Netflix konsekwentnie próbuje mocować się z kosmosem i konsekwentnie dostaje od tego kosmosu po ryju. Czy to w materii filmowej (Niebo o północy) czy w materii serialowej (Rozłąka, Siły kosmiczne). Jak było tym razem? Recenzja filmu Pasażer nr 4. Netflix.
O czym jest film Pasażer nr 4
W stronę Marsa wysłana zostaje załogowa misja, która na Czerwoną Planetę ma dotrzeć za dwa lata. Na pokładzie statku kosmicznego znajduje się troje załogantów (Anna Kendrick, Toni Collette, Daniel Dae Kim), którzy rozpoczną(?) proces kolonizacji Marsa. Na razie wiozą ze sobą algi i inne dobra, które życie na Marsie mają uczynić łatwiejszym. I, jak się szybko okazuje, pasażera na gapę (Shamier Anderson), który utknął gdzieś pod poszyciem statku. Jego obecność na pokładzie to problem z punktu widzenia zasobów tlenu, które mogą się skończyć, zanim statek dotrze na Marsa. Szczególnie że psują się systemy filtrowania CO2, co sprawia, że tego tlenu jest jeszcze mniej. Przed załogantami konieczność zaradzenia coś w tej beznadziejnej sytuacji, zanim będzie za późno.
Zwiastun filmu Pasażer nr 4
Recenzja filmu Pasażer nr 4. Netflix
Tak naprawdę to szyję z głowy z tą fabułą Pasażer nr 4, bo za wiele jej tam nie ma. Autorzy filmu nie rozwodzą się nad zadaniami postawionymi przed marsjańskimi podróżnikami, ani nie poświęcają czasu na wprowadzenie widza w sytuację marsjańskiego wyścigu kosmicznego. Wiadomo tyle, że lot potrwa dwa lata, ale tlen za szybko się kończy i najprawdopodobniej będzie trzeba kogoś poświęcić. Tytułowy pasażer nr 4 wydaje się być oczywistym wyborem, bo po co się dał zanitować niezauważony pod poszyciem?
Kiedy po obejrzeniu dziesięciu godzin filmu Pasażer nr 4 okazało się, że minęło dopiero 40 minut, na nieregularnie uzupełnianym i nieobserwowanym insta Q-Bloga zdałem relację, że oto Netflix przeniósł na ekran tabletkę usypiającą. Pasażer nr 4 rozkręca się bardzo, ale to bardzo powoli, delektując się możliwościami, jakie wymyślony format filmu daje w trakcie pandemii COVID-19. Mała obsada, mała ekipa filmowa, scenografia ograniczona do skonstruowania wnętrza statku kosmicznego. Zbliżenia na twarze bohaterów w trakcie startu rakiety i takie tam artystyczne zabiegi w stanie nieważkości mające wskazywać na to, że mamy do czynienia z fantastyką naukową, a nie z filmem o wyborze Zofii. Brak większego zarysowania fabuły i tego, co wydarzyło się do tej pory w podboju kosmosu, każe widzowi przyglądać się nudnej codzienności na kosmicznym statku bez świadomości po co oni tam w ogóle siedzą. I nawet nikt Anny Kendrick nie wysyła pod jakiś prysznic czy coś. No skandal.
Pasażer nr 4 ro jeden wielki zbieg okoliczności. W statku przeznaczonym dla dwóch osób lecą trzy osoby, a po starcie okazuje się, że w kosmos zabrał się jeszcze gapowicz. Bez awarii byłoby to problemem, a tu jeszcze pada system wytwarzania tlenu czy co tam im nawaliło i nie pozwala oddychać. Sama próba wyobrażenia sobie, w jaki sposób ktoś przypadkiem może znaleźć się na pokładzie statku kosmicznego i przeżyć taki start w czymś przypominającym samolotowy schowek na walizki, może spowodować u widza niekontrolowany wybuch śmiechu, a tu jeszcze oparty na tym jest cały scenariusz filmu. Żeby tych zbiegów okoliczności nie było za mało, okazuje się, że nasz pasażer nr 4 to dusza człowiek, który młodszą siostrzyczką się opiekuje, studiuje zaocznie inżynierię i dorabia po godzinach przy misji, która – jak można sobie wyobrazić – raczej jest z gatunku tych głośnych, a nie „łojezu, Marian znowu leci na Marsa do biedry”. Jak tu powiedzieć takiemu: „ej, weźno i umrzyj, bo się udusimy!”? A powiedzieć trzeba, bo żadnych części zapasowych nasi kosmonauci nie dostali i mogli uważać na statek, a nie że chwila po starcie i już coś zepsuli.
W parze ze zbiegami okoliczności z ekranu wieje nudą potęgowaną żadnym rozmachem tej produkcji, której tematyka spokojnie wystarczyłaby na 20-minutowy film krótkometrażowy. Trochę ciekawiej zaczyna się dziać, gdy pojawia się jakieś tam rozwiązanie, które trzeba będzie zrealizować. Sekwencja łażenia po tym długim pręcie w kosmosie mi się podobała i uważam, że oglądało się ją z napięciem. Nawet mając z tyłu głowy, że powinni się może podpiąć do tego ich statku na wszelki wypadek. Ale pewnie żadnych lin też nie mieli – w końcu lecieli w trzy osoby dwuosobówką.
Co najbardziej interesujące w filmie Pasażer nr 4 to chyba to, że w przeciwieństwie do podobnych tego typu produkcji, sytuacja na statku nie eskaluje do gonienia się po pokładzie i próbie przetrwania ataków członka ekipy, który zwariował i chce wszystkich pozabijać. Zwykle tak by się to skończyło, ale tutaj wszystko idzie w stronę cywilizowanych prób mediacji i znalezienia rozwiązania. Bohaterowie są rzeczowi i nie chwytają po toporek. Wychodzi jednak na to, że kiedy podczas oglądania takich właśnie produkcji z madmanem na pokładzie znów przyjdzie nam do głowy myśl: „ziew, znowu to samo, zrobiliby to inaczej”, teraz już będziemy wiedzieć, że to jednak lepsze rozwiązanie niż zachowanie przez załogę rozsądku i spokoju.
(2474)
Ocena Końcowa
4
wg Q-skali
Podsumowanie : Narażona na pewną śmierć załoga statku kosmicznego musi podjąć dramatyczną w skutkach decyzję. Zbudowana na jednym wielkimi nieprawdopodobnym zbiegu okoliczności fabuła snuje się w tej typowej kameralnej produkcji ery pandemii COVID-19 – byle z jak najmniejszym rozmachem i najskromniejszą ekipą.
Podziel się tym artykułem:
Napiszę se jakiś komentarz, żeby na wierzchu nie wisiała ta informacja od fana, w której czytamy: „spierdalaj z tymi obcymi w kosmos”.
ja widzę tylko jeden komentarz 🙂
Interesujące, bo ja też :). Nie mam pojęcia, co się stało z pierwszym komentarzem, nic nie usuwałem, a chyba komentujący sam nie mógł usunąć. Zresztą mam nad komentarzami „3 odpowiedzi”. Cóż, niech się tym zajmie „Strefa 11” i Maciek Trojanowski.