłego filmu. Można się głośno śmiać, żadnego problemu z tym nie mam, ale kilka ostatnich filmów Vegi nie wyglądało tak źle, jak opinia o nich. Miały swoje momenty, a z odpowiednim nastawieniem dało się je oglądać z ubawem spowodowanym wcale nie żenadą. Poniekąd zresztą moje przypuszczenia się sprawdziły (przynajmniej w mojej opinii, bo wiadomo, spytaj kogoś o filmy Vegi to ci powie bez oglądania, co o nich sądzi), bo Vedze w końcu wyszedł dobry film – nie pisałem o nim jeszcze – Small World. No i naturalną koleją rzeczy powinno być to, że następne produkcje Papryka Vegety będą jeszcze lepsze. A tu okropna Pętla (nie chce mi się sprawdzać, ale zrobiona chyba po Small Worldzie, choć z wcześniejszą premierą) i jeszcze okropniejszy Seks, miłość i pandemia.
Gównofilm, o którym dzisiaj mowa, jest o tyle gorszy, że wcale nieźle zrealizowany. Pod tym względem Vega ewoluował w stosunku do np. dwóch przedostatnich Pitbuli, w których wszystko było nie tak. Miłość, seks i pandemia zaczyna się jak gdyby od środka, ale potem już akcja toczy się w miarę sprawnie i logicznie. Oczywiście przy zachowaniu stosownych proporcji, ale jest tu jakiś tam pomysł i reżyser chce nam coś przekazać. Nie ma się wrażenia chaosu i poupychaniu kolejnych scen tam gdzie nie potrzeba. Aktorsko też za bardzo nie ma co kręcić nosem, choć nie da się ukryć, że głównym zadaniem głównych aktorek jest takie pokazanie się w filmie, żeby przypadkiem kawałka gołej dupy nie pokazać. A to wyczyn, bo to głównie film o ruchaniu, które Vega mylnie nazywa w tytule seksem. Trzeba też brać poprawkę na nazwiska tu występujące. Łatwo byłoby powiedzieć, że pani Rozenek się nie nadaje, ale obiektywnie patrząc wypada wcale nie gorzej niż koleżanki z zawodem w ręku. Najlepiej radzi sobie Dela, który został tu jednak wepchnięty w taki kanał, że trochę go żal. Kiedy wydaje ci się, że chłopaka nie dało się już wpierdolić na większą minę, następuje kulminacja w postaci reklamy Cinkciarza z udziałem pląsających afrykańskich dzieci i jakieś prawdziwej zakonnicy, która im pomaga i która nie jestem pewien czy wiedziała, w co się wpakowała. Nie zdziwiłbym się, gdyby do dzisiaj nie wiedziała, że wzięła udział w tym gównofilmie.
Paradoksalnie więc, choć we wspomnianych wcześniej Pitbulach nie grało wszystko, to jednak oceniam je wyżej od filmu Miłość, seks i pandemia. Też były gównofilmami, ale takimi dość szczerymi i dawanie im Jedynek byłoby niesprawiedliwe dla tego pięciolatka, który pełen pasji postanowił zrobić film na miarę swoich możliwości i umiejętności. Choć jako film-film Miłość, seks i pandemia się obroni, to jego tematyka, granie stereotypami, chamstwo, prostactwo i dydaktyzm najebanego Bergmana przyprawiają o ciarki. To film, którego założeniem było pokazanie trudnych kontaktów międzyludzkich we współczesnym szybkim świecie zatrzymanym przez pandemię. A przynajmniej finalnie, bo początkowo raczej pandemii nie miało tu być wcale. Ta się jednak przytrafiła, Vedze udało się w trakcie lockdownu nakręcić parę ujęć pustej Warszawy, więc postanowił dodać je do filmu, dorobić do tego stosowną ideologię i dopisać do scenariusza również COVID-19.
I kurde, chyba mogło nawet z tego wyjść coś porządniejszego. Przy innym twórcy scena z bohaterami filmu słuchającymi kazania i wprowadzającymi po słowach kapłana zmiany w swoim życiu – wydaje się, że mogłaby być wartościowa i definiująca cały ten film o ludziach chodzących w gównie, którzy nagle przewartościowują wszystko i postanawiają z tego gówna wyjść.
No ale zrobił to Vega i wyszedł z tego obrzydliwy gównofilm o obrzydliwych ludziach, którzy widzą tylko czubek swojego nosa. I rozumieją to, co dzieje się na świecie mądrościami wujka Janusza, czyli tzw. chłopskim rozumem. W warstwie wizualnej Vega powstrzymał się na szczęście od szokowania scenami przemocy czy obrazowo pokazanego seksu, pardon, ruchania. Dużo się o tym mówi, ale pokazuje się na szczęście niewiele, choć pewnie pokusa była spora, bo krzykniesz „płyny ustrojowe” i pierwszy przyleci Vega. Tym razem Vega szokuje treścią. Choć słowo „szokować” należy tu zrozumieć jako zdziwienie tym, że można być takim prostakiem i tak prostacko postrzegać świat i ludzi. Świat i ludzi, który istnieje tylko w głowie Vegi próbującego nas przekonać, że tak to właśnie wygląda w tej warszawce życie dziennikarek, adwokatek, znanych fotografek i setek lasek, które po pracy idą się ruchać z nieznajomymi, a po ruchaniu z nieznajomymi od razu od razu idą do pracy. OK, OK, pokazane tu rzeczy na pewno mogły się wydarzyć tu i ówdzie, ale nagromadzenie tego w dwugodzinnymi filmie przekracza tę granicę absurdu, po której już się nie dziwisz, a zaczynasz śmiać się jak kretyn, za którego ma cię reżyser. Nie wyobrażam sobie, że można nie umrzeć ze śmiechu, gdy np. brodaty habibi-poeta myje sobie na naszych oczach fiuta nad zlewem, żeby za chwilę wziąć od tyłu Zośkę Zborowską. No rola życia. Zborowskiej, nie habibi-poety.
Polecam. Takiego gównofilmu jeszcze nie widzieliście.
(2522)
Ocena Końcowa
1
wg Q-skali
Podsumowanie : Trzy przyjaciółki i jeden kuzyn zaczynają dostrzegać pustkę swej egzystencji, gdy pandemia COVID-19 zmusza wszystkich do zamknięcia się w domu. Gównofilm.
Podziel się tym artykułem:
Ej, no ale gorsze od „Ciacha” chyba być nie może?
Czy też udało się panu Patrykowi popełnić większe gówno? Byłby to nie lada wyczyn.
Nie pamiętam już dobrze „Ciacha”, też miało 1/10. Tak na czuja – MS&P jednak lepsza.
No i namówiłeś 😉
Ojojoj…..Ten film jest bardzo zły 🙁
No wreszcie, o takiego „soczystego” Quentina nic nie robiłem. A przeczytałem z prawdziwą przyjemnością 🙂 No ale koń (vega), jaki jest, każdy widzi.
P.S. jak wspomniałeś, że kilka ostatnich filmów paprika vegety było niezłych to myślałem, że zapoomniałeś o „Pętli”, ale jednak nie :p
Ciekawa recenzja. W mojej opinii filmy Vegi są dla głupiego ludu. A że na świecie więcej głupich niż mądrych to wychodzi sporo takich „świetnych” filmów. Pozdrawiam!