Czworo młodych filmowców uzbrojonych w kamery wyrusza wgłąb amazońskiej dżungli w celu nakręcenia filmu o zwyczajach kanibalistycznych plemion zamieszkujacych „zielone piekło”. W wyprawie ma towarzyszyć im miejscowy przewodnik. Wszyscy wsiadają do samolotu i… tyle ich widzieli. Jakiś czas potem ich tropem wyrusza ekspedycja ratunkowa pod przewodnictwem profesora Monroe. Jedynymi rzeczami jakie udaje się im odnaleźć są rolki nakręconego przez młodych dokumentalistów filmu, oraz ich zeszkieletowane szczątki. Po powrocie do Stanów prof. Monroe rozpoczyna oglądanie znalezionych taśm w celu odkrycia prawdy o filmowcach, a także zdecydowaniu czy materiał ten nadaje się do pokazania go w telewizji. Materiały są szokujące…
Był rok 1977 kiedy pewien włoski reżyser zaczął mieć dość ciorania się po planach filmowych innych reżyserów jako ich pomocnik przy kręceniu głupich spaghetti westernów. Miał też dość kręcenia błahych filmów o Herculesie, które zarabiały marne grosze. Czuł, że stworzony jest do rzeczy większych i że potrafi przejść na stałe do historii kina. Wystarczy tylko wymyślić coś, czego jeszcze w kinie nie było. No, ale czy było jeszcze coś takiego? Nie poddawał się jednak. Myślał, myślał i wymyślił. W wyniku tego myślenia powstało „Ultimo mondo cannibale” opowiadające o „kulinarnych” przygodach kilku młodych ludzi w brazylijskiej dżungli. Reżyserem o którym mowa był Ruggero Deodato, a UMC było początkiem jego przygody z kanibalizmem. Kanibalizmem, który co prawda wcześniej pokazał szerokiemu światu Umberto Lenzi w „Il Paese del sesso selvaggio”, ale który Deodato postanowił pokazać w inny, swój, sposób.
Ruggero najwyraźniej nie do końca zadowolony z efektu swojej pracy postanowił iść za ciosem i zaszokować widzów obrazem jeszcze bardziej sugestywnym, choć niewiele w fabule zmienionym od swojego poprzedniego dzieła o ludożercach. I tak w 1980 roku na ekrany trafił kultowy już dzisiaj „Cannibal Holocaust”.
Film Deodato od samego początku wzbudzał kontrowersje. Nikt wcześniej z taką intensywnością nie serwował widzowi tak odrażających obrazów przemocy i okrucieństwa. Widz wciśnięty w fotel był naocznym świadkiem kanibalistycznych obrzędów, krwawych walk zamieszkujących dżunglę plemion i pokazywania bez żadnych zasłon czy niedomówień wszystkiego tego, co niedobre można zrobić z ludzkim ciałem. Mamy więc do czynienia z rozbebeszaniem, odcinaniem członków (w tym także tego konkretnego członka 🙂 ), grzebaniem w trzewiach, a na deser zjadaniem wszystkiego tego, co zjeść się dało. Ach. Byłbym zapomniał jeszcze o nabijaniu na pal.
O ile jednak wszystkie te okropieństwa były inscenizowane i załatwiane przy pomocy charakteryzacji i dobrych pomysłów (ofiara nabicia na pal siedzi na rowerowym siodełku, a z ust wystaje jej kawałek balsowego drzewa – jakkolwiek śmiesznie brzmi to widok zapewniam jest realistyczny) to największe kontrowersje i w efekcie złą sławę przyniosła filmowi scena zabijania żółwia. Żółwia, którego po prostu zabito dla potrzeb filmu. Zabito, wybebeszono i poćwiartowano. A wszystko zarejestrowała kamera, a my możemy to „podziwiać”. Scena ta na zawsze napiętnowała film Deodato i stała się jego gwoździem do trumny w wielu krajach, w których „Cannibal Holocaust” został zakazany. A tam gdzie trafił na ekrany poddany został ostrym cięciom cenzury. U nas w pirackiej erze video dostępny był pod tytułem „Nadzy i rozszarpani” będącym dosłownym tłumaczeniem niemieckiej wersji tytułu filmu Deodato. Wersji, która była bardzo mocno pocięta. Dziś próżno szukać go w jakichkolwiek wypożyczalniach. Jednak w dobie mody na wszelkie reżyserskie i inne wersje filmów wydawanych w wersjach specjalnych dla potrzeb rynku DVD dużo łatwiej ze zdobyciem jego pełnej wersji; ale i tak jego wwóz do niektórych krajów (Australia, Finlandia, Norwegia…) jest zabroniony, a dostępnych wersji całe mnóstwo. Od tych trwających 86 minut, aż po minut 98.
Deodato zyskał sławę, ale chyba nie taką o jaką mu chodziło. Zamiast ubierać garnitur z okazji premier, wywiadów i dyskusji w klubach filmowych, zmuszony został do ubierania go co by jakoś wyglądać przed sądem. Oskarżony przez wiele organizacji chroniących zwierzęta spędził sporo czasu w sądzie. Przyszło mu nawet odpierać zarzuty oskarżające go o to, że „Cannibal Holocaust” jest filmem snuff, czyli filmem „ostatniego tchnienia”, w którym pokazuje się sceny zabijania na żywo. Aby udowodnić swą niewinność musiał stawać przed sądem w towarzystwie aktorów „zabijanych” w filmie. Jednak zła sława ciągnęła się już za nim, a tej machiny oskarżeń nie dało się zatrzymać. „Cannibal Holocaust” zniknął w mroku filmów przeklętych pojawiając się na powierzchi bardzo rzadko i tylko w rękach zapalonych „gore maniaków”. Normalna reszta filmowego świata nawet o nim nie słyszała. A szkoda, bo pomijając kanibalizm, rytualne gwałty, nagość oraz kiepską grę aktorów, których Deodato wyszukiwał na planach filmów porno, co prawda zostaje 50 minut filmu 🙂 ale jest to 50 minut dobrego kina z ciekawym pomysłem, który tak oryginalny wydawał się podczas premiery „Blair Witch Project”, a który w rzeczywistości wcale taki nie był.
Zła sława filmu nie zniechęciła Deodato i wciąż kręcił coraz to nowsze filmy, choć żaden z nich nie powtórzył już nigdy rozgłosu „Cannibal Holocaust”. Jako ciekawostkę można dodać fakt, że w jednym z tych filmów wystąpiła również nasza eksportowa gwiazda Kasia Figura. Filmem tym był mocno rozbierany horror „The Washing Machine”. Ciekaw jestem czy wiedziała, że gra w filmie kanibalistycznego boga. Sam Deodato złagodniał na starość i skończył na kręceniu serialów dla włoskiej telewizji. Jeden z nich „Sotto il cielo dell’Africa” można było oglądać w naszej telewizji. Nadawany był w porze obiadowej…
[Jeśli kogoś zaciekawił ten film to zapraszam do klikniecia na stronę http://www.cannibalholocaust.net/]Podziel się tym artykułem:
Jeden komentarz
Pingback: Blair Witch 2016. Recenzja sequelu Blair Witch Project.