Najbardziej oczekiwany polski film ostatnich lat (z tych czy innych względów) w końcu trafił do polskich kin. Po wielu przygodach, dokrętkach, szukaniu inwestorów Smoleńsk został oddany w ręce widzów i z miejsca zgarnął całą furę mocno negatywnych recenzji. Niesłusznie, bo nie jest tak złym filmem jak go malują. A przynajmniej z punktu widzenia filmu telewizyjnego, jakim jest. Jako film kinowy nie ma żadnej racji bytu, ale jako produkcja telewizyjna nie jest koszmarnie zły. Jest mocno przeciętny. Recenzja filmu Smoleńsk.
O czym jest film Smoleńsk
10 kwietnia 2010 roku. Na lotnisku w Smoleńsku ląduje polska maszyna jak-40 ostrzegając nadlatujący za nią samolot rządowy tupolew z parą prezydencką na pokładzie, że warunki do lądowania są kiepskie. Im się udało, ale jest coraz większa mgła, a rosyjski samolot, który też schodził do lądowania odleciał w bliżej nieokreślonym kierunku nie ryzykując siadania na niewidocznym pasie. Ostrzeżenia nic nie dają. Tupolew z Lechem Kaczyńskim i Marią Kaczyńską, a także z delegacją złożoną z części najważniejszych osób w państwie polskim lecącą na obchody upamiętniające ofiary mordu w Katyniu, podczas podchodzenia do lądowania ulega katastrofie. Z wieży kontrolnej wybiega spanikowany kontroler lotu mrucząc pod nosem „Co ja zrobiłem”, w Polsce rozpoczyna się okres żałoby. Nikt z 96 osób na pokładzie Tupolewa nie przeżył. Tematem zaczyna się zajmować dziennikarka stacji TVM Sat, Nina (Beata Fido). Cyniczna i wyrachowana Nina gra tak jak jej zagra demoniczny szef stacji (Redbad Klijnstra), szybko potwierdzając, że winnym katastrofy było zderzenie z brzozą i pijany generał Błasik (jego nazwisko nie pada w filmie), który tuż przed lądowaniem wszedł do kokpitu i zmusił pilotów do posadzenia maszyny. Tymczasem pod Pałacem Prezydenckim zbierają się tłumy Polaków, które nie wierzą w oficjalne wytłumaczenie katastrofy. Są przekonani, że za śmiercią polskich patriotów stoją rosyjskie władze, które dokonały zamachu korzystając ze świetnej ku temu okazji. Samolot wybuchł jeszcze przed zderzeniem się z brzozą, a wszyscy są świadkami tuszowania całej sprawy przez rząd i media. Nina powoli zaczyna się przekonywać do głoszonej przez nich wersji wypadków i wbrew szefowi rozpoczyna prywatne śledztwo mające doprowadzić ją do poznania prawdy.
Recenzja filmu Smoleńsk
Smoleńsk zaczyna się z przytupem – na płycie lotniska w Smoleńsku ląduje… animowany samolot i od razu widzowi przypominają się spory o efekty specjalne, których ponowne przygotowanie według twórców filmu spowodowało przesunięcie premiery zaplanowanej bodajże na kwiecień. I przychodzi do głowy myśl, że to naprawdę będzie zły film. Potem do kolekcji z animowanym samolotem dochodzi wyjątkowo rzucający się w oczy greenscreen i nie pozostaje nic więcej, jak czekać na to, jak bardzo zły będzie ciąg dalszy.
Ale nie jest. W rzeczy samej okazuje się, że pierwsza połowa, no może trochę mniej, filmu Krauzego jest całkiem niezła i w miarę możliwości – głównie finansowych – Smoleńsk dobrze przypomina to, co działo się zaraz po 10 kwietnia. Smoleńsk Krauzego jest achronologiczny, więc na parę prezydencką (Lech Łotocki i Ewa Dałkowska) oraz wyjaśnienie możliwych przyczyn możliwego zamachu będzie trzeba jeszcze trochę poczekać. A póki co dużo dobrego daje dobrze znany motyw muzyczny autorstwa Michała Lorenca z filmu Różyczka, który towarzyszył materiałom dziennikarskim w trakcie żałoby narodowej po katastrofie. Buduje on podniosłe napięcie i pozwala wrócić myślami do tamtych dni. Pomagają w tym też archiwalne ujęcia, które myślałem, że będą gwoździem do trumny filmu (wolałbym inscenizację, ale wiadomo, to kosztuje), ale dobrze z nim grają. Jedyny zarzut – są bardzo słabej jakości. Rozpikselowane i niewyraźne niczym z Youtbue’a. Ta pierwsza część filmu jest jego najlepszym fragmentem potrafiącym wzruszyć także dzięki tragedii równocześnie przeżywanej na ekranie przez bliskich ofiar.
Potem już jest dużo gorzej i niestety też nudnawo. A to automatycznie zwraca uwagę na to, co w Smoleńsku jest bardzo złe – aktorstwo. Trafiają się dobrze zagrane role (generałowa Aldona Struzik, czy wyglądający jak obwieś Marek Bukowski w dwóch scenach na krzyż), ale dość powiedzieć, że większość głównej obsady zjada aktorsko na śniadanie… Anna Samusionek minutowym pojawieniem się na ekranie, czy amerykańscy statyści w scenie dyskusji w redakcji jednej z chicagowskich gazet. Okropna w głównej roli jest Beata Fido, która nie ma do zaprezentowania niczego godnego uwagi poza jedną miną i deklamowanymi jak na apelu szkolnym kwestiami. Wtóruje jej Redbad Klijnstra w roli przediabolicznego szefa stacji. Czasem ma się wrażenie, że to jakiś zakamuflowany szpieg, który swoim przesadzonym do bólu aktorstwem chce ośmieszyć cały film. Sceny, w których spotyka się tych dwoje to największy powód do salw śmiechu, które niestety trudno powstrzymać. Niestety, bo w takim filmie jak Smoleńsk nie powinno być takich scen. Słaby i wyjątkowo egzaltowany w swojej roli jest Jerzy Zelnik, Ewy Dałkowskiej właściwie tu nie ma, a Lech Łotocki w roli prezydenta stara się, ale ma w sobie coś takiego, co nie pozwala mu uwierzyć. A skoro o aktorstwie to warto zwrócić też uwagę na odgrzebanego z wygnania do Stanów Macieja Góraja, który rolą w Konsulu zakończył swoją dobrze zapowiadającą się karierę i czmychnął za granicę. Podobnie odkurzony został mający imponującą filmografię z przeszłości Andrzej Żółkiewski w roli generała Petelickiego (również jego nazwisko nie zostało wymienione w filmie). Przy okazji wielu zastanawiało się, kogo w Smoleńsku gra Jan Pietrzak. Gra samego siebie – Pietrzak wykonuje na Krakowskim Przedmieściu Smoleńską balladę.
Realizacyjnie film jest na poziomie filmu telewizyjnego, zdecydowanie zbyt często zahaczając o docu-dramę (fatalni statyści, ale to słabość każdego polskiego filmu). To wiele mówi o jego jakości i nie ma potrzeby się więcej rozpisywać. Aczkolwiek sama scena katastrofy została zrealizowana porządnie (minus „aktorstwo” pasażerów samolotu) i robi wrażenie. Scenariusz filmu Smoleńsk leży i kwiczy. Po dobrze zapowiadającym się początku zamienia się w wypełniony drętwymi dialogami (perełek na podobieństwo: – Odchodzimy jest święte. – Ale nie odeszli; nie ma) zbiór chaotycznych wrzutek, w których poznajemy kolejne tajemnicze wydarzenia wokół katastrofy. Nie prowadzą do żadnej większej dobrze poukładanej konkluzji (jakby „to był zamach” wystarczyło) i przypominają wrzucane w sposób: a dorzuć jeszcze to! a dorzuć jeszcze tamto! a jeszcze to dajmy!. Dodatkowo sporo z nich nie ma rąk i nóg, bo trudno np. poważnie traktować demonicznego Zelnika (w roli właściwie niewytłumaczonej; weź i się sam domyśl), który osobiście stoi pod domem jednego z bohaterów, który właśnie popełnił samobójstwo. Wiadomo, trzeba pokazać, że tajemniczy Zelnik pewnie stoi za tym samobójstwem, ale byłby chyba kretynem wysoko postawiony i rozpoznawalny urzędnik państwowy stojący sobie ot tak bez powodu na krawężniku i za chwilę odjeżdżający czarną limuzyną. Również za dużo sensu według mnie nie ma głośno komentowana od kilku dni scena finałowa, bo z czego oni wszyscy się tak tam cieszą, to zupełnie nie wiem. Powodu ku temu nie mają.
Reasumując. Na kino szkoda czasu, bo Smoleńsk nie jest filmem kinowym i jako taki zawodzi. A właściwie to nie zawodzi, nie nadaje się do kina i tyle. Nie powinno go tam być. Natomiast do obejrzenia w telewizji Smoleńsk jest jak najbardziej możliwy, choćby po to, żeby mieć na jego temat sensowne zdanie, a nie takie, jakie prezentuje na razie większość w Internecie, czyli: nie widziałem, ale się wypowiem, bo wszystko już wiem.
(2121)
PS. Mój seans przebiegł spokojnie. Na sali było z 10-15 osób, gryźli orzeszki i siorbali kolę, czyli standardowo. Babce koło mnie dwa razy zadzwonił telefon i była autentycznie zła, że do niej ktoś dzwoni, ale nie na tyle zła, żeby wyciszyć dzwonek. Nikt nie krzyczał, żeby zachować powagę i nie chrupać. Dwóch małolatów wyszło po pierwszej godzinie i nigdy nie wróciło. Po seansie wszyscy w ciszy sobie wyszli bez jakichś specjalnych misteriów.
Czas na ocenę:
Ocena: 5
5
wg Q-skali
Podsumowanie: Tuż po katastrofie tupolewa z parą prezydencką na pokładzie, pojawiają się podejrzenia, że powodem śmierci 96 Polaków mógł być zamach. Przeciętny telewizyjny film.
Odpowiedź na pytanie czemu nie ma L.Kaczyńskiego znajdujemy chyba tu: http://www.plotek.pl/plotek/7,154063,20574576,se-pl-ze-smolenska-wycieto-fragmenty-z-jaroslawem-kaczynskim.html
Kolejna recenzja, która chwali Annę Samusionek. Nawet nie pamiętam kiedy ją ostatnio w czymś konkretnym widziałem, ale muszę przyznać, że ją zawsze lubiłem. Całkiem miło ją wspominam z filmu Tydzień z życia mężczyzny. Fajnie wypadła i to chyba jedyne co z nią widziałem a przynajmniej więcej filmów nie pamiętam. To rzeczywiście aż tak słaba aktorka jak się mówi? Mnie chyba nie oceniać skoro kojarzę ją z jednej roli:-)
Widzę, Quentin dał te 2,5 żeby opozycja nie przestała go odwiedzać, a jednocześnie władza nie zdjęła z internetu. 😉 😉 I wywal tę kropkę po „96” z podsumowania bo Ci się dwa zdania z jednego robią.
@michax
Ja to w ogóle Annę Samusionek już tylko z afery z córką kojarzyłem. Trzeba by jej dać coś większego do zagrania, żeby ocenić.
@Koper
Bardzo słuszna, kropkowa uwaga 😉
Znowu kobiet nie polinkowałeś. Zaczynam dostrzegać tu pewien wzór (patriotyczny?)
A mnie się jednak wydaje, że po prostu jesteś fanem Ewy Dałkowskiej :).
Może tak być, nie mogę jednoznacznie zaprzeczyć, że tak nie jest
Dramatem ten film nie jest tylko z gatunku. Siermięga i propaganda kują w oczy i uszy niczym dobrze naostrzone sztylety, a główna bohaterka tego khe khe dzieła no cóż chyba wiadomo jaką drogą dostała się do film. Rozumiem że o tym filmie nie można pisać źle bo wiadomo kto, i jak wpadnie do domu z wizytą, no ale 5 (lub jak kto woli 50%)? Przynajmniej moim zdaniem to o jakieś 4 za dużo to chłam na miarę Graya czy jak mu tam.