Być może słyszeliście już o tym filmie z powodu dramy, jaką nakręciło wykorzystanie przez jego twórców sztucznej inteligencji do stworzenia kilku grafik. Zaprawdę powiadam wam jednak, że większym problemem w tym dziele są marne efekty specjalne. Recenzja filmu Late Night with the Devil. Shudder
O czym jest film Late Night with the Devil
Jack Delroy (David Dastmalchian) to popularny prowadzący talk show, który od poniedziałku do piątku o północy gromadzi przed telewizorami coraz to większą rzeszę odbiorców. Jak wielka by ona jednak nie była, wciąż popularniejszym talk show pozostaje program Johnny’ego Carsona. Delroy nie może się z tym pogodzić, a kolejne złe decyzje z jego strony sprawiają, że program zaczyna mieć kłopoty. Na domiar złego sypie się również życie prywatne telewizyjnego dziennikarza. Jest Halloween 1977 roku. Swoją emisję ma odcinek Nocnych Sów, który przyniesie największy rozgłos Delroyowi. Odcinek, który najwyraźniej po emisji zaginął na długie lata. Teraz taśmy matki z jego nagraniem zostają odnalezione. Jak również nigdy wcześniej niepublikowane materiały zza kulis rejestrowane w trakcie przerw reklamowych. Oto, co można na nich zobaczyć.
Zwiastun filmu Late Night with the Devil
Recenzja filmu Late Night with the Devil
Zacząłem dramatycznie, bo mi tak pasowało do sprytnie skonstruowanego wstępu. Dramatyzm tamtego akapitu nie oddaje jednak sprawiedliwości faktowi, że film w reżyserii braci Cairnes (ich Scare Campaign znajdziecie na nieaktualizowanej w ubiegłym roku mojej liście mniej znanych filmów do obejrzenia w Halloween) pomimo nędznych efektów i nieetycznego użycia AI jest dziełem przyjemnym do oglądania i zdecydowanie warto rzucić na niego okiem. Szczególnie w dobie remajków, franczyz, rebootów i komksiaków.
Zawsze będę wspierał i lubił filmy oryginalne, które mają na siebie pomysł. Co to za sztuka nakręcić siódmą część popularnego filmu (nakręcić nie sztuka, sztuka, żeby dało się to oglądać) albo pożenić ze sobą dwa tytuły, które pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego, ale można z nich zrobić multiwersum. Sztuką jest znaleźć pomysł na swój film, który nie skojarzy ci się automatycznie z setką innych filmów. Pod tym względem Late Night with the Devil zasługuje na brawa. Żyje od początku do końca zmyślną koncepcją na siebie, a pary spokojnie wystarcza mu na cały metraż. Zasiadasz przed ekranem i oglądasz fajny film. Może spodoba ci się mniej, może bardziej, ale przynajmniej z tego powodu powinieneś go docenić.
Sprawa jest prosta. A gdyby tak przywołać demona w trakcie nadawanego na żywo talk show z lat 70. ubiegłego stulecia? Co by było? Jak by się to wszystko potoczyło? A może zaprosić jeszcze jakiegoś sceptyka, który ładnie nam się będzie temu wszystkiemu sprzeciwiał na antenie i twierdził, że to gówno prawda? Voila, mamy cały film.
Siłą Late Night with the Devil jest staranne oddanie klimatu talk showów sprzed pięćdziesięciu lat. Tytułowy diabeł początkowo wisi sobie tylko w powietrzu, choć zapowiedzi czegoś nadprzyrodzonego pojawiają się dość szybko. No ale póki co David Dastmalchian w roli Jacka Delroya udanie dźwiga na swoich barkach ciężar całego filmu i czuje się jak ryba w wodzie w roli telewizyjnego hosta. Luźno rozmawia z gośćmi, zabawia publiczność, rzuca żarcikami, przekomarza się z announcerem – a wszystko to w typowej scenografii telewizyjnego studia z lat 70. Nawet gdy nie dochodzimy jeszcze do sedna filmu, już czujemy się dobrze przed ekranem i z przyjemnością czekamy na to, co będzie dalej.
Zgadliście, to wszystko zmierza do typowego na Q-Blogu: jest jednak pewien poważny problem z tym filmem. I nie chodzi wcale o nędzne praktyczne efekty wizualne, które psują radość z obcowania z makabrą (co do AI to chyba nie mam zdania, nie oburza mnie to aż tak, pewnie głównie dlatego, że moim zdaniem walka ze sztuczną inteligencją ma takie szanse na powodzenie jak pułk ułanów szarżujących na czołgi). W pewnym sensie Late Night with the Devil ma charakter found footage’u. Nie jest to typowy ff posklejany z chaotycznych nagrań z kamerek przemysłowych, a wyemitowany „na żywo” program telewizyjny, w którym chaos można odnaleźć jedynie w materiałach zza kulis. Sam jednak program jest, well, no programem jest. Jako się rzekło – dobrze odwzorowanym i dopasowanym do stosownej epoki. No ale dla dobra sprawy traktujmy go niczym klasyczny found footage. I tutaj tkwi najgłębiej pogrzebany pies. Jako fan f-f nie trzeba mnie przekonywać do tego gatunku, a jego ograniczenia mi nie przeszkadzają. Aby jednak w pełni oddać się filmowej immersji, konkretne dzieło musi umieć zawiesić niewiarę i sprawiać wrażenie jak najbardziej autentycznego, surowego, przerażającego niczym, zwykłą ciemnością na drugim planie, w której może ktoś się czai, a może wcale nie. Jeśli razem z bohaterami plątasz się po tym lesie, ruinach fabryki czy kościółku na zadupiu Szkocji – found footage cię ma, zesrasz się ze strachu. Tymczasem Late Night with the Devil nie ma choćby ułamka tej surowości found footage’u, nie kupujesz ani przez chwilę, że oglądasz prawdziwy program talk show, który zaginął, a kiedyś konkurował z Carsonem. Przeciwnie, wiesz, że to dla jaj, nieprawda i na niby. Fajnie to wszystko udaje prawdziwy talk show, ale nim nie jest i nie ma najmniejszych szans, by w to uwierzyć. A co za tym idzie już na początku udawany(?) pan medium nie straszy, a śmieszy i generalnie wszystko inne też przyjmuje się z obojętnością. O zesraniu się ze strachu nie ma tu mowy. I choć nie jestem orędownikiem oceniania horrorów przez to czy straszą, czy nie, uważam jednak, że po filmach tego typu jak Late Night with the Devil powinno się mieć stracha iść po ciemku do kibla. Nic z tych rzeczy, przecież to tylko rekonstrukcja dokonana przez uzdolnioną grupę rekonstrukcyjną.
Ale mimo to nie umiem się gniewać na film braci Cairnes. Zdecydowanie lepiej zapuścić sobie Late Night with the Devil niż 80% współczesnych filmów ze streamingu.
(2616)
Ocena Końcowa
7
w skali 1-10
Podsumowanie : Podczas emitowanego na żywo programu typu talk show zaczynają dziać się dziwne rzeczy za sprawą wezwanego demona. Bardzo udanie odtwarza stylistykę programów talk show sprzed pół wieku przez co gorzej wypada jako straszak. Jako dzieło z oryginalnym pomysłem na siebie nie sposób go jednak nie lubić.
Podziel się tym artykułem:
Nie mogę sobie przypomnieć tytuły, ale był pewien podobny film. Czarno biały ale w miarę nowy. Pamiętam, że ludzie gdzieś siedzieli i czekali, co będzie się w telewizji działo. To był chyba horror.
„Historia okultyzmu”. Mniej mi się podobał, bo jak dla mnie był za bardzo przekombinowany i ą i ę. LNwtD robi to lepiej, bo nie kombinuje jakby tu udziwnić prostą historię.