×
Come Sunday (2018), reż. Joshua Marston.

Come Sunday. Recenzja filmu z Chiwetelem Ejioforem. Netflix

Analiza i interpretacja tego, co jest klikane na Q-Blogu przynosi zwykle takie wnioski, że najbardziej klikane są recenzje premier kinowych oraz filmów z Netfliksa. Ale bardziej tych z Netfliksa, bo kliknie się nawet przeciętny bzdet, a fajny film z Korei się nie kliknie. Taka smutna prawda. Stąd też ta krótka recenzja filmu Come Sunday, którego oglądać nie warto. Recenzja filmu Come Sunday. Netflix.

O czym jest film Come Sunday

Pastora Carltona Pearsona (Chiwetel Ejiofor) kochają wszyscy. Na jego niedzielnych kazaniach pojawiają się czarni i biali, co zdarza się niezwykle rzadko. Przeważnie podobni do niego gorliwi ewangeliści skupiają wokół siebie wyznawców tej samej rasy, ale w przypadku Pearsona jest inaczej. Pearson to wychowanek wielebnego Orala Robertsa (Martin Sheen), który traktuje go jak syna i jest pod wrażeniem tego, w jaki sposób Carlton buduje wokół siebie coraz większe grono wyznawców. W czym pomaga mu menadżer Henry (Jason Segel). Tymczasem w życiu pastora szykują się fundamentalne zmiany. Najpierw samobójstwo popełnia wujek Gilbert (Danny Glover). Gilbert od lat gnije w więzieniu i wstawiennictwo Carltona pomogłaby mu wyjść na wolność. Tyle, że Carlton mówi mu, że sorry i żeby więcej się modlił. Bardziej porusza Pearsona los mordowanych właśnie w Ruandzie Tutsi. Wieczorem po obejrzeniu wiadomości na ten temat, Carlton ma wizję. Wkrótce podczas kazania ogłasza, że przemówił do niego sam Bóg. I poinformował, że piekła nie ma, a wszyscy ludzie zostaną zbawieni, co zagwarantowała im śmierć Jezusa na krzyżu. Nauka Carltona wywołuje poruszenie w jego kongregacji. Pastor zostaje oskarżony o bluźnierstwo, a im dłużej obstaje przy swoim, tym w jego poukładanym do tej pory życiu sypie się coraz bardziej.

Recenzja filmu Come Sunday

Całkiem długi ten opis fabuły, jak na film, w którym niewiele się dzieje. Właściwie powinienem Wam jeszcze napisać, jak się skończy i byście mieli odhaczone.

Przeważnie takie filmy jak Come Sunday powstają po to, by obsadzony w głównej roli aktor mógł się wykazać aktorsko. Bez wątpienia tak też miało być w przypadku filmu Come Sunday, który dał możliwość takiego wykazania się Chiwetelowi Ejiforowi (swoją drogą nieźle się potoczyła jego kariera od czasu epizodu w Love Actually; a biedny Rick dalej popyla tylko w The Walking Dead). Filmy „na wykazanie” często nie są ciekawe, a główny nacisk położony w nich jest właśnie na to, żeby główna rola dała możliwość pokazania się aktorowi z różnej strony. Dużo monologów, wewnętrznych przemyśleń malujących się na twarzy, może jakaś niespodziewana partia wokalna i charakteryzacja z gatunku „w takiej odsłonie go jeszcze nigdy nie widziałem!”. Wszystko to jest też obecne w Come Sunday, niestety film okazuje się dużo bardziej taki sobie niż przewiduje średnia krajowa.

A szkoda, bo prawdziwa historia Carltona Pearsona jest niewątpliwie ciekawa. Może nie na tyle, żeby od razu kręcić o nim film, ale na pewno bardziej niż coś, co po przeczytaniu krótkiego streszczenia odsyłamy do filmów, których nigdy w życiu nie obejrzymy.

Come Sunday zupełnie nie angażuje widza w opowiadaną historię i sunie powoli do przodu nie oferując niczego atrakcyjnego. Podejmowane problemy wiary, interpretacji Pisma Świętego, starcia skrajnie różnych postaw i zaskakująco obsadzony Jason Segel zostają obowiązkowo odhaczone i nie zamienione w nic, co by choć na chwilę dłużej przykuło do ekranu. Z Come Sunday nie wynika właściwie nic poza tym, że nawet wątek chorego na AIDS homoseksualisty, który chce być zbawiony (Lakeith Stanfield) – nie jest interesujący, jeśli opowiedzieć go byle jak. Tak jak i opowiedziany jest cały film.

(2400)

Analiza i interpretacja tego, co jest klikane na Q-Blogu przynosi zwykle takie wnioski, że najbardziej klikane są recenzje premier kinowych oraz filmów z Netfliksa. Ale bardziej tych z Netfliksa, bo kliknie się nawet przeciętny bzdet, a fajny film z Korei się nie kliknie. Taka smutna prawda. Stąd też ta krótka recenzja filmu Come Sunday, którego oglądać nie warto. Recenzja filmu Come Sunday. Netflix. O czym jest film Come Sunday Pastora Carltona Pearsona (Chiwetel Ejiofor) kochają wszyscy. Na jego niedzielnych kazaniach pojawiają się czarni i biali, co zdarza się niezwykle rzadko. Przeważnie podobni do niego gorliwi ewangeliści skupiają wokół siebie wyznawców tej…

Ocena Końcowa

4

wg Q-skali

Podsumowanie : Odnoszący sukcesy pastor zaczyna głosić nowe interpretacje Biblii, które uznane zostają za herezje. Nudno opowiedziana prawdziwa historia, która nie potrafi zainteresować i zaangażować widza w seans.

Podziel się tym artykułem:

4 komentarze

  1. Ależ ten Netflix wypuszcza gnioty. Nie potrafią opowiedzieć ciekawe, żadnej historii w 120 minut.
    Realizują też filmy krótkometrażowe? 🙂
    W swoim czasie Polonia1 też prezentowała oryginalne produkcje, niedostępne nigdzie indziej hehe

  2. Nie da się ukryć, że w złą stronę to idzie. Zamiast zrobić jeden dobry film, robią piętnaście sztuk szrotu i narzekają potem, że ich na Cannesach itp. nie chcą. Może już lepiej by się skupili na kupowaniu ciekawych filmów, które nie są produkowane specjalnie dla nich, ale można je otagować „Netflix przedstawia”. Tyle fajnych rzeczy na całym świecie, które warto rozpowszechnić dalej. I taniej by wyszło niż ładowanie 80 milionów na Bright.

  3. Tyż prawda. Aczkolwiek akurat w przypadku „Okjy” (bo to do tego się odnosi to „na Cannesach itp. ich nie chcą”?) to mieli rację, że narzekali, bo ten film im się udał. I parę innych jeszcze. Najlepiej niech po prostu finansują produkcje takim twórcom pokroju, jak to bodajże Ty kiedyś nazwałeś 'Macon Blair i koledzy’ i niech oni im robią takie małe, kameralne ale naprawdę fajne filmiki. Promowanie nieznanych fajnych produkcji też jak najbardziej pożądane (z Korei czy Hiszpanii choćby). A propos takich skromnych, niepopularnych rzeczy, które można znaleźć na Netfliksie, to widziałeś Quentin „Small Town Crime”? Bardzo przyjemny filmik, właśnie tego typu produkcji więcej bym chciał widzieć tam.

  4. Widziałeś. Recenzję nawet napisałeś :).

    Cannesy odnoszą się do żadnego konkretnego tytułu. Co trochę miga mi, że mają jakieś przeboje i się oburzają jak to ich ten Cannes traktuje (i niektórzy reżyserzy nie szanują). W tym roku też dostali jakieś ultimatum, że mogą pokazać u nich film, ale przez jakiś czas nie będzie ich można puszczać online. Chyba przez 3 lata. I nawet bym się wzruszył losem Netfliksa, gdyby nie to, że walcząc o równouprawnienie na linii kino-online sami dają amunicję przeciwnikom równania jednego i drugiego w postaci kupy słabych filmów.

    Z jednej strony „Macon Blair i koledzy” jak najbardziej, z drugiej, kurde, „Come Sunday” zrobił koleżka od świetnego „Maria Full of Grace”.

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004