Po trwających latami wielu próbach i błędach udała się w końcu twórcom serii Predator ta sama sztuka, co wcześniej twórcom Karate Kida. Po szczegóły zapraszam do recenzji filmu Predator: Pogromca. zabójców. Disney+
O czym jest film Predator: Pogromca zabójców
Grupa Wikingów wybiera się na popołudniowe dożynanie watahy wrogów, dwaj bracia z Japonii postanawiają dokończyć starą sprzeczkę spowodowaną twardą ręką ich ojca, a młody Latynos jest ostatnią szansą na ratunek dla eskadry myśliwców z Floty Pacyfiku. Wkrótce staną oko w oko z zagrożeniem z kosmosu, o jakim im się nawet nie śniło, bo pierwszy Predator wyszedł w 1987 roku.
Zwiastun filmu Predator: Killer of Killers
Recenzja filmu Predator: Pogromca zabójców
Po trwających latami wielu próbach i błędach udała się w końcu twórcom serii Predator ta sama sztuka, co wcześniej twórcom Karate Kida. Wymyślili nieszablonowy pomysł na kontynuację popularnej serii, który jest świeży i otwiera przed nią całkiem nowe możliwości. W przypadku Karate Kida było to uczynienie głównym bohaterem kontynuującego go serialu czarnego charakteru oryginału. W przypadku Predatora ktoś zaś wpadł na równie genialny pomysł, że przecież predator może stawać w szranki z różnymi wojownikami z historii świata (tak, wiem, pomysł ów został wymyślony dużo wcześniej, ale jakoś słabo było z jego realizacją). I tym sposobem w obydwu przypadkach trzeba było czekać długimi latami, aż jakaś kontynuacja zrobi prawdziwie duże wrażenie. Nie wiem tylko, jak długo to potrwa w przypadku serii Predator, bo zwiastun kolejnej odsłony: Predator: Strefa zagrożenia wygląda słabo. No ale tym będziemy się martwić później, a może w ogóle nie będzie czym.
A póki co Dan Trachtenberg kontynuuje swoją przygodę ze wspomnianą serią, którą rozpoczął udanym Predator: Prey i w której bardzo dobrze się odnalazł, co udowadnia kolejna część cyklu, która właśnie dzisiaj (piątek 6 czerwca) zadebiutowała na platformie Disney+. Po odnalezieniu receptury na udanego Predatora, kuje żelazo póki gorące i zarówno tego żelaza i tego gorąca jest w Predatorze: Pogromcy zabójców fura. Cały, rozsądnie trwający około 80 minut, film wypakowany został interesującą akcją i szczękiem wspomnianego żelaza w postaci zapowiadających kolejne rozdziały tarczy, miecza i pocisku.
Szczerze powiedziawszy to myślałem, że jest Predator: Pogromca zabójców filmem aktorskim i trochę mi opadł entuzjazm, gdy zobaczyłem, że to animacja. No ale skoro już napaliłem się na ten tytuł, to postanowiłem dać mu szasnę i szybko okazało się, że forma animacji nie ma większego znaczenia dla kogoś, kto fanem animacji nie jest. Nieomal fotorealistyczna kreska sprawia, że gdy nie myśli się o tym, że ogląda się film animowany, to szybko przestaje się na to zwracać uwagę. Rozmywają się granice pomiędzy filmem animowanym a aktorskim.
No i cóż, w przypadku tej produkcji nie ma co za dużo pisać, bo to skondensowana dawka akcji, której nie przeszkadza przeważnie nic. Jest troszeczkę przestojów, ale gdy się mrugnie, to można ich nie zauważyć. Skupiono się na sednie, czyli walce predatorów z ziemskimi wojownikami z przeszłości. Swoją drogą potwierdzone i tutaj zostaje, że te predatory, to straszne pizdy są. Gdyby im zabrać niewidzialny kamuflaż i zaawansowaną technicznie broń, byle Zagłoba spuściłby im pewnie bez większego problemu wpierdol. Nie wiem, co one takie dumne z siebie są podróżując po wszechświecie z łatką największych wojowników Drogi Mlecznej. Raczej słabo to wygląda, gdy do pokonania wypierdniętego latynoskiego chłystka potrzebują statku kosmicznego i gadżetów, którymi nie pogardziłby Batman. A i tak go nie pokonują.
Świetnie się ogląda film Trachtenberga. Cała fura tu pomysłowych scen śmierci (rok 2025 póki co rozpieszcza nas pod tym kątem!), napierdzielanek, czystej akcji. Bohaterów szybko daje się polubić i można im kibicować, co jest najważniejsze w tego typu produkcjach. No i animacja wygląda pięknie wędrując sobie pomiędzy skutymi lodami ziemiami, Krajem Kwitnącej Wiśni i Spadających Liści, bezkresnego nieba nad Pacyfikiem aż po pustynne bezludzia. A wszystkiemu towarzyszy podkreślająca emocje muzyka Benjamina Wallfischa. Ja bawiłem się znakomicie.
(2644)
Ocena Końcowa
9
w skali 1-10
Podsumowanie : Troje wojowników z różnych epok staje przed koniecznością zmierzenia się z wrogiem z kosmosu. Skondensowany ładunek czystej adrenaliny z pięknymi widokami i scenami śmierci oraz sympatycznymi bohaterami. Niemal fotorealistyczna animacja pozwala szybko zapomnieć o tym, że jest to film animowany, co dla mnie akurat jest ważne.
Podziel się tym artykułem:
Świetnie, że twórcom serii Predator udało się w końcu znaleźć formułę, która nie tylko nie nuży, ale wręcz otwiera nowe możliwości dla całej franczyzy. Animowana forma, choć początkowo zaskakuje, szybko przestaje mieć znaczenie dzięki fotorealistycznej kresce i mistrzowskiej choreografii walk – naprawdę łatwo się wciągnąć w ten świat. Skondensowana akcja, klimatyczne scenerie i różnorodność bohaterów sprawiają, że „Pogromca zabójców” to czysta rozrywka na najwyższym poziomie. Gratuluję recenzji i mam nadzieję, że kolejne odsłony będą równie udane!
Świetnie uchwycony balans między starą szkołą wojowników a nowoczesnym, kosmicznym wymiarem – pokazaliście, że animacja może dorównać aktorstwu, o ile scenariusz ma pazur. Ciekawi mnie, czy zestawienie postaci z różnych epok nie było przypadkiem komentarzem na temat uniwersalności przemocy? Dzięki za recenzję – zostaję z pytaniem, co Predator nauczyłby nas o historii konfliktów!