×

V/H/S Viral

Miejmy za sobą standardowy wstęp. Że obrodziło składakami horrorowych nowelek, że to fajnie, bo są fajne i że jeśli mają trzymać dobry poziom to niech i po dziesięć części powstaje. W końcu zdolnych i młodych okołohorrorowych reżyserów jest na kopy, to niech mają gdzie popuścić wodze nieskrępowanej niczym fantazji.

Ale co zrobić, gdy taki składak nie jest już taki fajny?

Trzecia część „V/H/S” to najsłabsza z serii. Nawet nie o to chodzi, że jest kiepska czy coś, po prostu nie robi żadnego wrażenia. Brakuje jej klimatu mocno vhs-owej jedynki, a także jakiegoś mocnego uderzenia, jak zawsze wspominane przy tej okazji „Safe Haven” z dwójki. Reżyserzy odbębnili swoje i poszli do innej roboty.

VHS Viral
 

Jak to zwykle w tej serii bywa, całość składa się z kilku kilkunastominutowych nowelek filmowych. Tym razem jest ich cztery (chyba zawsze jest cztery, ale nie chce mi się sprawdzać, standardzik). Trzy w całości, otoczone poszatkowaną nowelką czwartą. Wszystkie w modnym stylu found-footage kręconym od kamerki w komórkach, aż po kamerki GoPro.

Na początek nowelka o słynnym iluzjoniście, który zostaje oskarżony o dokonanie serii morderstw na swoich asystentkach i innych kręcących się w jego życiu kobietach. Niezła nowelka i tyle. Szczególnie na tle najlepszych dokonań z poprzednich części. Opowieść z klasycznym twistem upstrzona kilkoma efektownymi śmierciami, choć niczym wybitnym. Wyreżyserowana przez Gregga Bishopa, czyli faceta odpowiedzialnego za… nic specjalnego do tej pory.

Następna w kolejce jest opowieść, w której po minucie/dwóch seansu bez problemu rozpoznajemy dzieło Nacho Vigalondo, kolesia od Timecrimes i opisywanego tu ostatnio Open Windows. Hiszpański naukowiec odkrywa portal do równoległego świata, w którym poznaje samego siebie, który właśnie odkrył portal do równoległego świata. Postanawiają przez chwilę pospacerować się nawzajem po swoich światach. Fabuła, jak widać, klasyczny Vigalondo, wykonanie też. Błyskające a’la teleportery, ludzie ze świecącymi gałami – tego typu mindfuck. Tyle tylko, że balansujący na granicy fantastyki reżyser chyba nie do końca odnalazł się w wymaganiach typowego horroru.

O nowelce numer trzy niewiele Wam powiem, bo trochę na niej przysypiałem. No i co? W sumie tyle by wystarczyło za opinię… Grupa deskorolkowców jedzie do Meksyku, bo w Meksyku podobno jest raj dla deskorolkowców. No nie do końca. Tę część wyreżyserował duet Justin Benson i Aaron Moorehead i raczej nie ma powodu, żeby zapisywać sobie te nazwiska na karteczce.

Została jeszcze nowelka spinająca to wszystko klamrą, ale to zbyt metaforyczna klamra jak na mój gust i jak na oczekiwania, jakie mam po takiej niezobowiązującej zabawie formą. Choć ma parę fajnych momentów. Jakieś dwa, żeby być bardziej konkretnym.

Podsumowując: jednak zawód. 6/10

(1813)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004