Kiedy zapytacie się widzów nowego filmu Jamesa Wana o to, czy bali się podczas seansu tego horroru, większość odpowie Wam, że posrali się na nim ze śmiechu. I ciężko będzie im zarzucić to, że wydziwiają i oszukują. Mimo to ja osobiście nie potrafię się oprzeć jego kiczowatemu wdziękowi. Recenzja filmu Wcielenie. Kino.
O czym jest film Wcielenie
Madison (Annabelle Wallis) nie układa się w życiu. Kilka razy poroniła, a na domiar złego jej partnerem jest dupek, który wyładowuje się na niej fizycznie. Gdyby tego było mało, Madison zaczyna mieć przerażające wizje, w trakcie których jest świadkiem dokonywania makabrycznych morderstw. Jedną z ofiar jest jej dupek mąż, co w połączeniu z zeznaniami sąsiadów o tym, że często ją lał, stawia Madison w roli głównej podejrzanej. Ponieważ jednak sam motyw nie wystarczy i potrzeba jeszcze dowodów, póki co Madison i jej siostra Sydney (Maddie Hasson) będą miały chwilę, żeby spróbować odkryć, o co w tym wszystkim chodzi.
Zwiastun filmu Wcielenie
Recenzja filmu Wcielenie
Choć zdjęcia są jednym z największych atutów filmu Wcielenie i ładnie się na nie patrzy, horrorowi Jamesa Wana zdecydowanie przeszkadza współczesna technologia filmowa umożliwiająca na zachwycenie widza wizualną stroną filmu. Wcielenia nie powinno oglądać się na dużym ekranie. Wcielenie najlepiej wyglądałoby na 19-calowym telewizorze Sanyo przestrojonym z SECAM-u na PAL w skaszetowanej wersji 4:3. Bo to taki film, jaki trzydzieści lat temu mógłby nakręcić Brian Yuzna.
I być może ci, którzy katowali szóste kopie filmów pokroju Re-Animatora do starcia taśmy, to ci, którzy docenią film Wcielenie. Nie wiem, tak sobie głośno gdybam. Bo właśnie na takich filmach dorastali i mieli wystarczająco niewiele lat, by ich wszystkie bzdury w niczym im nie przeszkadzały. I wystarczająco dużo, by móc z wypiekami śledzić te wszystkie otwarte złamania, wtedy jeszcze kręcone dzięki praktycznym efektom specjalnym. We Wcieleniu raczej takich niestety nie ma, ale też ostra jak żyleta wersja A.D. 2021 nie pomaga w ich efektowności. Podobne efekty o wiele lepiej wyglądały na ziarnie VHS, bo wiele rzeczy było tam po prostu niewyraźnych.
Współczesny widz, który wychował się już na Internecie, Wcielenia nie doceni. On z Wcielenia będzie miał bekę i rozpisywał się będzie na necie, jak to zesrał się ze śmiechu podczas seansu, takie to było głupie. Bo niestety, dużo rzeczy we Wcieleniu to rzeczy z tego gatunku, co to gdy sobie człowiek wyobrazi, że coś takiego zobaczyłby w rzeczywistości, to by umarł ze strachu, ale na ekranie totalnie to tak nie wygląda. Przeciwnie, wygląda nieporadnie i faktycznie zabawnie, a nie strasznie.
No i umówmy się, Wcielenie jest po prostu złym filmem. Przy czym trudno mi wyrokować czy to tak specjalnie wyszło, czy może przypadkiem i Wan nakręcił go na poważnie. Nie wiem, zwolennicy każdej z tych teorii znajdą kupę dowodów na poparcie swojej teorii.
Pomimo finalnej frajdy z oglądania, lista spierdzielonych rzeczy jest tutaj długa. Scenariuszem rządzi chaos i często ma się wrażenie, że wpadło do niego kilka scen z jakiegoś innego filmu. A nawet nie filmu, bo serialu pokroju CSI. Dobre pieniądze jestem skłonny postawić temu, kto sensownie wytłumaczy, jakie korzyści miała przynieść filmowi postać zakochanej pani patolog. Tej zamierzenie humorystycznej strony filmu jest tutaj za dużo. Często jest to humor zbędny, choć trafiają się perełki pokroju tekstu o Goonies. W ogóle wygłaszająca go pani policjant (Michole Briana White) to kolejny mocny punkt Wcielenia.
Fabuła filmu Wcielenie z jednej strony jest w dużej mierze przewidywalna (aczkolwiek ujawnienie głównego twista robi wrażenie), z drugiej nie ma co za dużo zgłębiać się w jej szczegóły, bo można zasadzić niepotrzebnego spoilera. Trudno już choćby rzucać tytułami, jakie mogły zainspirować ten film, bo też zaraz będzie spoiler. Na pewno była to książka pewnego znanego pisarza, która została zekranizowana w postaci filmu, o którego istnieniu nie wiedzą pewnie nawet niektórzy fani tej książki. Dlatego podaruję sobie zgłębianie takich szczegółów.
No i aktorsko jest tutaj sztywno aż zęby bolą. Z jednej strony można powiedzieć, że aktorzy wpisali się w konwencję kina klasy C, do którego teoretycznie aspiruje ten film, z drugiej wygląda na to, że niepotrzebnie chcieli być poważni w niepoważnym filmie. O ile to w ogóle miał być niepoważny film, nie wiem. Ja bawiłem się dobrze.
(2495)
Ocena Końcowa
7
wg Q-skali
Podsumowanie : Po kolejnym poronieniu kobietę zaczynają prześladować wizje makabrycznych morderstw. Gdyby dokładnie taki sam film nakręcił Brian Yuzna 30 lat temu, dzisiaj byłaby to klasyka horroru. Nakręcony teraz przez Jamesa Wana zbyt łatwo naraża się na śmieszność. A szkoda, bo pod popcorn i piwo wchodzi jak w masło.
Podziel się tym artykułem:
Obejrzałem film szybciej jak planowałem, bo byłem ciekaw skąd takie negatywne opinie, że dziadostwo, że ludzie w kinach śmieją się, bo przeważnie to filmy reżyserów Witch i Hereditary zbierają takie złe opinie od widzów, a krytycy raczej chwalą, czyli ambitniejsze horrory, a Wan to jednak rzemieślnik, który słabego filmu nie nakręcił, nieważne czy horror, czy komiksówka, czy sensacja, to jego każdy film (nawet te mniej znane) to dobre kino, ale żadne ambitne dzieło.
Okazało się, że to jest film, tak jak napisałeś, jaki mógłby powstać w latach 80 i byłby kultową produkcją, bo wylewa się z filmu miłość do horrorów, ale takich campowych, klasy B, a może nawet C. Jest w filmie też miłość do włoskich giallo, azjatyckich horrorów, bo to zło co się pojawia to wygląda jak te laski z długimi włosami z Ring i Klątwy JuOn. Film ma absurdalną fabułę, słabe aktorstwo ale widać, że to zamierzone. Choć Wallis przerażenie całkiem dobrze gra.
Ale przyznam że przez ponad godzinę nie wiedziałem o co ten ból dupy, poza tym, że to hołd dla tego typu kina, więc oglądało mi się tak średnio, ale przyszedł ten zwrot akcji. No i mnie wtedy się film zaczął podobać, gdy ujawniono co tak naprawdę się dzieje, czyli na odwrót jak większości. Może się nie domyśliłem twistu, ale też nie zaskoczył mnie, bo takie zwroty akcji każdy zaznajomiony z kinem grozy, zwłaszcza campowym, kiczowatym to widział nie raz. Choć jak teraz chciałbym podać tytuł to żaden do głowy mi nie przychodzi, ale może to dobrze. Muzyka też jest dobra, taki trochę soundtrack jak z filmów Carpentera.
Można powiedzieć tak ogólnie, że to takie kino superbohaterskie, tylko w bardziej pojechanej wersji, czyli coś z Aquamana w Wanie zostało. Ale też rozumiem czemu ludzie leją, jak np. jest scena rzeźni w końcówce, która mi się skojarzyła ze sceną na policji w Terminatorze 1, to przez to jak morderca się porusza może to bawić. Ja się nie śmiałem, ale bawiła mnie ta scena swoją kiczowatością, jak i cały film. Ale też film mnie nie przestraszył, ani raz przez cały seans. Oglądałem jak pojechane, campowe SF/kino komiksowe które byłoby hitem wypożyczalni kaset video wieki temu. Miałem dać 5/10, ale za ten zwrot akcji i co od tego momentu się dzieje postawię 6/10, więc jestem raczej na TAK.
Doceniam też, że Wan nie zrobił kolejnego horroru o demonie, duchach, nawiedzonym domu, tylko coś innego, choć trailer sugerował taki film, więc pewnie też stąd bierze się rozczarowanie większości widzów.
W sumie też zaczął mi się „Malignant” podobać po twiście, bo też wyjaśnił wiele wcześniejszych nieporadności.
SPOILERY SPOILERY SPOILERY SPOILERY
Podobny twist masz choćby w „Pamięci absolutnej” :). Inspirację, o której wspominałem, na bank w „Manitou”. Tak na szybko jeszcze „Wiklinowy koszyk” mi przychodzi do łba.
BTW „Aquamana 2” to Wan niby zainspirował się „Planetą wampirów” Mario Bavy. Zarobił z jedynką ponad miliard dolarów, więc może studio mu popuści smycz bardziej niż zwykle ;).
a gdzie cykl „Poszedłbym” ?? będzie wskrzeszenie ? 🙂
Będzie, jak przybędzie. Czytelników :P. Czytelnictwo Q-Bloga spadło do wymiarów promilowych, w związku z czym nie mam motywacji do obowiązkowości, a z taką wiąże się „Poszedłbym”. Aktualnie przeszedłem więc na niewymagający obowiązkowości model „jak mi się chce, to piszę”, który jest wygodniejszy od modelu „kurwa, znowu czwartek, muszę siadać do Poszedłbyma!” 😉
Czy to oznacza skręt w kierunku prac nad własnym scenariuszem? 😉
Fajnie by było. Cały czas zbieram się na odwagę :/