Wyglądająca na nagą Scarlett Johansson to zawsze dobra zachęta do obejrzenia filmu, nawet, jeśli za Scarlett Johansson się nie przepada. Nie zdecydowałbym się jednak na seans, gdyby nie to, że chciałem coś obejrzeć, a kino nie dawało żadnej kontrpropozycji. Obejrzałem i jest w porządku. Recenzja filmu Ghost in the Shell.
O czym jest film Ghost in the Shell
Przyszłość. Ludzie coraz częściej decydują się na syntetyczne modyfikacje swojego ciała (coś jak T-Bag w nowym Prison Break; no co, śródlinkowanie jest ważne!), ale naukowcy już pracują nad tym, by zupełnie na odwrót – syntetycznemu stworowi wszczepić ludzki mózg, tworząc coś na obraz i podobieństwo myślącej i posiadającej duszę (tytułowego ducha) sztucznej inteligencji. Więcej, prace są na tak zaawansowanym poziomie, że udało się już stworzyć prototyp takiego właśnie cyborga, Major Mirę Killian (Scarlett Johansson). Pracująca dla organizacji antyterrorystycznej o nazwie Sekcja 9, Killian wysyłana jest do najczarniejszej z czarnej roboty (roboty, he he he). Kolejne zadanie, jakie zostaje postawione przed Mirą, zapowiada się na dużo więcej niż standardowe wejdź-pozabijaj. Korporacja Hanka (Mostowiak), monopolista na rynku usług syntetyczno-modyfikacyjnych i twórca Major Miry, jest inwigilowana przez tajemniczego i nieuchwytnego hakera, który chciałby sporo namieszać, a najlepiej cofnąć ludzkość do epoki kamienia łupanego. Czemu? Nie wiadomo, ale Killian ma się tego dowiedzieć. Pierwsze odpowiedzi przychodzą dość szybko, ale Mira na ścieżce do znalezienia reszty odpowiedzi na pytania, odnajduje też coraz więcej pytań. Jakby tego było mało, są to przeważnie pytania dotyczące jej przeszłości, która – jak sądziła – była dla niej jasna. Przeżyła kiedyś atak terrorystyczny, migracja mózgu i przyległości do syntetycznego ciała była jedyną możliwością na to, by przetrwała. Ale może wcale że nie.
Recenzja filmu Ghost in the Shell
Odpowiedź na najważniejsze w tej chwili pytanie brzmi: tak, widziałem oryginalne anime Mamoru Oshiiego pod tym samym tytułem, ale nie podobało mi się. Choć to raczej nieprecyzyjna odpowiedź, bo lepsza byłaby: widziałem, ale tak dawno temu, że nic nie pamiętam i jeszcze za głupi byłem, żeby dać szansę się porwać. Co za tym idzie do fabularnej wersji japońskich animek zasiadałem w fotelu kinowym bez oczekiwań, bez zamiaru porównań i bez podejścia: głupie Amerykany wszystko zepsują. Spodoba mi się albo nie, animki nie mają tu nic do życzenia.
Nie było tak źle. Najbardziej obawiałem się Scarlett Johansson w głównej roli, która to aktorka nie pasowała mi zupełnie do tego rodzaju kina. Niepotrzebnie, bo bardzo dobrze sobie poradziła, a że ładnie wygląda to tylko miły dla oka dodatek. Pomijam kwestie whitewashingu czy jak się to tam nazywa, bo dla mnie w tym przypadku nie jest ona istotna, a dopatrywanie się trzeciego dna i niecnych zamiarów autorów jest dla mnie robieniem burzy w szklance wody. Jeśli się na czymś zawiodłem, to – niespodziewanie i niepopularnie – na warstwie wizualnej Ghost in the Shell. Nie no, jest bardzo w porządku, ładnie, kolorowo, a świat przyszłości wygląda przemyślanie chaotycznie, ale mimo to nic, co zobaczyłem mnie nie porwało, bym mógł powiedzieć: wow, jak to wygląda! Kto wie, może to i lepiej, bo w sumie czepiam się tego, że pokazany świat wygląda autentycznie i nie czuć w nim filmowego fałszu, ale gdy dookoła wszyscy zachwycają się wizualną warstwą Ghost in a Shell, to można spodziewać się czegoś, co wgniecie w fotel.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kręcę nosem na warstwę wizualną, ale za to spodobała mi się opowiedziana w Ghost in the Shell historia. Nie od początku, bo przez pół filmu nad Ghost in the Shell wisiało widmo Szóstki, ale potem wciągnąłem się już w ten cyberpunkowy świat, w czym duża zasługa postaci Michaela Pitta (którego nawiasem mówiąc też nie lubię 😉 ) i dałem się ponieść opowieści, która w fajny sposób połączyła futurystyczne klimaty z tą taką betonową melancholią, jaka możliwa jest tylko w cyberpunkowym świecie wielopiętrowych brudnych brzydactw architektonicznych i zaułków, które nie trącą filmowym plastikiem. W takim anturażu smutna historia głównej bohaterki nawet mnie porwała i doceniłem jej futurystyczny smutek oraz antypostępowy wydźwięk filmu. Rozumiejąc bez oglądania, dlaczego oryginalny Ghost in the Shell zyskał miano kultu. Chętnie go sobie teraz obejrzę dla porównania.
Czytam, że nowe Ghost in the Shell zostało strasznie spłycone, i pewnie rzeczywiście tak się stało, ale dla mnie – widza nieprzywykłego do cyberpunku – taki poziom „usciencefictionowania” był wystarczający, żeby poczuć, że oglądam coś więcej niż przeciętne kino, jakiego setki. Na pewno Ghost in the Shell wybija się ponad przeciętność, ale zarazem nie dziwi fakt, że poniesie spektakularną klęskę finansową. O ile japońskie anime sprzed lat mogło sobie pozwolić na ryzyko zaistnienia i zdobycia lojalnej fanbazy poza Japonią, to kosztujący grubo ponad sto milionów dolarów (a obiło mi się o uszy, że może i nawet ponad 200 baniek) film nie miał szans na powodzenie. Nawet gdyby nic nie spłycił i zachwycił fanów oryginału, to i tak byłoby ich za mało, żeby dać zarobić filmowi. Z kolei mimo spłycenia tematu i próby jak największego zbliżenia Ghost in the Shell do zwykłego kina z Hollywood, GitS nadal pozostaje takim rodzajem filmu, który za nic nie znajdzie uznania w oczach przeciętnego kinomana, dla którego, taka prawda, fabuła i świat przedstawiony w Ghost in the Shell to zbyt wiele, żeby wpaść na seans z popcornem i się na nim dobrze bawić. To się nie mogło udać.
Ach, zapomniałem dodać, że Clint Mansell, któż by inny, skomponował do Ghost in the Shell fajną muzę. „Osobno” bym jej nie słuchał, ale z filmem gra jak należy.
(2218)
Ocena Końcowa
7
wg Q-skali
Podsumowanie : Cybernetyczna hybryda człowieka i robota Major Mira Killian, tropiąc groźnego hakera, zaczyna dowiadywać się prawdy o swojej przeszłości. Skazana na niepowodzenie udana ekranizacja klasycznego anime. Zbyt hollywoodzka dla fanów, zbyt cyberpunkowa dla zwykłego zjadacza chleba.
Podziel się tym artykułem:
„Chryste, czy nie da się znaleźć w tym kraju kogoś komu się coś podoba? Marudy i stękacze których jedyna radością jest…”, a nie za raz podobało ci się;).
Mnie jakoś trailery zupełnie nie przekonują a całą sagę Ghost in the shell uwielbiam (w szczególności 2 serie odcinkowe (to chyba masło maślane)). W sumie anime oryginalne jest chyba najcięższe ze wszystkich części.
Też bardzo dawno temu widziałem oryginał i też mnie wtedy nie porwał. Nawet zdążyłem zapomnieć, że to nie Ghost jest Matrixem z cyckami, tylko właśnie Matrix jest Ghostem bez cycków. No i jak po seansie doczytałem o whitewhasingu, to mi się klocki w głowie poukładały i olśniło mnie, dlaczego nie pasowało mi, że biała laska ma japońskie imię 🙂 No ale Scarlett może dla mnie grać nawet czarnoskórego faceta, a i tak będę się w niej durzył jak jakiś pryszczaty gimnazjalista. 🙂
Tak więc dla mnie – czyli nie hardcorefana mangi – dobre, rozrywkowe kino.