Najwyższy czas, żeby podsumować filmowe seanse lutego ;). Zatem co Q-Słonko widziało w lutym 2025
Filmowy styczeń 2025 w ocenach
7
– Brutalist, The
Genialny węgierski architekt, próbując po wojnie sprowadzić swoją rodzinę do Stanów, podejmuje się zlecenia mogącego zapewnić mu rozgłos i karierę. Monumentalne dzieło skrojone pod wielki ekran i przypominające o tym, że kino jeszcze żyje. Do połowy znakomite, po połowie not anymore. W treści i formie czerpiące garściami z architektonicznego brutalizmu, przez co można się od niego odbić z poczuciem niespełnienia i przerostu artystycznego bełkotu nad treścią. I choć to nieprawda, bo wszystko jest tutaj tam, gdzie powinno być, to wolę bardziej przystępne kino.
– Last Showgirl, The
Wiekowa jak na swoją branżę tancerka egzotyczna staje przed życiowym zakrętem, gdy po latach rewia, w której występowała zostaje zamknięta. Lubię takie chropowate kino z zaplecza Ameryki zaprezentowane w klimacie „Zapaśnika” czy „The Florida Project”. Film mi się podobał, co nie zmienia faktu, że Gia Coppola nakręciła go po linii najmniejszego oporu i według sprawdzonego wzorca. Nawet różowe litery w tytule się zgadzają.
6
– You’re Cordially Invited. Serdecznie zapraszamy
Dwie rodziny stają przed dużym problemem, gdy okazuje się, że zarezerwowały ważne dla siebie miejsce na jeszcze ważniejsze śluby. Nie wiedziałem, że brakowało mi takich komedii w starym stylu z chwytliwym, prostym pomysłem i przewidywalną, ale wesołą fabułą otwierającą duże możliwości na mądrzejsze i te niemądre dowcipy. Gdyby tylko – mimo krokodyla – w drugiej części nie uszło trochę powietrze.
5
– Bridget Jones: Mad About the Boy. Bridget Jones: Szalejąc za facetem
Po ułożeniu sobie życia jako wdowa i samotna matka, Bridget Jones staje przed klasycznym wyborem: młode ciacho, czy stateczny dobry człowiek. Jako komedia jest to dzieło żałosne i przestarzałe. Zaczyna się bronić, gdy nieśmieszne skecze ustępują wzruszającemu filmowi obyczajowemu. Całość istnieje tylko za sprawą sentymentu do rewolucyjnego IP.
– Crow, The. Kruk
Zamordowany, zakochany młodzieniec wraca do żywych, by pomścić ukochaną, która zginęła razem z nim. Tyle było lamentów na tę nową wersję ekranizacji popularnego komiksu, a tę się przecież daje oglądać bez bólu, a na koniec oferuje ładną rozpierduchę. Jeśli nigdy nie widzieliście gorszych filmów od tego, to jesteście szczęściarzami.
4
– Cisza nocna
Po oddaniu przez syna do domu opieki, Lucjana zaczynają dręczyć przerażające wizje. Nie jest tajemnicą, że nie lubimy się z twórczością Bartosza M. Kowalskiego. Zagrzebana w metaforach wizja starości i odchodzenia uatrakcyjniona nieatrakcyjnymi efektami specjalnymi również do mnie nie dotarła. W Polsce dalej nie potrafimy kręcić horrorów.
– Nickel Boys. Miedziaki
Czarnoskóry nastolatek w efekcie pomyłki trafia do zakładu poprawczego, gdzie zaprzyjaźnia się z doświadczonym przez brutalność świata pod kluczem rówieśnikiem. Zwykle tego nie robię, ale opinia kolegi oddaje tym razem całe sedno tego filmu, więc pozwolę ją sobie po prostu przytoczyć. „Prawdopodobnie historia ciekawa, ale reżyser zrobił z tego nieoglądalne guano”.
– Wolf Man
Przechodzące problemy egzystencjonalne małżeństwo wyjeżdża w góry Oregonu, gdzie mąż dostaje wilka. Nie mówię, że to zły film, bo to ładny film i przemyślany film, i metaforyczny taki. Kto jednak w Universalu uwierzył w to, że taki teatr telewizji z pomysłem zerżniętym z „W lesie dziś nie zaśnie nikt 2” (trochę żartuję, bo to aktualnie najpopularniejszy motyw w horrorach, a trochę nie), może kasowo podbić kina jak „Niewidzialny człowiek”?
3
– Bogota: City of the Lost. Bogota aka Bogota: Majimak gihoeui ttang
Lata 90. Emigranci z Korei Południowej próbują podbić kolumbijski czarny rynek odzieżowy. Modne ostatnio w Korei zrobiło się kino o Koreańczykach za granicą. Z mody skorzystał Netflix i stworzył jeden z najgorszych południowokoreańskich filmów od dawna. Kryminalna historia zdrady i śmierci jest ciekawa, ale została opowiedziana w nijaki sposób, a zrealizowana niczym telewizyjna produkcja TVP.
– Zgon przed weselem
Życie rozmijającego się małżeństwa dostaje zastrzyku nie zawsze pozytywnej energii, gdy córka chce wyjść za mąż za Afropolaka, a ich rodzinnemu biznesowi mleczarskiemu grozi wrogie przejęcie. Zgon i wesele nie mają tu nic do rzeczy, ale ładnie brzmią w tytule. Pytacie: czemu takie filmy powstają? Odpowiadam: bo Netflix daje na nie pieniądze. Gdyby mu się to nie opłacało, to by ich nie dawał. A czy powstają dobre filmy, to już Netfliksa nie obchodzi. Ważne, że pracują dla nich twórcy, którzy 20 lat temu nakręcili jeden dobry film.
2
– Flight Risk. 3000 metrów nad ziemią
Na pokładzie małego samolotu pasażerskiego rozgrywa się dramat z udziałem agentki, łysego pilota i świadka koronnego. Choć w zwiastunie zapewniają, że nikt z bohaterów nie jest tym, za kogo się podaje, to jest to nieprawda. Przez 90 minut nie dzieje się tu nic ciekawego, a człowiek sam sobie zadaje pytanie: no to kto wyreżyserował Melowi Gibsonowi „Waleczne serce” i „Apocalypto”?
Podziel się tym artykułem:
Świetne zestawienie – zwłaszcza zestawienie „Brutalista” kontra „Last Showgirl” pokazuje, jak w lutym balansowałeś między monumentalnym kinem a kameralnym brudem zza kulis. Ciekawe, czy poza tymi tytułami spodziewasz się w marcu równie kontrastowych premier – i co najbardziej jesteś gotów polecić do dyskusji?