Napisałem po seansie na Q-Fejsie, że 8 ale w tym +1 do 7 za dobre chęci. Minęło parę dni i myślę, że jednak samo 7, bo zdecydowanie nie był to tak dobry film, jak inne, którym postawiłem ósemkę.
Rumuńska wariacja na temat filmów Quentina Tarantino. Już brzmi ciekawie, nie? No i rzeczywiście jest ciekawie, ale tylko do połowy filmu.
Dwóch płatnych zabójców siedzi na kanapie i czeka na swoją kolejną ofiarę. Czekając nie mają co robić, więc nawijają. A konkretnie nawija jeden z nich, a drugi myślami jest gdzie indziej. To z grubsza cała fabuła tego filmu, w którym występuje jakoś tak z pięć osób tylko.
Jak już napisałem, zdecydowanie ciekawsza jest pierwsza połowa filmu. Jest w niej cała masa tarantinowskich smaczków, których wymieniał nie będę. Zabójcy ubrani w obowiązkowe czarne garniaki z czarnymi krawatami, ostatni papieros przed egzekucją… ej, miałem nie wymieniać! Jest też – najlepsza w całym filmie – dyskusja o superbohaterach. Słucha się tego przyjemnie, można się pośmiać i odpocząć podczas scen, w których w zasadzie nic się nie dzieje (grają w ping ponga).
I ta wesoła – mimo poważnego tematu – konstrukcja rozleniwia widza, który szybko się przyzwyczaja i chciałby więcej zabawnych opowiastek o skasowaniu beemwicy śmieciarką i o różowych skarpetkach. Tymczasem niepostrzeżenie film zmienia ton na strasznie poważny i następuje fala niepotrzebnej przemocy. Podobnie jak u Tarantino, z tą różnicą, że on z kpiącego a za chwilę pełnego napięcia igrania z poważnymi tematami i rozlewem krwi uczynił swój trademark, a rumuński reżyser sobie nie poradził. Bo jednak bezsensowne epatowanie przemocą, to tylko bezsensowne epatowanie przemocą.
No i zupełnie pomysłu na końcówkę nie miał, więc raczej po seansie powinienem napisać: 7 (w tym +1 od 6 za dobre chęci). Bo pomysł był, wykonanie do połowy też było.
(1433)
Podziel się tym artykułem: