Q-Faza na Kollywoody trwa, dzisiaj o filmie Vikram Vedha, który śmiało można określić mianem kollywoodzkiej Infiltracji. Nie będę Was trzymał w napięciu i od razu powiem, że film jest bardzo w porządku, ale w przeciwieństwie do opisywanych wcześniej Dhuruvangal pathinaaru i Ittefaq raczej Wam się nie spodoba. Recenzja filmu Vikram Vedha.
O czym jest film Vikram Vedha
Vikram (Madhavan) to prawy i sprawiedliwy glina, który nie cofnie się przed niczym byle tylko dopaść ściganych kryminalistów. Dla Vikrama wszystko jest albo czarne albo białe, a pomiędzy nie ma nic. Z tego też powodu śpi spokojnie i nie wracają do niego w koszmarach zabici przez niego przestępcy. Wie, że każdy zasłużył na swój los. Tak jak członkowie bandy, którą właśnie rozwalili razem z kolegami. Aby uniknąć niepotrzebnych pytań, Vikram i koledzy nie cofają się przed upozorowaniem działania w obronie własnej, choć w rzeczywistości ich kule dosięgły też nieuzbrojonych bandytów. Cel uświęca środki, a masakra w opuszczonym budynku tylko przybliża ich do schwytania niebezpiecznego Vedhy (Vijay Sethupathi). Aby tego w końcu dokonać, Vikram stanął jakiś czas temu na czele specjalnej grupy superglin, którzy dostali od szefostwa pozwolenie na działanie na granicy prawa. W końcu inaczej Vedhy się nie złapie. O bandycie krążą legendy, a opisy jego spektakularnych morderstw rozpalają wyobraźnię słuchaczy. Vedha pojawia się znikąd, rozcina swoje ofiary na pół od głowy w dół i znika. Wydaje się jednak, że jego dni są policzone, kiedy tajny informator zdradza miejsce jego spodziewanego pobytu. Policja się zbroi, ale Vedha niespodziewania pojawia się na posterunku policji i bez walki poddaje. Przesłuchiwany milczy. Do czasu aż naprzeciwko siada Vikram. „Pozwól, że opowiem ci pewną historię” zaczyna Vedha, a wkrótce na posterunku pojawia się jego adwokat. Vikram jest w szoku, gdy go widzi…
Recenzja filmu Vikram Vedha
Prawda, że bardzo ciekawie zapowiada się cały film po przeczytaniu powyższego streszczenia? Prawda. Dodatkowo dobra wiadomość jest taka, że nie ubarwiłem go prawie wcale. Gdyby to był hollywoodzki policyjny kryminał, odpalalibyście już magnetowid. Wstrzymajcie się jednak troszeczkę, bo choć historia opowiedziana w filmie Vikram Vedha jest hollywoodzka, to już jego wykonanie za często skręca w stronę stylistyki, jaką w Indiach lubią najbardziej i jaka jest głównym argumentem przeciwników tego typu kina. Nie jest co prawda Vikram Vedha od początku do końca kollywoodzki i raczej miewa takie wstawki, ale jest tego zbyt dużo, żebym perfidnie pchał Was w jego objęcia. Doskonale wiem, że scena, w której aspirujący gangster pląsa z wielkim kryminalnym bossem, z którym się właśnie dogadał wzbudzi u Was raczej uśmiech politowania. I w sumie słusznie, bo to scena dla indyjskiego widza, a nie dla Was.
I trochę szkoda, że autorzy filmu Vikram Vedha nie postawili na podejście reżysera filmu Dhuruvangal pathinaaru, który zrobił wiele, by jego film był jak najbardziej zachodni. Szkoda, bo film jest ciekawy, intryga interesująca, budowa takowoż, a finał niejednoznaczny. Vikram Vedha to typowa gra w kotka i myszkę pomiędzy policjantem, który coś tam wie, ale nie wszystko i przestępcą, który być może wcale nie jest taki zły jak go malują. Wiele razy w filmie pobrzmiewa zdanie „chodź, opowiem ci historię”, a każda z tych historii kończy się obowiązkowym pytaniem: „I co byś zrobił?”. Oprócz sensacyjnej fabuły to główny obiekt zainteresowania autorów filmu: kwestie tej skali szarości, której nie uznaje macho policjant. One sprawiają, że Vikram Vedha jest czymś więcej niż tylko policyjnym flickiem z w miarę zaskakującym zakończeniem.
Pomimo „kollywoodzkości”, autorzy filmu odrobili zadanie domowe z hollywoodzkiego kina i wiele tu dobrze rozegranych patentów z zachodniego kina. Vikram Vedha od razu wrzuca widza na głęboką wodę, a scena początkowa świetnie określa charakter filmowego Vikrama. Wszystko dzieje się tam w zawrotnym tempie (głównie w warstwie dialogowej) i zanim zdążymy odsapnąć już fruwają kule, a policjant nie traci wigoru nawet gdy nie wszystko idzie po jego myśli. Choreografii strzelanin przydałoby się jednak trochę doszlifowania, bo zwykle kończy się na: ja strzelam do ciebie, ty strzelasz do mnie. No ale ostatecznie to nie film Johna Woo tylko kryminał z ambicjami przerzucenia na widza ciężaru udzielenia odpowiedzi w paru kwestiach moralnych.
Ale skoro wspomniałem o Johnie Woo, to Vikram Vedha przypomina jego filmy pod względem relacji glina/przestępca, tak lubianej przez reżysera z Hongkongu. I tylko aktorsko mogłoby być trochę lepiej, bo główni aktorzy, choć sympatyczni, to jednak również są za bardzo kollywoodzcy.
(2409)
Ocena Końcowa
7
wg Q-skali
Podsumowanie : Groźny przestępca oddaje się w ręce policji tylko po to, by zacząć niebezpieczną grę z nieustępliwym gliniarzem. Kollywoodzka odpowiedź na "Infiltrację". Porządna, ale zbyt indyjska dla zachodniego widza.
Podziel się tym artykułem: