×
Niewidzialna wojna (2022), reż. Patryk Vega.

Niewidzialna wojna. Recenzja filmu Patryka Vegi

Oglądam sporo. Nie tak sporo jak oglądałem kiedyś, ale staram się trzymać jakiś tam poziom, rezygnując dla niego ze snu czy zdrowia psychicznego. Wśród tego sporo jest naprawdę dużo niezłych filmów, tzw. filmów gorących, powtórek hitów sprzed lat, by sprawdzić czy dalej są hitami itp. W skrócie mówiąc: dużo wartościowego kina, o którym warto byłoby napisać. I potem, zamiast pisać o tym wartościowym kinie, gdy już raz na tydzień zdecyduję się skrobnąć o czymś na Q-Blogu, do tego skrobnięcia wybieram recenzję filmu Niewidzialna wojna w reżyserii Patryka Vegi. Tak, dostrzegam absurd tej sytuacji i sam zastanawiam się, dlaczego poświęcam czas nie tylko na jego seans, ale też na napisanie dwóch słów o tym seansie? Przecież mógłbym napisać recenzję Dzieci triady, mógłbym napisać recenzję Johna Wicka 4, mógłbym napisać recenzję Duchów Inisherin albo Stowarzyszenia umarłych poetów. A ja piszę recenzję Niewidzialnej wojny. Czemu? „Dlaczego?! Pytają dziewczyny, które gdy żył nigdy nawet nie zwróciły na niego uwagi!”. Bo to, kurde, jest przednia rozrywka pisanie takiej recenzji! A byłaby jeszcze większa, gdybym wiedział, że potem napiszę taką recenzję. Obejrzałbym Niewidzialną wojnę uważniej, a nie w trakcie obierania ziemniaków i łapania Bulbasaura! Recenzja filmu Niewidzialna wojna w reżyserii Patryka Vegi (film wyreżyserowany przez Vegę, a nie recenzja :P). Amazon Prime Video.

O czym jest film Niewidzialna wojna

Tak, wiem, wstęp powinien być krótki, a nie taka kobyła jak tutaj, ale w zamian za to zaserwuję teraz naprawdę krótki opis fabuły filmu Niewidzialna wojna Patryka Vegi. Głównie dlatego, że jej tam nie ma i nie ma ani sensu, ani możliwości, żeby się nad nią dłużej rozwodzić. Jest więc mały Patryczek, który od embriona wiedział, że chce dokonać rzeczy wielkich i przez ponad dwie godziny snuje dyrdymały i farmazony o tym, czego to nie dokonał w życiu. A wszystko to podzielone na rozdziały zapowiadane kwotami, jakie filmy Patryka Vegi zarobiły w kinach. W milionach dolarów, żeby było jeszcze efektowniej. A bez kozery powie ci nawet, że w milionach dolarów.

Zwiastun filmu Niewidzialna wojna

Recenzja filmu Niewidzialna wojna

Nie powinno się w przypadku Niewidzialnej wojny używać terminu „film”, bo żaden film to nie jest. Nie wiem co to takiego, ale z pewnością nie jest to film. Właściwszym określeniem, typowym zresztą dla kina Vegi, byłoby użycie terminu: zlepek skeczów, gdyby to tylko rzeczywiście były skecze. Bo skecze powinny być w założeniu zabawne. A to, co możemy zobaczyć tutaj wygląda jak skecz, ale zostało zaprezentowane ze śmiertelną powagą, jak gdyby nie było to skeczem. I powiem szczerze, że już sam nie wiem czy zostało to zrobione celowo, czy przypadkiem. Bo jeśli celowo, to należałoby bić brawo. Tyle, że nic nie wskazuje na to, że był w tym jakikolwiek cel. Więcej wskazuje na to, że nasz rodzimy Tommy Wiseau nakręcił to jako poważny dramat o upadku moralności, nawróceniu, znalezieniu Boga, rozbijaniu kłód rzucanych pod nogi, pogoni za wielkością i osiągnięciem sukcesu wraz z towarzyszącymi mu problemami.

Przy czym nie zdziwiłbym się, gdyby za dwadzieścia lat Patryk Vega zdjął z siebie kostium i okazało się, że w środku chował się Jim Carrey świeżo po jeszcze wcześniejszych 25 latach udawania śpiączki, żeby zrobić w balona Głupszego (albo Głupiego, nigdy nie wiem, który z nich był Głupi, a który Głupszy). Some heavy shit, bro – westchnąłby teraz jakiś amerykański ziomal. Oto, co kino Patryka Vegi robi ci z mózgiem.

Niewidzialna wojna to rzadki przykład filmu (dla dobra tej recenzji nie utrudniajmy sobie życia omijaniem słowa „film”), któremu na gorsze wychodzi to, że staje się lepszy. Ciut lepszy, ale lepszy. Wot paradoks tej całej Niewidzialnej wojny, która w pierwszych minutach jest tak niedobra, jak niedobre mogą być tylko dzieła Patryka Vegi. Wydaje ci się, że jakaś scena wzbiła się na Himalaje Rowu Mariańskiego, a w kolejnej ten szczyt dna zostaje przeskoczony i pokonany. Nie da się tego opisać, to trzeba zobaczyć. Już scena otwarcia i górska wycieczka młodego Patryka Vegi i Anny Muchy w roli matki Patryka Vegi zamienia się w niespodziewany Cliffhanger. Ni stąd ni zowąd muszą przejść przez wąską grań, żeby przeżyć. Jeden fałszywy ruch i runą w przepaść Tatr, ale nie ma odwrotu (nie wiem, czemu w zasadzie, bo był odwrót). Brzmi dramatycznie (zapominając o tym, że to zupełnie z dupy górska wycieczka matki z kilkuletnim synem), ale nakręcone tak, że już na początku filmu musisz zmienić obesrane ze śmiechu gacie. Kojarzycie te sceny, w których bohater musi zeskoczyć z ogromnej wysokości, przełamuje strach, dokonuje tego, a potem kamera się oddala i okazuje się, że tylko tak wyglądało z żabiej perspektywy, a wysokość miała w rzeczywistości 30 centymetrów? Tak wygląda ta górska scena otwarcia, ale nakręcona zupełnie poważnie. Jak Anna Mucha utrzymała tu powagę? Nie wiem, ale za samą tę scenę nie zasłużyła sobie na nominację do aktorskiego Węża.

Później jest nie gorzej. Patryczek brechta się jak kretyn na Pulp Fiction, Milczenie owiec nazywa wizualnym orgazmem (choć ogląda go na Rubinie z VHS-a), skarży się, że Wachowskie mu zajumały pomysł na bullet-time, handluje dragami i grami komputerowymi, wstrzymuje giełdę, podpada gangusom, na Amidze projektuje czołówkę 5-10-15, zachwyca Andrzeja Fidyka – a to wszystko w pierwszych dwudziestu minutach filmu, po których wydaje ci się, że żywy z tego seansu nie wyjdziesz. A już zdrowy na umyśle na pewno nie. Ten festiwal ekranowego zła jest tak dobry, że chcesz, aby się nie kończył. Muzyką w twoich uszach są dialogi typu: – Ale ja mam okres. – Gosia, byłem przy sześciu sekcjach zwłok! i zastanawiasz się, jak bardzo zły może być jeszcze ten film.

I wtedy robi się niestety lepszy. Niewiele, ale odrywamy się na centymetr od poziomu dna i to już nie jest to samo. Tonący poniżej zasłużonej Jedynki film dobija do Dwójki, by już do wcześniejszego poziomu nie powrócić. Wracają do niego niektóre pojedyncze sceny i rozwiązania (umrzecie na widok niezapowiedzianej niczym wymiany grającego Patryka Vegę Rafała Zawieruchy na innego aktora), ale całościowo nie jest już tak zły jak poprzednia Miłość, seks i pandemia. Zresztą podobnie do kariery Vegi, który przecież nie zawsze kręcił gówniane kasztany, czasem kręcił też serialowego Pitbula (ja nie lubię, ale wielu się ze mną nie zgodzi). Tak samo jest z Niewidzialną wojną. Ma taki moment, w którym film wydaje się być ciut lepszy. I to jego największy błąd. Cały bez wyjątku powinien być tak zły jak jego pierwsze minuty, wtedy udaje mu się przekroczyć tę niewidzialną granicę, za którą są filmy tak złe, że aż dobre. Wróć, tak złe, że po znieczuleniu litrem wódki aż dobre.

Po seansie Niewidzialnej wojny nasuwa się kilka poważniejszych wniosków. Jeśli ten film Vegi nie zatrzymał popularności Rafała Zawieruchy wśród polskich reżyserów, to nikt jej już nie zatrzyma. Za te pięć minut u Tarantino będzie Zawierucha teraz grał wszędzie i wszystko. I pozbawiony najwyraźniej instynktu samozachowawczego będzie to wszystko przyjmował. Bo przecież nie jest tak, że nie potrafi grać. Jeśli trafi na odpowiednią rolę, to zagra ją dobrze. No ale gdzie na to czas, gdy przyjmuje się takie filmy jak ten? Wiem, na pewno dobrze za udział w nim zarobił, ale czy za pieniądze można kupić wszystko? Zawierucha w filmie Niewidzialna wojna jest okropny. Nie wygląda jak Patryk Vega, ale jak Rafał Zawierucha występujący jako Patryk Vega w programie Twoja twarz brzmi znajomo. A ilości dyrdymałów i farmazonów, jakie padają z jego ust nie wypowiecie przez całe swoje życie, zapewniam. Zęby bolą tam od każdego dialogu, szczególnie że scenariusz gładko przeskakuje pomiędzy ruchaniem, a zbawieniem. Tak, ważnym motywem Niewidzialnej wojny jest Bóg, nawrócenie i modlitwa. Do tego stopnia, że w napisach końcowych w roli konsultanta zobaczyć można nazwisko księdza. Kurwa, ktoś konsultował ten scenariusz, mnie śmieszy! Siadł Patryk z księdzem i dyskutowali o przesłaniu Niewidzialnej wojny. No chyba, że to też był taki ksiądz z Twoja twarz brzmi znajomo.

Kiedy Niewidzialna wojna trafiała do kin, zastanawiałem się, jakim cudem odniósł aż tak dużą finansową klapę. Nie kupowałem tego całego zmęczenia Vegą, czym była tłumaczona, bo przecież wcześniej wcale nie dawał publiczności lepszych filmów, a widzowie lecieli do kina jak na darmowy kubełek w KFC. A tu nagle puste widownie i zdjęcie z ekranu szybciej niż Vega zdążył powiedzieć „placek z jagodami”. Po obejrzeniu Niewidzialnej wojny klapa ta staje się jasna. Bo Niewidzialna wojna to film o niczym. Wysryw zbyt wysokiego ego jego twórcy, który uznał, że odbiorca łyknie wszystko. Ale odbiorca Vegi nie chce słuchać o skradzionym bullet-time ani znać opinii Vegi o Hannibalu Lecterze. Odbiorca chce wiedzieć kto komu jebnie, kto kogo przerucha, która gwiazda pokaże dupę. Chce zobaczyć Kaczora przejeżdżającego obok pralni, onanizującego się Maćka Stuhra i tatuaż bobasa na gołym cycku Agnieszki Dygant.

Śmiesznie w kontekście tego wszystkiego wygląda teraz nadrzędna myśl przyświecająca stworzeniu filmu Niewidzialna wojna. Powstał on jako ostatnie dzieło nakręcone przez Vegę przed wyjazdem za granicę i kręceniem kolejnych filmów w Hollywood. Vega miał już w Polsce nie kręcić i Niewidzialną wojną podsumował ten rozdział swojej kariery, a także pokazał jak przygotował się do ciągu dalszego i nie ukrywał, że rusza w świat. A potem zaliczył klapę, spuścił bez słowa uszy po sobie i jak gdyby nigdy nic zaczął kręcić w Polsce kolejny film. Ot kolejny farmazon, jakich w Niewidzialnej wojnie jest więcej niż jagód w jagodziankach pod rządami Ace’a Rothsteina.

(2573)

Oglądam sporo. Nie tak sporo jak oglądałem kiedyś, ale staram się trzymać jakiś tam poziom, rezygnując dla niego ze snu czy zdrowia psychicznego. Wśród tego sporo jest naprawdę dużo niezłych filmów, tzw. filmów gorących, powtórek hitów sprzed lat, by sprawdzić czy dalej są hitami itp. W skrócie mówiąc: dużo wartościowego kina, o którym warto byłoby napisać. I potem, zamiast pisać o tym wartościowym kinie, gdy już raz na tydzień zdecyduję się skrobnąć o czymś na Q-Blogu, do tego skrobnięcia wybieram recenzję filmu Niewidzialna wojna w reżyserii Patryka Vegi. Tak, dostrzegam absurd tej sytuacji i sam zastanawiam się, dlaczego poświęcam czas…

Ocena Końcowa

2

wg Q-skali

Podsumowanie : Autobiograficzny film o Patryku Vedze to jeden wielki farmazon, w którym twórca przekonuje, że wymyślił koło, proch strzelniczy, czołgi i Internet. Jest to również być może jedyny film w historii kina, który traci na rozrywkowej jakości, gdy zaczyna być ciut lepszy niż w pierwszych, katastrofalnie żenujących, acz fascynujących, trzydziestu minutach.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004