×

Black Bear 2014 – Wredne jędze [Las Brujas de Zugarramurdi aka Witching and Bitching]

[Disclaimer: Co prawda recenzja „Las Brujas de Zugarramurdi” była tu już jakiś czas temu (numer 1738), ale skoro leciał teraz na Black Bearze to przypomnijmy dla potomności.]

– Dokąd się wybierasz?
– Powstrzymać twoją matkę przed zniszczeniem zachodniej cywilizacji!

Lubię recenzować filmy Aleksa de la Iglesii. Zawsze mogę wtedy standardowo przez dwa akapity pisać to samo o tym hiszpańskim reżyserze, który udowadnia, że Hollywood to niekoniecznie ziemia obiecana każdego twórcy kina gatunkowego. A przy okazji w jakiś tam sposób pokazuje też, że w hollywoodzkiej krainie snów reżyser nie ma wiele do powiedzenia w kwestiach finalnego efektu swojej pracy. Przynajmniej tak ja to widzę, bo tematu – jak to ja – nie zgłębiałem i daję się ponieść mojej intuicji.

De la Iglesia to postać szczególna. Mało który reżyser po nakręceniu świetnego filmu potrafi trzymać podobny poziom w kilku następnych swoich filmach. A przynajmniej być wierny swojej wizji kina. Mało też który reżyser po nakręceniu spektakularnej klapy potrafi wrócić do formy ot tak po prostu. Historia kina zna wiele przykładów reżyserów jednego filmu, którzy potem cierpieli na twórczą impotencję, bądź pogrążyli się jakąś ramotą. Inaczej de la Iglesia. Po sukcesie Dnia bestii wyemigrował, za obcą walutę nakręcił swój najgorszy film („Perdita Durango”), a potem wrócił do kraju i jak gdyby nigdy nic znów zaczął robić dobre filmy. Zaczął robić swoje kino, co ważne, bo próba romansu z mainstreamem (The Oxford Murders) również okazała się klapą. Jak dla mnie analiza tej sytuacji jest jednoznaczna. I de la Iglesia powinien w Hiszpanii zostać, bo sam udowadnia, że i tam można dać upust swojej nieograniczonej wyobraźni.

Jezus Chrystus z synem, plastikowy żołnierzyk, Spoonge Bob, Myszka Miki i Niewidzialny Człowiek okradają lombard. Witajcie w świecie Alexa de la Iglesii.

Kradzież udaje się połowicznie, bo szybko tropem złodziei rusza policja. Pakują się więc w taksówkę i trochę rozmawiając z taksówkarzem dochodzą do wniosku, że łączy ich jedno – są szowinistami. Szczegół nie bez znaczenia, bo za chwilę trafią do wioski zamieszkałej przez czarownice.

O ile w poprzednim Hiszpańskim cyrku de la Iglesia uderzył w poważniejsze tony, to w „Las Brujas” nie ma już mowy o takich dźwiękach. Z krótkiego streszczenia widać, w jaką stronę podąża film, a żadne z użytych w nim słów nie jest metaforą. Ale także po tym poznać styl de la Iglesii, że z pozornie absurdalnych postaci i równie absurdalnych części fabuły potrafi stworzyć coś, co całkowicie się broni i przeciwko czemu trudno rzucić argumentem, że powrzucał do wora wszystko co mu do łba przyszło i zrobił z tego bezsensowny film. Nic takiego nie ma tu miejsca. A mnie trudno sobie wyobrazić innego reżysera, który kręci sensowny film z takimi właśnie postaciami. Oczywiście sensowny w granicach pewnej umowy definiowanej przez czarownice i komediowy ton całości.

Trochę żałuję, że nie znam hiszpańskiego, bo w takich filmach znajomość języka oryginału na pewno dużo im dodaje. Będąc skazanym na tłumaczenie często można niesłusznie oskarżyć twórców o kiepskie dialogi bądź ich niewykorzystany potencjał. To raczej podobny przykład, bo choć wartkości akcji nie można nic zarzucić – cały czas coś się dzieje, panteon dziwnych postaci się poszerza, a film, który zaczął się niespodziewanie także kończy się w sposób, który trudno przewidzieć – to jednak siłą napędową całości są też dialogi. A te w tłumaczeniu wypadają blado. Albo ja za wolno czytam po angielsku, co możliwe ;). Wspominam o tym, bo to właśnie one zaważyły na finałowej ocenie. 7/10 z mojej strony.

Tak czy siak, nie bacząc na ocenę, po film sięgnąć warto, bo nikt inny nie kręci tak jak de la Iglesia. Po „Las brujas…” powinien sięgnąć np. Machulski, żeby zobaczyć, jak blado w porównaniu wypada jego Kołysanka i żeby nie marudzić, że za niedolary nie da się nakręcić porządnej rozrywki. Nie dość, że się da, to jeszcze realizacyjnie wszystko wypada bez zarzutu, a klimat zapadłej dziury z okazjonalnymi sabatami czarownic jest najwyższej próby. To pozytywnie zwariowana czarna komedia, którą – podobnie jak ww. „Hiszpański cyrk” – kończy naprawdę monumentalny finał. A jak znacie hiszpański to dajcie potem znać, czy dialogi też są w porządku :).

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004