×

Szklana pułapka 5 [A Good Day to Die Hard]

Kurde, nie przechodzi mi przez palce ten polski tytuł. Nie, nie będzie teraz standardowego wywodu na temat „polskich tłumaczeń angielskich tytułów”, bo ani to ciekawe (wszyscy o tym piszą, więc nuda) ani to zgodne z prawdą (bo to nie są tłumaczenia). Sprawa jest o wiele prostsza, dla mnie „Die Hard” to od zawsze była „Brutalna śmierć” (piracki tytuł) i zawsze już będzie.

Zwykle (nigdy) nie zwracam uwagi na recenzje filmów i opinie o nich (filmach a nie recenzjach :P), ale przyznam szczerze, że tyle złego się o DH5 naczytałem (nie czytałem dużo, ale i tak wystarczyło), że uwierzyłem, że to marny film i gwóźdź do trumny McClane’a. I do kina poszedłem z nastawieniem uważnego słuchania sucharów, jakie wypowie McC, żeby je potem obśmiać. No i rzeczywiście początek filmu wskazywał, że opinie o nim są słuszne. Mimo pozornego napięcia wiało nudą, której nie rozwiewał żaden promyk nadziei. Zwykle powinien paść z ekranu jakiś żarcik, onelinerek – coś na przetrwanie. Plus historia powinna zostać zarysowana jasno i prosto, żeby wiedzieć, czemu trzeba czekać w napięciu na to, co wydarzy się dalej. Nic z tych rzeczy. Było sucho, jałowo i bez emocji. Taki słaby Bond, a nie DH. McClane jakiś zmęczony życiem, mrugający topornie okiem do widza, że przecież on zawsze „stay low”, no i rzucający to swoje „jestem na wakacjach!”. Najgorszy tekst filmu pojawiający się zupełnie z dupy co jakiś czas. Jakby na planie przypomnieli sobie, że pora na oneliner. I panika, nie mamy żadnego onelinera! A wtedy Bruce proponuje, że powie, że jest na wakacjach i wszyscy oddychają z ulgą. Mamy oneliner! Mamy oneliner! Możemy wracać do strzelania.

I kiedy już byłem zupełnie pewien, że wrócę do domu i napiszę miażdżącą rckę – zaczął się fajny film. Onelinerów dalej nie było (już do końca), ale akcja nabrała tempa, lufy karabinów nie robiły się zimne, a nawet po drodze pojawił się twist. Końcową rozpierduchę oglądałem już z prawdziwą przyjemnością nie zważając zupełnie na prawa fizyki i inne pierdoły. I szkoda, że tak szybko się skończyło, bo wtedy film podobał mi się już całkowicie.

DH5, tak myślę, padło ofiarą montażu. Mam wrażenie, że wycięto ze 20 minut filmu tylko po to, żeby przyspieszyć akcję. A może montaż uratował ten film, bo te 20 minut było tak strasznie nudne? Jeśli to drugie to nawet spoko, bo uratowano film, choć to przykre, że ktoś (Skip Woods, facet, który ma u mnie dozgonny szacun za „Czwartek”) nie potrafił napisać fajnego samograja i trzeba się było strzelaninami zasłaniać. Tak czy owak ten kto widział zwiastuny bez trudu zauważy, że coś nie gra. Już na samym poczatku zresztą. Laska rozpina kombinezon i nagle cięcie. WTF? Na zwiastunie pokazali piersi w biustonoszu a tu ani śladu po nich. No skandal. Dodatkowo nie wiem czym go bronić, bo przecież wyższej kategorii wiekowej za biustonosz by nie dostał. I tak – chyba – miał już R-kę, bo i parę przekleństw było i trochę krwi. Tak samo nie było np. sceny, w której ojciec i syn ostrzeliwują taflę szkła pod sobą zanim w nią wpadną.

No właśnie, ojciec i syn. Bo chodzi o to, że syn McClane’a wplątuje się w jakąś aferę w Moskwie i ojciec rusza mu z pomocą. Bałem się Jaia Courtneya w roli syna McClane’a, bo w Spartakusie bardzo mi się nie podobał, ale okazuje się, że chłopak daje radę. Dał radę w Jacku Reacherze i tutaj też. Choć nie chciałbym raczej oglądać „Die Hardów” z nim w roli głównej. Bez Willisa to już na pewno nie będzie to.

Dużo narzekań widzę, że DH5 nie ma nic wspólnego z poprzednimi częściami poza Willisem, tytułem i jupikajejem (nie wypikanym tym razem!). Duża bzdura. Film pełen jest aluzji do poprzednich części, choć oczywiście nie dorasta im do pięt (pierwszym trzem, o czwartej do dzisiaj nie wiem co sądzić 🙂 ). Chciałem powyliczać, ale pamięć ulotna jest. Tak czy siak pełno tego począwszy od jasnych nawiązań, poprzez naciągane, aż do takich, co to wydają się, że są nawiązaniem, a pewnie nie są. Dzwonek komórki McClane’a to „Oda do radości”, w Moskwie jedzie taksówką z sympatycznym taksówkarzem (wypisz wymaluj czarny koleś z jedynki), podczas strzelaniny ostrzeliwuje szklany sufit i podłoga cała jest w odłamkach szkła, wśród badgajów jest charakterystyczny blondyn (choć mało go) prawie (robi dużą różnicę) jak Aleksander Godunov, w ogóle badgaje są charakterystyczni i jeżdżą autkami ciężarowymi typowymi dla DH, spektakularnie włamują się w jedno miejsce, a laska jest prawie sadystką… Itd. itp. to wszystko aż na kilometr krzyczy „szklana pułapka! szklana pułapka!”. Jest nawet scena z badgajem wypisz wymaluj jak jedna ze scen z Hansem Gruberem (nie chcę spoilerować, ale jak ktoś ciekaw to napiszę w komciach :P). Przysiągłbym nawet, że króciutka wstawka z lecącym samolotem pasażerskim przypomina podobne ujęcia w drugim DH, a i mam wrażenie, że piątka zaczyna się podobnie niż dwójka od komunikatu telewizyjnego, ale tu już nie pamiętam, a nie mam jak na szybko sprawdzić. No proszę, nie taka zła pamięć jak ją maluję.

Wszyscy jęczą, że to nie to, że to gwałt na McClane’ie, że kino akcji umarło, herosi się starzeją itd. itp. Obawiam się trochę, że powód jest inny – to my się starzejemy. A seansu w kinie nie żałuję. 7/10

(1490)

PS. Ktoś wie, jak McClane uwolnił się z pierwszego związania mu rąk? :) 

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004