WFF – Martwy i szczęśliwy [El muerto y ser feliz]

W miarę mało słabych filmów sobie wybrałem z festiwalowego repertuaru – ten jest już ostatnim. Słabym filmem.

Choć może „słaby film” to złe określenie w stosunku do niego. Bo słabe filmy to fimy źle nakręcone, nudne, nie mające niczego ciekawego do opowiedzenia – filmy, które zapomina się już w trakcie seansu. A w „Martwym i szczęśliwym” zdecydowanie „coś jest”. Nie mam tylko pojęcia co to takiego. Wiem tyle, że na pewno o nim nie zapomniałem, choć minęło już parę dni od seansu.

„Martwy…” to próba zabawy narracją filmową. Przez cały film towarzyszy nam głos narratora, który czyta didaskalia scenariusza. Nie wszystkie, ale sporo. W efekcie wygląda to tak, że np. widzimy samochód z bohaterem filmu, a narrator mówi: „bohater patrzy zmęczonym wzrokiem przed siebie. Ciszę przerywa wejście kobiety około 40-letniej ubranej zwyczajnie i dźwigającej plecak. Kobieta siada z tyłu i mówi: Dokąd pan jedzie?”. Narrator kończy i dzieje się dokładnie to, co przed chwilą usłyszeliśmy od narratora. Łącznie z kwestią „Dokąd pan jedzie?”. Dziwne to, choć intrygujące.

Metafizyczny, dziwny, czarnokomediowy, nostalgiczny, nudny. Tak, przede wszystkim nudny. Przyjmę do wiadomości, że się nie znam i nie kumam, ale zdania nie zmienię. 5/10 za historię z wyrzuconym psem i możliwość poznania współczesnej Argentyny B.

(1438)

Skomentuj

Twój adres mailowy nie zostanie opublikowany. Niezbędne pola zostały zaznaczone o taką gwiazdką: *

*

Quentin

Quentin
Jestem Quentin. Filmowego bloga piszę nieprzerwanie od 2004 roku (kto da więcej?). Wcześniej na Blox.pl, teraz u siebie. Reszta nieistotna - to nie portal randkowy. Ale, jeśli już koniecznie musicie wiedzieć, to tak, jestem zajebisty.
www.VD.pl