Narodziny gwiazdy to bez wątpienia jeden z najgłośniejszych filmów roku. Słychać o nim, a dokładniej rzecz biorąc o występie w nim Lady Gagi, od dobrych kilku miesięcy. Oczekiwanie na weryfikację tych opinii właśnie się skończyło, Narodziny gwiazdy właśnie wchodzą do kin. Recenzja filmu Narodziny gwiazdy.
O czym jest film Narodziny gwiazdy
Jackson Maine (Bradley Cooper) to gwiazdor muzyki country, który coraz częściej zagląda do kieliszka i kreski. Po jednym z koncertów odwiedza trans-bar, w którym jest świadkiem występu Ally (Lady Gaga). Wokalistka mierzy się ze słynnym utworem Edith Piaff i robi to w znakomity sposób. Jackson jest zachwycony i zabiera Ally na nocny spacer po mieście. Tam dowiaduje się o niej więcej. Okazuje się, że Ally nie tylko śpiewa, ale też pisze piosenki. Jack i Ally szybko łapią wspólny język, ale niespodziewana dla ich obojga noc szybko się kończy. Wydaje się, że to koniec bajki, ale następnego dnia Jackson zaprasza Ally na swój koncert. Dziewczyna postanawia skorzystać z zaproszenia, choć wymaga to rzucenia pracy kelnerki. W trakcie koncertu Jackson wywołuje Ally na scenę, a ich wspólne wykonanie kawałka „Shallow” zaczyna zdobywać popularność w Internecie.
Recenzja filmu Narodziny gwiazdy
Wyreżyserowane przez Bradleya Coopera Narodziny gwiazdy są dobrym filmem tylko do połowy. Potem zaczynają być filmem strasznie irytującym, a postać Lady Gagi ściga się z Ginger z Kasyna o miano najbardziej irytującej kobiecej postaci filmowej. W efekcie dotrwanie do końca seansu jest zadaniem trudnym, czego tym bardziej szkoda, bo naprawdę sympatyczne postaci z początku filmu dawały nadzieję na solidną amerykańską opowieść o tym jak to jest być gwiazdą i nie zwariować.
Głównym winnym takiego stanu rzeczy jest niewątpliwie chaotyczny scenariusz i postaci, które same nie wiedzą, czego chcą, zmieniając się w zależności od tego, co potrzebuje scenarzysta. Ally początkowo wydaje się być rozsądną dziewczyną, która co prawda chciałaby śpiewać dla ludzi, ale nie poświęci dla tego swojej duszy. Propozycja gwiazdora Jacksona Maine’a wydawać by się mogło, że powinna być dla niej darem niebios, ale Ally trochę się zapiera i z początku nie zamierza z niej korzystać. A kiedy korzysta, dalej pozostaje sobą. Normalną dziewczyną obdarzoną pięknym głosem i śpiewającą wartościowe piosenki. Nagle bez ostrzeżenia zmienia się w pustą dzidę śpiewającą pop-kawałki o tym, że dupa jej chłopaka wygląda fajnie w dżinsach. Ally z początku filmu, by to wyśmiała i robiła swoje, ale tej Ally szybko w filmie już nie ma i bez większego powodu do końca nie będzie. Gdyby choć cokolwiek wskazywało na to, że bez obrotnego brytyjskiego promotora kariery nie zrobi, ale raczej nie. U boku Jacksona dałaby sobie radę, tylko może ciut później.
Sytuacji nie ułatwia odbębniona fabuła, w której wszystko, co związane z muzyką dzieje się w ekspresowym tempie. Ally nie zdąży jeszcze nagrać piosenki, a już dostaje nominacje do nagrody Grammy. Jackson przed chwilą był bożyszczem tłumów, za chwilę nie wiadomo czemu jego kariera zawala się w gruzach… Między jednym i drugim męczone są nieciekawe wspomnienia rodzinne Jacksona i jego brata (Sam Elliott) dorastających u boku ojca muzyka. Narodziny gwiazdy chcą opowiedzieć o zbyt wielu rzeczach, a mają na to zbyt mało czasu.
Narodziny gwiazdy okazują się być łzawym melodramatem, na którym jednak ciężko się wzruszać, bo wszelkie wzruszenie przykrywa niechęć i irytacja zachowaniem Ally. Mimo to autorzy filmu poświęcają nieprzyzwoicie długie minuty filmu na testowanie cierpliwości widza na nudne dyskusje o życiu, uzależnieniu i problemach. Czyniąc z Jacksona Maine’a pogrążonego w depresji muzyka z wiecznie załzawionym spojrzeniem, któremu, z niewiadomych przyczyn, Ally nijak nie chce pomóc. A on sam rozpacza, bo brat sprzedał kawałek ziemi po ojcu.
W efekcie Narodziny gwiazdy z naprawdę fajnej, stricte amerykańskiej obyczajowej opowieści o muzyce i sławie zmieniają się w zbyt długi i zbyt nudny film, po którym nie powinno zostać wiele więcej niż kawałek „Shallow”. Życzę mu Oscara i myślę, że będzie to jedyny Oscar dla tego filmu. Lady Gaga zasłużyła na uwagę i zasłuży też pewnie na nominację, ale nie ma już tego atutu w postaci: geez, nie wiedziałem, że ona potrafi grać! Od jakiegoś czasu wiadomo już, że potrafi.
(2227)
Ocena Końcowa
5
wg Q-skali
Podsumowanie : Niespodziewane spotkanie gwiazdora muzyki odmienia życie szansonistki z podrzędnego baru. Łzawy melodramat, na którym ciężko się wzruszać z powodu irytującej bohaterki. Film dobry tylko do połowy.
Podziel się tym artykułem:
Widzę że całkowicie mijasz się z recenzjami zagranicznymi, gdzie film przez niektórych nawet okrzyknięto jedną z najlepszych produkcji, choć to czwarta już chyba wersja tego melodramatu. W Polsce aż takich zachwytów nie ma, ale i tak film jest oceniany tak gdzieś na 7/10, czyli jako dobry. Ja bardzo czekam na ten film, choćby ze względu na piosenki śpiewane przez Gagę i Coopera. Choćby dla Coopera obejrzę bo chcę zobaczyć jak sprawdził się jako reżyser, bo że dobrze zagrał t pewne. Wysłuchałem też całej płyty z filmu i trzeba powiedzieć, że jak Cooperowi znudzi się bycie aktorem, to może zostać piosenkarzem, bo grać na instrumentach potrafi i śpiewać. Powiem tak że prędzej pojechałbym na koncert Coopera jak na koncert np takiego Duchovny’ego, gdyż gość ma talent muzyczny. W sumie to mnie każda piosenka z filmu śpiewana przez Coopera z Gagą, czy też przez samego Coopera bardzo się podoba, nie tylko ta którą film jest promowany.
Gdyby nie taki hype na film to pewnie skończyłby z Szóstką, ale że, jak piszesz, praktycznie wszędzie zachwyty, to trochę zimnej wody na łeb mu nie zaszkodzi, szczególnie że i tak moja Piątka nic mu nie zrobi ;). Tak czy siak mamy z żoną podobne odczucia, Ona pewnie jeszcze mniej by wystawiła, więc w najgorszym razie mój głos nie będzie zupełnie odosobniony :). Też przesłuchałem kiedyś całego albumu i średnio mi wszedł. W filmie jednak lepiej wypadają te kawałki.
Żona uważa, że to rozczarowanie roku! Co za nuda!
Świetnie zrecenzowałeś ten film.
Wyszedłem z kina po połowie seansu.