Mam do zrecenzowania tak wiele tytułów na czele z Furiosą i czwartymi Bad Boysami, ale nie, co tam, napiszę sobie recenzję polskiej obyczajówki Miłość jak miód. Netflix.
O czym jest film Miłość jak miód
Majka (Agnieszka Suchora) mieszka na Helu, prowadzi rodzinną kawiarenkę, a bez niej życie jej dzieci i wnuków rozpadłoby się jak Beatlesi po koncercie na dachu. Agata (Edyta Olszówka) mieszka w polskich górach, dużo medytuje i cholera wie, czym się zajmuje. Pierwsza użera się z potomstwem, druga użera się z mężem, aż tu nagle śmierć ich najlepszej przyjaciółki uświadamia im, że pora żyć, zanim będzie za późno, a menopauza spali je żywcem od środka. Podczas zakrapianego wieczoru pada pomysł na to, by Agata została u Majki i oderwała się od swojej codzienności, a Majka pojechała do Agaty, żeby zażyć świeżego, górskiego powietrza. Coś, co w nocy wydawało się szalone i nie do zrealizowania, nad ranem się urzeczywistnia.
Zwiastun filmu Do wymiany
Recenzja filmu Miłość jak miód aka Do wymiany
Jest pewien sensowny powód, dla którego piszę właśnie o tym konkretnym filmie, a nie o wielu innych produkcjach, o których mógłbym napisać i pewnie bardziej by was ciekawiły. No i nie, nie jest to ten powód, co to mam bekę, że obejrzałem klasyczną polską Jedynkę pokroju tego żenującego dziadostwa z Gąsiorowską i Musiałem (a nie, sorry, dostało Dwójkę). Strach powiedzieć, ale Netflix (film najpierw fruwał po kinach, bo nie jest to produkcja Netfliksa, a TVP, ale co za różnica) trochę się naprawił w tym względzie i nie sypie polskimi Jedynkami na lewo i prawo jak jeszcze w zeszłym roku. Sypie Trójkami i Czwórkami, czyli jest progres.
Powodem nie jest też to, że oto Miłość jak miód okazał się niespodziewanym apogeum kinematografii, filmem, dla którego bracia Lumiere wymyślili kino, a wy musicie rzucić wszystko i go obejrzeć. Otóż powodem, dla którego piszę o tym filmie jest to, iż jest on fajnym przykładem na to, że ot takie zwyczajne, nieprzekombinowane, proste i szczere (choć bardziej w zamyśle twórców niż w finalnym efekcie) czasem wyjdzie lepiej niż próba za wszelką cenę zrobienia nowoczesnej rozrywki z gwiazdami Instagrama, glamourem, amerykańskością większą niż w Ameryce. Te drugie przeważnie wyróżniają się żenadą. Pierwszy, może i niczym się nie wyróżnia, ale jest sympatyczny, a jak się raz czy drugi człowiek zaśmieje, to szczerze, a nie z tego, że baba poślizgnęła się na bananie i wpadła na pysk prosto w kupę swojego pudla. Choć spektakularny upadek na rowerze w siano się tu znajdzie.
Fajnie więc byłoby, gdyby powstawały takie szczere, proste filmy, bo większa szansa na to, że z takich właśnie projektów wyjdzie coś lepszego niż chciałby tego algorytm. Zostawiam tę myśl pod rozwagę, choć w sumie nie wiem komu.
No i nie, ja tu nie piszę, że oto super film, który trzeba zobaczyć. Jedno z drugim nie ma zupełnie niczego wspólnego. Miłość jak miód więcej ma problemów niż zalet, co jednak nie zmienia faktu, że czuje się w nim szczere zamiary jego twórców. A ci napotkali na pierwszy problem już na etapie tytułu, którym niby jest Miłość jak miód, ale chyba w końcu jest Do wymiany. Śmieszna sprawa, bo pewnie było tak jak z tymi torami na chuj szerszymi u ruskich. Przyszli polscy filmowcy do Netfliksa, a Ted Sarandos się pyta:
– A jaki tytuł nosi ten wasz film?
– Miłość jak miód.
– Do wymiany!
No i tak zostało na Netfliksie to Do wymiany, które faktycznie ma więcej sensu niż Miłość jak miód. Czemu Miłość jak miód? Bo jeden z bohaterów ma ule. Tyle. Na tej samej zasadzie film mógł się nazywać Miłość jak bajaderka, bo jedna bohaterka ma cukiernię, albo Miłość jak medytacja, bo druga medytuje. A Do wymiany jest bardziej w punkt, no bo wiecie, bohaterki wymieniają się domami (Holiday na was patrzy spode łba!), ale też dochodzą do wniosku, że ich życie również jest do wymiany.
Miłość jak miód aka Do wymiany, podobnie jak dwa ostatnie Kogle mogle, jest filmem dla emerytów. Wspomniane „komedie” (dwa ostatnie Kogle mogle) to dobre zobrazowanie tego, o czym pisałem wyżej. Tak bardzo próbują być śmieszne, że nie są, podczas gdy Miłość jak miód niczego nie próbuje. Serwuje opowieść dla Grażynek w trakcie menopauzy z wrażliwością Małgorzaty Kalicińskiej i tych wszystkich nadrozlewisk, których ani nie czytałem, ani nie oglądałem, więc mogę trafić kulą w płot. Dlatego też nie wiadomo, po co piszę tę recenzję, skoro, podejrzewam, nie czyta mnie target opisywanego dziś filmu. Ciepłego obyczaju z ładnymi widoczkami Polski, która wygląda jak chciałby tego Adam Mickiewicz, a nie jak w okolicach Biedry pod koniec dnia.
Do wymiany aka Miłość jak miód najbardziej niedomaga pod względem fabularnym. Wiele rzeczy jest tu zupełnie ignorowanych i traktowanych półsłówkami. O ważnej przecież przeszłości bohaterów wiadomo tyle, co nic, a wszystko gna do przodu, żeby jak najszybciej dotrzeć do wymiany domów. Później też nie ma czasu na malowanie jakichś szerszych rysów charakterologicznych postaci, a wszystko wydarza się od jednego spotkania, od korzystnych koniunkcji planet (no wiadomo, że musi być jakiś milioner; trudniej byłoby opowiedzieć o wielkiej miłości z gołodupcem), ot tak. I teoretycznie czemu nie, w końcu od początku wiadomo, jak się to wszystko skończy, więc po co drążyć temat? A już pomijam pobożne życzenie autorów filmu, którzy próbują przekonywać, że zdrowy, wysportowany i oblegany przez młode laski chłop zainteresuje się babcią dwóch wnuków, bo ta ma poczucie humoru i jest szczera. Całościowo to kolejny film przypominający skróconą w montażu wersję serialu, na czym najbardziej cierpi wątek Agnieszki Więdłochy, która zresztą zasłużyła na jakieś bardziej evil potraktowanie niż klepanie po główce. Chodzi i mędzi tylko, żeby matka sprzedała rodzinny dom i podzieliła kasę na trzy (ma jeszcze brata), bo to super rozwiązanie. No, szczególnie dla jej matki. Nie do końca jestem pewny, czy postać ta dostała lekcję, na jaką od początku zasługuje. Raczej nie, bo wszystko tu jest cukierkowe i takie ładne, że nawet największy chujek pójdzie po rozum do głowy i przyzna się do swoich przewin w rytm pobrzmiewającej nad wszystkim konkluzji mojego ojca podczas oglądania Lwiego serca z Van Damme’m: „Nawet Mustafa ma serce!”.
Przechodząc do oceny zauważę jeszcze, że to miłe, iż Agnieszka Suchora w końcu po stu latach została dostrzeżona jako kandydatka na główną bohaterkę. Sama zaś ocena przesadzona, ale wystawiając ją po części starałem się wczuć we wrażliwość Grażynki z menopauzą.
(2621)
Ocena Końcowa
6
w skali 1-10
Podsumowanie : Przechodzące menopauzę Majka i Agata postanawiają odpocząć od codzienności zamieniając się domami. Sympatyczny i szczery film obyczajowy z bezpiecznym humorem przeznaczony wyłącznie dla przechodzących menopauzę Grażyn i widzów po 55 roku życia.
Podziel się tym artykułem: