Bardzo, ale to bardzo się cieszę, że położyłem na tym filmie lachę zaraz po obejrzeniu zwiastuna. Nie podobał mi się, doszedłem do wniosku, że Scorsese na starość zdziecinniał i nawet specjalnie nie zostało mi w głowie nic na temat fabuły. Jakiś zegarek, jakiś chłopiec, obowiązkowe 3D i chęć zarobienia na tych, którzy sami się przed złym filmem nie obronią. Dzieciach.
Nie wiedziałem zatem o tym filmie w zasadzie nic i to, jak mi się zdaje, najlepszy początek do tego, by zacząć „Hugo” oglądać. I w myśl tego postaram się za dużo szczegółów nie zdradzać, żebyście i w a tabulą rasą mieli szansę zapoznać się z nim. A jeśli wiecie więcej niż nic, to naprawdę, dajcie sobie spokój z dowiadywaniem się jeszcze więcej, tylko obejrzyjcie film. Bo jest świetny. 9/10
Początek seansu potwierdził moje obawy potrailerowe, choć pewnie więcej wspólnego z tym miała moja niechęć do filmu niż sam film. A potem po jakichś 25 minutach wszystko zaskoczyło i było już super do samego końca.
Hugo to sierota, który mieszka na paryskim dworcu i potajemnie zajmuje się nakręcaniem dworcowego zegara. W wolnych chwilach majstruje przy humanoidalnym automacie, który został mu w spadku po ojcu zegarmistrzu i pędzi żywot drobnego złodziejaszka ściganego przez dworcowego policjanta. Pewnego dnia zostaje złapany na kradzieży przez właściciela sklepu z zabawkami i nic już nie będzie w jego życiu takie samo jak wcześniej.
Powiem tyle, że nie jest to familijne kino dla dzieci, jakiego się spodziewałem. W zasadzie familijnego kina jest tu niewiele. Owszem, bohaterami jest dwójka dzieci, a cały film utrzymany jest w baśniowej konwencji (ogląda się to znakomicie i w każdym ujęciu czuć rękę mistrza), ale to przede wszystkim wielki hołd złożony dla kina i opowieść o marzeniach, które nie zawsze spełniają się tak, jakby się tego oczekiwało.
Nie rozumiałem, dlaczego to właśnie Scorsese wziął się za taki film, ale w trakcie seansu wszystko stało się jasne. Odpowiedzi na to pytanie można szukać zarówno w samym filmie, jak i pośrednio poprzez rzucenie okiem na „A Personal Journey with Martin Scorsese Through American Movies”.
Po seansie doszedłem do wniosku, że chyba za wcześniej namaściłem „Artystę” na tegorocznego oskarowego hegemona.
***
Safe House
W życiu każdego kinomana przychodzi taki moment, w którym ma ochotę na niezobowiązującą rozrywkę filmową. Na obejrzenie w kinie podnoszącego adrenalinę filmu, w trakcie którego będzie można wyłączyć myślenie i cieszyć się niczym nieskrępowaną rozpierduchą na karabiny i samochody. „Safe House” wydawać się mógł idealnym rozwiązaniem służącym zaspokojeniu tej pierwotnej potrzeby przemocy. Niestety, film zawiódł oczekiwania. [WIĘCEJ](1337)
Podziel się tym artykułem:
2 komentarze
Pingback: Prevues of coming attractions, odc. 188. Ato ci Łotr1!
Pingback: Premiery kinowe weekendu 17-19.02.2017. Moonlight