×
John Wick 4 (2023), reż. Chad Stahelski. Monolith Films.

John Wick 4. Recenzja filmu Chada Stahelskiego

Przykro mi, kochani. Jeśli zajrzeliście tu z nadzieją na to, że poczytacie trochę beki pod adresem filmu, który prawie wszyscy chwalą – to nie poczytacie. Pierwszy jestem do zrzucania pomników z cokołów, ale John Wick 4 nie daje za wiele argumentów do tego, żeby zrobić mu krzywdę recenzją. Oczywiście zawsze znajdzie się ktoś taki, kto powie, że sceny akcji mogą mieć maksymalnie 45 sekund, a dozwolona liczba schodów, z których można przeżyć upadek to 11 stopni. No ale to mieli już wcześniej trzy części do tego, żeby zorientować się, że takiego kina nie lubią i wybrać się na Śmierć w Wenecji. Recenzja filmu John Wick 4.

O czym jest film John Wick 4

Dzielnemu byłemu płatnemu zabójcy Johnowi Wickowi (Keanu Reeves), który od trzech części wraca z emerytury, udało się wyjść cało z nieprzyjemnego upadku z wieżowca na zakończenie trzeciej części serii, ale to nie załatwia jego zobowiązań wobec wszechmocnej Rady. Ta wysyła niejakiego Markiza (Bill Skarsgard), aby ostatecznie zajął się sprawą Wicka. Markiz zaczyna od zrównania z ziemią nowojorskiego Continentalu, a potem napięcie już tylko rośnie. Wezwany przed oblicze gogusia Caine (Donnie Yen) to dawny przyjaciel Wicka, który otrzymuje zlecenie zlikwidowania niewygodnego zabójcy grającego na nosie tradycji czcigodnej Rady. I to by było na tyle skomplikowanej fabuły filmu John Wick 4, którego tytułowy bohater chce znaleźć sposób na odkupienie swoich win i powrót na kanapę do swojego nowego psiaka. Łatwe to jednak nie będzie, bo oprócz Caine’a jego śladem podąża również setka innych specjalistów od zabijania.

Zwiastun filmu John Wick 4

Recenzja filmu John Wick 4

Z niemałym zadziwieniem odebrałem reakcje na moje niedawne podsumowanie seansów marca, w którym John Wick 4 oceniony został zarówno na Osiem, jak i na Dziewięć. Myślałem, że to jasne, ale chyba nie, więc spieszę z wyjaśnieniem. Po pierwszym seansie filmu Chada Stahelskiego nie byłem nim aż tak bardzo zauroczony (filmem, nie Chadem :P). Doceniałem jego maestrię, no ale John Woo robił to przed laty lepiej. Stąd „tylko” Ósemka. A potem wybrałem się do kina drugi raz i John Wick 4 podszedł mi dużo bardziej. Nie tylko jako feeria świetnych scen akcji, ale też jako opowieść, której elementem są sceny akcji. Znaczącym, ale jednak jest tutaj fabuła, której warto poświęcić było czas pomiędzy naparzaniem się. Stąd „seans powtórkowy” w podsumowaniu i finałowa Dziewiątka.

Choć nadal jestem zdania, że John Woo robił to lepiej. Mam porównanie, bo z rozpędu powtórzyłem sobie Płatnego zabójcę i Dzieci triady.

Po pierwszym seansie filmu John Wick 4 wydawało mi się, że jeśli kiedyś będę go sobie powtarzał, to na przewijaniu, żeby zatrzymać się na scenach akcji, a resztę pominąć. Ponieważ w kinie nie da się tego zrobić, a chciałem powtórzyć seans dla scen z moim ulubionym Scottem Adkinsem (aczkolwiek nie kocham go aż tak bardzo, żeby przebrnąć przez większość pierdów w jakich grywa 🙁 ), na których za pierwszym razem trochę przymykało mi się oko, wbrew tej mojej opinii zasiadłem dzielnie w fotelu i ciach, jednak nie było potrzeby przewijania niczego. Zadbał już o to sam Chad Stahelski, który przed premierą informował, że ciachnął swój film o godzinkę, stąd ten króciutki, prawie 170-minutowy finalny metraż. „Wyciąłem tłuszcz” – tłumaczył i rzeczywiście, pozbyć się musiał z filmu zbędnych scen, bo zostały mu same niezbędne (no może ten konny pościg po pustyni bym wywalił albo choć, żeby Arabowie też zaczęli strzelać). I to widać, bo czwarta część Johna Wicka jest przemyślana i wszystko znajduje się tutaj na swoim miejscu. Nie ma ani niepotrzebnego spieszenia się, ani opóźniania nieuniknionego itd. Jest natomiast poczucie, że wszystko zostało dopieszczone, dopięte na ostatni guzik i przemyślane. Tu neony Osaki, tam obskurne zaułki Berlina, gdzie indziej Wieża Eiffla, bez której filmy rozgrywające się w Paryżu nie istnieją. Jak przystało na porządną grę komputerową, każda lokacja tej opowieści dostała imponującą oprawę wizualną, na którą przyjemnie popatrzeć, gdy wzrok chce na chwilę odpocząć od tego rozgrywającego się na ekranie wariactwa, do którego choreografię musiał robić sam Michaił Barysznikow.

Nieprzypadkowo użyłem tam wyżej określenia gra, bo John Wick 4 przypomina grę wideo z wszystkim jej charakterystycznymi elementami począwszy od zmian lokacji w tle, a skończywszy na najbardziej efektownej scenie w całym filmie obserwowanej z, ja na to mówię: punktu widzenia sufitu; a w Internetach piszą, że z punktu widzenia Boga. Jak zwał tak zwał, smoczy ogień wygląda tutaj zarówno przepięknie, jak i identycznie jak w strzelance o uroczym tytule The Hong Kong Massacre. I być może w innych okolicznościach przyrody porównanie filmu do gry wideo nie byłoby zbyt pochlebnym porównaniem, ale w tym przypadku John Wick 4 nie musi się raczej obawiać, bo oprócz mięsa ma też serce. Wiem, wiem, gry też mają serce, tylko dlaczego nie potrafię w żadną przebrnąć dalej niż pół godziny grania? Mogą więc złośliwi uczepić się teraz, że spodobał mi się walktrough gry, a nie film. No i dobra, kupuję ten walktrough za +100 milionów dolarów. Trochę musiałem poczekać, bo pierwszych trzech części Johna Wicka nie jestem przesadnym fanem serii, ale w końcu zażarło wraz z seansem tej najlepszej jej części.

Choć powtórzę, wciąż bardziej cenię dokonania Johna Woo. Płatny zabójca jest ekscytujący w każdej płaszczyźnie. Na pewno tandetna historia miłości killera i piosenkarki opowiedziana tam została w prosty, ale skuteczny (i typowo azjatycki, co w tym przypadku nie jest obelgą) sposób, który łapie za serce i momentalnie angażujesz się w tą historię, która przecież też dorzuca ci wątek męskiej przyjaźni, równie rzewny i skuteczny. A w bonusie masz to całe gun-fu na najwyższym poziomie i meksykańskie impasy, których Woo jest mistrzem (Kochanie, na obiad wpadł mój dawny kolega!). John Wick 4 jest skuteczny przede wszystkim jako widowisko, ale żeby wzruszała mnie opowieść o miłości Johna i Helen oraz przyjaźni Wicka i Caine’a – to nie powiem.

Poza tym bądźmy szczerzy, gdyby zapytać Chada Stahelskiego o Joha Woo to powiedziałby pewnie to samo. Widać to wyraźnie po jego filmie, w którym znalazły się nawiązania do chyba wszystkich dokonań kina akcji, jakie dało się tylko wepchnąć. Kilka z nich wyłapałem i spisałem na potrzeby twitterowego wątku, więc nie będę się powtarzał. Znajdziecie go tutaj:

No i co? Naskrobałem już sześć tysięcy znaków i jeszcze nie dotarłem do akapitu o filmowej akcji? Na to wygląda, ale akurat w tym przypadku wszystko zostało już na jej temat napisane gdzie indziej. Otwórzcie sobie jakąś inną dowolną recenzję filmu John Wick 4, poczytajcie peany na temat tejże akcji i nawet jeśli pomyślicie, że koleś/kolesiówa przesadzają, to wiedzcie, że się z nimi zgadzam. Jeśli ktoś pisze, że coś z tym scenami jest nie tak, to jest zwykłym atencjuszem i nie ma żadnego powodu do tego, aby się przejmować jego opinią. Film Stahelskiego wznosi się w tej warstwie na wyżyny. Można się sprzeczać na temat tego czy w takim Raid 2 czy The Villainess być może zrobili to jeszcze lepiej, ale nie zmieni to faktu, że John Wick 4 to prawdziwy przekozak. No ale jak ma się w obsadzie Donniego Yena, Scotta Adkinsa czy Marko Zarora, to trudno, żeby wyszło to inaczej. (Tak, tak, Keanu też rządzi).

Do Dziesiątki jednak zabrakło. Oglądając film John Wick 4 można odnieść wrażenie, że wszystko jest tu kontrolowane do ostatniego mrugnięcia okiem, przez co w tym choreograficznym szaleństwie brakuje prawdziwego szaleństwa. Oglądając Dzieci triady, widzisz chaos. Tutaj tego chaosu zabrakło i nawet gdy te no-name’y spadają jeden za drugim po schodach to widać, że ktoś zadbał o to, aby każdy z nich spadał inaczej. Chciałbym też, żeby film Stahelskiego potrafił mnie wzruszyć w ten czy inny sposób. I żeby miał jakąś perełkę, której nigdy wcześniej nie widziałem. OK, fajne jest np. to cofanie auta z urwaniem o latarnie drzwi razem z pasażerem na gapę, ale mówię o takim przebłysku geniuszu, jak w scenie z ww. Płatnego zabójcy, gdy dwóch wrogów celuje do siebie z pistoletów, a niczego nieświadoma niewidoma dziewczyna pomiędzy nimi myśli, że to starzy przyjaciele i zaraz będą we trójkę pili herbatkę. Szkoda, że John Woo nigdy nie dostał w Hollywood takiego budżetu i takiej wolnej ręki, na jakie zasłużył.

Poza tym nie lubię kuloodpornych garniaków i tego, że gdy John Wick spada z czwartego piętra łbem prosto na furgonetkę to nie ginie na miejscu. Zawieszenie niewiary, jak najbardziej! Ale i tutaj są jakieś granice.

(2574)

Przykro mi, kochani. Jeśli zajrzeliście tu z nadzieją na to, że poczytacie trochę beki pod adresem filmu, który prawie wszyscy chwalą – to nie poczytacie. Pierwszy jestem do zrzucania pomników z cokołów, ale John Wick 4 nie daje za wiele argumentów do tego, żeby zrobić mu krzywdę recenzją. Oczywiście zawsze znajdzie się ktoś taki, kto powie, że sceny akcji mogą mieć maksymalnie 45 sekund, a dozwolona liczba schodów, z których można przeżyć upadek to 11 stopni. No ale to mieli już wcześniej trzy części do tego, żeby zorientować się, że takiego kina nie lubią i wybrać się na Śmierć w…

Ocena Końcowa

9

wg Q-skali

Podsumowanie : Ścigany przez najlepszych zabójców na świecie John Wick chwyta się ostatniej szansy, by móc wrócić na spokojną emeryturę. Seans powtórkowy. Za drugim razem czwórka podobała mi się bardziej. Miło, że ktoś w końcu postanowił sprawdzić, co wyjdzie z projektu filmu dla dużych chłopców, na który ktoś wyłoży 100 baniek. Akcja akcją, ale robi wrażenie to, jak bardzo na każdej płaszczyźnie jest to dopracowany i przemyślany film. Nie ma tu miejsca na przypadek.

Podziel się tym artykułem:

11 komentarzy

  1. Z tym, że John Woo nie dostał budżetu na jaki zasługiwał to się nie zgodzę. Miał Mission Impossible 2, chociaż tam pewnie poszaleć ze scenami walk nie mógł, bo go format trzymał. Ale miał też Face Off, miał Paycheck i nie wierzę, że w tych filmach mu grosza szczędzili. Ale pewnie tu wejdzie druga część twojego zdania o wolnej ręce i tu się zgodzę, że tego chyba zabrakło. Przy czym im dłużej o tym myślę, tym ciężej mi w ogóle znaleźć jakiś amerykański film z fajnymi scenami walki. Pewnie jakbym się bezpośrednio w mózg podrapał, to zaraz by mi tytuły zaczęły wskakiwać, ale mam wrażenie, że nie tylko azjatyccy reżyserzy, ale i aktorzy po przyjeździe do Ameryki tracą połowę swoich umiejętności. Taki Iko Uwais, który rządził na swoim podwórku, jak zaczął grać w amerykańskich produkcjach to tego się oglądać nie da. A przykładów jest oczywiście więcej. Więc może Amerykanie po prostu nie potrafią robić fajnych scen walki i już.

  2. Tak, tak, chodziło mi o całość: budżet + wolność artystyczna. Bo sam budżet to miał.

    W Ameryce swój potencjał tracą chyba wszyscy, nie tylko azjatyccy reżyserzy kina akcji (cała święta trójca nakręciła tam kasztany: Woo, Ringo Lam i Tsui Hark; BTW w amerykańskich debiutach każdego z nich grał Jean Claude Van Damme 🙂 ). Wystarczy spojrzeć na reżyserów z Korei Południowej, którzy bez narzekania wracają do ojczyzny i tam dalej kręcą swoje. Wydaje mi się, że wynika to tylko i wyłącznie jednej rzeczy: traktowani tam są jako jacyś kolesie z drugiego świata, którym się udało wejść na salony. Ale nie będą na tym salonach się rządzili! Nie po to tam każdy film ma siedemdziesięciu producentów, którzy muszą mieć coś do gadania. Generalnie więc rządzą tabelki, Excel, box-office’owe prognozy, a artystyczna wolność to jest dobra, ale w niezależnym kinie. I tak teraz jest trochę lepiej, bo jeszcze 5-10 lat temu wszystko rozbijało się o to, że wysokobudżetowy film musiał być PG-13.

  3. Face Off Johna Woo to nie kasztan, ale dobry film, i najlepszy z tych amerykańskich, wydaje mi się, że też najbliższy tego co kręcił u siebie reżyser. Fajne sceny walki są w filmach Scotta Adkinsa (inna sprawa to poziom jego filmów, choć coraz częściej trafiają mu się porządne produkcje, które ogląda się bez bólu, a przynajmniej na takie trafiam).

  4. Bez dwóch zdań Face Off nie jest kasztanem, wręcz przeciwnie. Szkoda, że nie zarobił miliarda dolarów i wtedy Woo by sobie kręcił w Hollywood co chce.

    Nie tyle najbliższy dokonaniom z Hong Kongu, ale mocno inspirowany. Wyścig motorówek czy płatny zabójca z przyklejonym wąsem jak w The Killer czy zasłanianie uszu dziecku, żeby nie słyszało strzelaniny jak w Hard Boiled.

    Najbardziej efektowne walki ma Scott w pierwszym Ninji, ale też nie widziałem wszystkiego, bo mnie odrzucają od siebie takie bzdury jak ta ostatnia kontynuacja Pana Przypadku, czy jakmutam.

  5. W sumie to ja lubię większość amerykańskich filmów Woo, nawet MI 2, mimo tego, że uważana jest za najgorszą część serii. Zgadzam się że pierwsza połowa jest strasznie nudna, ale ma tak dziwne sceny jak ta z szalikiem w slow motion (?) a druga połowa to fajny pościg. No i film z JCVD jest spoko co jest też zasługą Lance Henriksena, który szarżuje w roli złego (zwłaszcza uwielbiam sceny, gdy się wkurza a jednocześnie podziwia Van Damme, jak dobrym zawodnikiem się okazał).

    Dla mnie lepsze sceny walk ma Ninja 2, która jest też dużo lepszym filmem, ale też nie przesadnie dobrym, o czym chyba pisałeś kilka lat temu na blogu. Choć też uważam, jeśli chodzi o sceny walk, to nie ma nakręconych słabo, w większości jego filmów to są naprawdę porządnie zrobione mordobicia. A też uważam, że w tych rolach, w których mało się strzela i nie pierze po pyskach wypada całkiem dobrze aktorsko np w Komorniku 1 i 2 (jedynka to średniak, dwójka sporo lepsza). Z innych poleciłbym, Undisputted 2 i 3, Accident można obejrzeć by zobaczyć jak radzi sobie w lekkiej i komediowej produkcji), Legacy of Lies (kolejny z filmów, w których się mniej bije, tylko więcej gra i całkiem dobrze sobie radzi). To są średniaki, ale na tyle porządnie zrealizowane, że bez zgrzytania zębami się ogląda.

    A najlepszym filmem Adkinsa jest Avengement, który ogląda się jak połączenie Bronsona z Hardym z kinem Guya Ritchiego. To naprawdę dobry film, w którym też świetnie zagrał.

  6. Akurat pogoń na pustyni wizualnie rewelacja… otwierająca scena ze wschodem słońca – coś pięknego…
    Dobrze, że ją zostawili…

  7. Yup, ładnie wygląda :). Mogliby się jednak ci Arabowie choć trochę ostrzeliwać :). Ale nie, jadą przed siebie, a John Wick odstrzeliwuje ich w równych interwałach.

  8. po pierwsze: nie rozumiem zachwytów nad tą serią i dawanie co najmniej 7-emek w ocenach, pierwsza częśc to zwykły średniak a kolejne mimo wiekszej ilosci pomysłów były gorsze.

    po drugie: nie wiem jak wam ale dla mnie Keanu wypada wyjątkowo mało wiarygodnie w scenach walk w zwarciu (byc moze to jest wina choreografów a nie jego) ale w wiekszosci scen Keanu wygląda jak ci mistrzowie „Bullshido” którzy mają swoich wiernych uczniów i Ci uczniowie latają po macie i robią różne przewroty pod wpływem „umiejętnosci” swojego mistrza. Ja rozumiem ze to kino rozrywkowe i ze realizm nie jest jego załozeniem ale jak sie widzi takie absurdy cały czas to naprawde spada przyjemnosc z oglądania. Pod tym wzlędem np „Tyler Rake: Ocalenie” wypada lepiej (a to film który uplasowałbym w podobnej szufladce gatunkowej)

    po trzecie: sceny walki w zwarciu mamy juz omówione, nie duzo lepiej wypadają pod wzlędem strzelaniny, absurd goni absurd (nierzadkie są sceny gdy goscie pudłują z małej odłegłosci albo kilku naraz strzela do naszego Johna/KEanu i nie trafia ) a to zmniejsza przyjemnosc z oglądania i immersje bo wiemy i naszemu cudownemu bohaterowi włos z głowy nie spadnie (oprócz oczywiscie zamierzonych scenariuszowo ran)

    po czwarte: brak ładunku emocjonalnego, cały film/filmy sprawia wrażenie przedstawienia teatralnego lub szkolnego gdzie wywołani „do tablicy” kaskaderzy mają odegrać swoje role i umrzeć. Determinacji nie widać ani na twarzy Keanu (który ma minę jak znudzony mops) ani na twarzach jego napastników. Akcja musi byc uzasadniona jak uderzenie basu w dobrym utworze muzycznym (i nie może być jej za dużo) i musi byc choc troche bardziej wiarygodna co zwiekszy immersje . Gdzie to zostało zrobione dobrze – odsyłam do obejrzenia np klasyki koreanskiego kina akcji czyli CZŁOWIEK ZNIKĄD z 2010 (John Wick nie jest nawet w połowie tak dobry pod kątem odpowiedniej proporcji wszystkich elementów oraz ich jakosci)

    Tak naprawde jedyne co mi sie podobało w tej serii to koncepcja świata (tzn organizacji), te wszystkie monety, klucze, hierarchia (to akurat było fajne i dodawało smaczku)

  9. Nie przepadam za pierwszymi trzema częściami JW i gdybym miał je ocenić tylko i wyłącznie pod kątem mojego zainteresowania seansem, to oceniłbym je niżej niż finalnie oceniłem (nie pamiętam jak :)… a sprawdziłem Dwójka 8, Trójka 7, jedynki nie widzę, ale pewnie jakoś tak 7 też). No ale doceniam to, co chcieli w tym filmie zrobić i co poniekąd im się udało, przez co nie widzę powodu stawiania niższych ocen. Ale :). Polemizować nie ma co, bo masz rację, tyle że wydaje mi się, że tutaj dużo zależy od kupienia konwencji i przymykania oka tam, gdzie trzeba je przymknąć. Wtedy wchodzi łatwiej i radocha z oglądania większa.

    Ja osobiście mam na odwrót i wolę przerysowane łubudu niż organizacja, klucze itd.

    Co do Czwórki to jak dla mnie zdecydowanie najlepsza część, a że obejrzałem ją dwa razy, to odpada pomroczność jasna przy pierwszym seansie. Przy czym też sporo z tych zastrzeżeń, o których piszesz można „zaaplikować” do czwartej części. Tak czy siak to udawanie weszło tu na level expert.

    Też zdecydowanie bardziej od pierwszych Wicków podobał mi się „Człowiek znikąd”. Nawiasem mówiąc polecam zerknąć z ciekawości na bollywoodzki remake z Johnem Abrahamem w roli głównej, choć coś mi mówi, że nie skorzystasz z tej podpowiedzi :).

  10. jeśli John Abraham w tym „rimejku” pokonuje przeciwników tańcem i śpiewem to bede sie musiał zastanowić, lekarz mówi że mam słabe serce 😉

  11. Widzę objawy kreowanego przez media spaczonego postrzegania bollywoodzkiej kinematografii :). Znikąd się to nie wzięło, ale w tym przypadku nie ma zastosowania ;).

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004