×
Blondynka, Blonde (2022), reż. Andrew Dominik. Netflix.

Blonde. Recenzja filmu Blondynka. Netflix

Sam się sobie w zasadzie dziwię. Spodziewałem się, że Blondynka Andrew Dominika podejdzie mi jak w zasadzie każdy inny artystyczny film z przerostem formy nad treścią i tym całym pierdololo o postaci będącej w centrum dramatu wraz ze wszystkimi jej demonami, niepewnościami, tragediami i wewnętrznymi przeżyciami. Trzygodzinny, po części czarno-biały film nakręcony w instagramowym kwadracie? A obejrzę, żeby obśmiać. No ale nie ma się z czego śmiać. Recenzja filmu Blondynka. Netflix

O czym jest film Blondynka?

O Marilyn Monroe.

No dobra, chcecie jednak po mojemu? Wychowywana przez matkę kilkuletnia Norma Jeane dorasta w kulcie ojca, którego nigdy nie dane jej było poznać. Wraz z popadającą w coraz większy obłęd matką jest za mała, by sama odnaleźć swoje miejsce w życiu. Życie samo odnajduje dla niej miejsce i nie jest to wymarzona miejscówka. „Ale ja mam mamę i tatę, nie jestem sierotą” – łka dziewczynka prowadzona do sierocińca. A to nie koniec jej życiowych tragedii. Choć wydaje się, że kariera w modelingu, z której jest w stanie się utrzymać, to doskonała trampolina do kariery filmowej, na drodze Marilyn, bo tak ma teraz na imię Norma Jeane, stoją kolejne przeszkody. Z największą, którą najprawdopodobniej jest ona sama. Już nie Norma Jeane, ale jeszcze nie Marilyn.

Zwiastun filmu Blondynka

Recenzja filmu Blondynka. Netflix

Andrew Dominik, reżyser filmu Blondynka, którego scenariusz oparł na motywach książki autorstwa Joyce Carol Oates, przyjął taką formę dla swojego dzieła, że siłą rzeczy podzieli ono widzów. Gdyby szukać tytułów, którym najprościej będzie to zrobić, Blondynka znalazłaby się pewnie gdzieś na czele tej listy. Film niełatwy w odbiorze, bezkompromisowy, wymykający się standardom kina biograficznego, ale przecież też wybiórczy, przesadny, nadmiernie eksploatujący ikonę kina wtłaczając ją w sam wir wszelkich możliwych stereotypów związanych z bezbronną kobietą w męskim świecie, znęcający się nad Marilyn. Dlatego zacznijmy może od tego, co do czego raczej nie powinno być większych kontrowersji. Ana de Armas. Nie mamy jeszcze października, a Oscary w głównych kategoriach aktorskich są już rozdane. Austin Butler za Elvisa, Ana de Armas za Blondynkę. Ana de Armas, której wybitna rola jest o tyle wybitniejsza, że nie tylko znajduje się w centrum uwagi przez bite, nomen omen, trzy godziny, ale często też znajduje się na maksymalnym zbliżeniu. A mowa tu nie tylko o twarzy…

Bardzo dobrze ktoś w mediach społecznościowych określił film Blondynka mianem The Passion of the Blonde. Podobnie jak w przypadku głośnego filmu Mela Gibsona, Dominik podejmuje tu świadomy wybór przeczołgania swojej bohaterki przez wszystkie okropności, jakie był w stanie zgotować jej świat. Marilyn upada po raz pierwszy, Marilyn upada po raz drugi, przez chwilę święta Weronika ociera twarz Marilyn, ale ta za chwilę upada po raz trzeci. I czwarty, i piąty, i nie wiadomo już który. I będzie tak upadać, by na końcu widz zdał sobie sprawę, że bodaj najpiękniejszym co wydarzyło się w życiu Marilyn Monroe jest jej anielska śmierć.

Nie napiszę tutaj, że Blondynka Dominika mi się podobała, bo nie jest to film do podobania się. Mogę zamiast tego napisać, że Blondynka Dominika jest dobrym filmem, ciekawym film, odważnym filmem, niejednoznacznym filmem. Filmem łatwym do skłócenia widzów o to czy to może intymny portret, czy może wulgarny torturu-porn. I każdy zdoła odnaleźć tu argumenty na potwierdzenie swojej tezy. Takie to kino, które przy zaserwowanej przez siebie formie jeszcze dokłada argumentów tej czy innej racji. Czy może to artystyczna doskonałość? A może pseudofilozoficzny pierd? z tak dobranymi momentami życia Marilyn Monroe, by jednoznacznie pokazać, że nie wydarzyło się w nim nic dobrego. I kiedy już to dobrze wiemy, przed nami jeszcze dziewięćdziesiąt minut tortury. Głównie tytułowej bohaterki, bo jeśli już wejdzie się w rytm tego filmu, torturą dla oglądającego nie jest. No chyba, że uwiera od samego początku, wtedy nic się tu już nie zmieni, będzie uwierał nadal.

Będąca w centrum każdego kadru (a wiele ujęć zasługuje tu na ramkę i hyc na ścianę) Marilyn Monroe jest bohaterką tego biograficznego filmu, który nawet biograficznym filmem nie jest. Owszem, migają tu co jakiś czas konkretne daty, znane nazwiska, kojarzone wydarzenia, ale nie są one za bardzo istotne dla reżysera, który pod płaszczykiem biograficznego film przemyca emocje, wewnętrzne rozterki, psychologiczne analizy tytułowej blondynki. Inaczej! Dominik przemyca tutaj to biograficzne kino, którego jest w Blondynce niewiele. Czy dzięki temu pozwala zrozumieć postać Monroe lepiej? Tutaj bez lepszej znajomości artystki wydaje się, że jesteśmy z góry skazani na niepowodzenie. Seans Blondynki może być dobrym zwieńczeniem procesu poznawania Monroe, jak również dobrym początkiem tego procesu. Nie może być za to filmem, który zastąpi nam całą dostępną wiedzę o tej przedwcześnie zmarłej gwieździe. To nie kompendium wiedzy o Monroe, a świadomy wycinek zdarzeń, które zdaniem Dominika były w jej historii najważniejsze. Można się zżymać, że dziwnym trafem wyszła z tego kronika niekończących się tragedii, ale ten traf wcale nie jest dziwny. Twórca filmu uznał, że to właśnie te zdarzenia zdefiniowały postać Monroe i to, w jaki sposób nieszczęśliwie skończyła. I z pełną świadomością serwuje nam obraz, który jednych usatysfakcjonuje, a drudzy odrzucą go bez próby zrozumienia uciekając w przesadę. Dziwić się im będzie trudno, bo i sam Dominik w tę przesadę ucieka. Nie zmienia to faktu, że był to dla mnie niespodziewanie udany trzygodzinny seans kina, którego nie można oglądać na co dzień. Należy go sobie dawkować i koniecznie przełożyć jakimiś sensacyjnymi thrillerami o seryjnych mordercach.

(2550)

Sam się sobie w zasadzie dziwię. Spodziewałem się, że Blondynka Andrew Dominika podejdzie mi jak w zasadzie każdy inny artystyczny film z przerostem formy nad treścią i tym całym pierdololo o postaci będącej w centrum dramatu wraz ze wszystkimi jej demonami, niepewnościami, tragediami i wewnętrznymi przeżyciami. Trzygodzinny, po części czarno-biały film nakręcony w instagramowym kwadracie? A obejrzę, żeby obśmiać. No ale nie ma się z czego śmiać. Recenzja filmu Blondynka. Netflix O czym jest film Blondynka? O Marilyn Monroe. No dobra, chcecie jednak po mojemu? Wychowywana przez matkę kilkuletnia Norma Jeane dorasta w kulcie ojca, którego nigdy nie dane jej…

Ocena Końcowa

7

wg Q-skali

Podsumowanie : Tragiczna historia życia i śmierci Marilyn Monroe. Niełatwy w odbiorze, bezkompromisowy, wymykający się standardom kina biograficznego, ale też wybiórczy, przesadny, nadmiernie eksploatujący ikonę kina wtłaczając ją w sam wir wszelkich możliwych stereotypów związanych z bezbronną kobietą w męskim świecie.

Podziel się tym artykułem:

5 komentarzy

  1. Film w kontekście rucu ,me too’ przerysowana na czarno wizja jej prywatnego życia oraz kariery. To, że umarła młodo nie czyniło jej nieszczęśliwą każdego dnia przez 36 lat! Bio Elvisa zdecydowanie lepsze a przecież też umarł młodo ale reżyser bardziej słoneczny.

  2. Tak sobie pomyślałem w trakcie czytania powyższego komentarza, że tak, przerysowana itd., ale nie jest trochę tak, że gdy pochwali cię sto osób, a jedna skrytykuje, to bardziej siedzi w głowie ta krytyka? Zależy od człowieka, ale myślę, że to częsty schemat, który też usprawiedliwiałby taką, a nie inną wizję reżysera. Parafrazując „Misia” – minusy przesłoniły plusy 🙂

  3. 7/10 – nie jest źle! Zakukam w piątek wieczorem, dzięki za recke! 🙂

  4. Biografia nose nie najbliższa rzeczywistości, ale wizualnie to perełka jakich mało we współczesnym kinie. Świetna kamera oraz gra aktorska.
    Film pod tym względem mnie absolutnie zafascynował. Polecam!

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004