„Zbrodnie czasu” [„Cronocrímenes, Los”]
Trochę inaczej to miało wyglądać, HMF miał się skończyć inaczej (czyt. ze dwoma jeszcze obejrzanymi filmami), ale wyszło jak wyszło. Obejrzałem tylko ten jeden, bo na tyle mi starczyło chęci i samopoczucia. A do pisania recki to już w ogóle nie mam chęci… No ale nie lubię, gdy nie ma nic na blogu.
Bohater „Zbrodni czasu” podczas leniuchowania w ogródku przez lornetkę spostrzega w krzakach poza domem nagą dziewczynę. Zainteresowany kształtnymi piersiami rusza w stronę tych krzaków i ani się nie obejrzy, a za pięć minut już go ściga tajemniczy koleś w płaszczu z głową obandażowaną różowym bandażem. A to nie koniec jego kłopotów.
Porażka, jaką okazało się „Imago Mortis” nie zraziła mnie do kina hiszpańskiego, stąd postanowiłem dać szansę filmowi, do którego zabierałem się już od dłuższego czasu i zabrać nie mogłem. Nie była to zła decyzja, choć nie można powiedzieć, żebym był wyjątkowo szczęśliwy z powodu tego, co zobaczyłem. Nawet biorąc pod uwagę, że były tam nagie piersi.
Tak to już jest z filmami o zawirowaniach czasowych, że potknąć jest się bardzo łatwo. A jeszcze łatwiej potknąć się, gdy zamota się pętle czasowe tak bardzo, że bez rozpisania wszystkiego na karteczce widz nie nadąży za wszystkimi zawiłościami. A film taki jak zbrodnie czasu powinien być rozrywką, a nie usilną próbą rozkminiania fabuły. No trochę przesadzam, bo aż tak zawiła to ona nie była, ale mimo wszystko bez stopklatki byłoby ciężko ogarnąć wszystkie meandry. Oczywiście chcąc wiedząc dokładnie co i jak, bo tak niedokładnie to bez większego problemu… Tak czy siak bez zastrzeżeń się nie obeszło, a zawiłości nie zagłuszyły podstawowych pytań typu: a po jaką cholerę on w tym bandażu biegał?
Film ogląda się bardzo przyjemnie, po trochę nudnym (a może nie nudnym, a raczej normalnym) początku szybko dochodzimy do sedna filmu i już do samego końca lecimy do przodu podziwiając kolejne zawirowania czasowo-fabularne. I naprawdę byłyby godne podziwu (bez głębszego wdrążania się naukowym okiem w podróże w czasie; jestem pewien, że masa w tym filmie bzdur, których jednak „normalny” widz i tak nie wyłapie, więc tak jakby ich nie było), gdyby nie fakt, że wszystkie one wprowadzone w ruch w bardzo naciągany sposób i nie mówię tu, że w postaci podróży w czasie.
Rzuciłem okiem na komentarze o filmie i przeważają głosy, że to guano, bo to wcale nie horror. Sporo złego filmowi zrobił fakt, że pokazywany był na horrorfestiwalu, stąd te głosy krytyczne. Ale tak sobie myślę, że skoro jeden z drugim nie potrafi docenić dobrego filmu tylko dlatego, że nie był horrorem, to nie zasługuje na to, żeby się nim przejmować. I na dobry horror też nie zasługuje. Bo „Zbrodnie czasu” są dobrym filmem i naprawdę ktoś się przy ich napisaniu wysilił, tyle że jednak to naciąganie fabuły przeszkadza. I słabe aktorstwo. Mogło być dużo lepiej niż 4(6). Może Cronnenberg, który ma zrobić remake, więcej z filmu wyciśnie.
(881)
Podziel się tym artykułem:
Jeden komentarz
Pingback: Man from the Future, The. Recenzja brazylijskiej komedii