×
Creed 3 (2023), reż. Michael B. Jordan.

Creed 3. Recenzja filmu Creed III

Bywają takie filmy, które po prostu dobrze się ogląda, choć nie dzieje się w nich nic wyjątkowego. Bo ja wiem, facet jedzie kosiarką do trawy do brata. Tego typu produkcje. Tyczy się to również serii filmowych, na których kontynuacje czeka się z chęcią na seans, choć może nie z niecierpliwością (bywają też filmy, które nie mają kontynuacji, ale w sumie to bardzo chętnie by się ją zobaczyło). I, jak dla mnie, do tego typu filmów/serii należy wcześniej Rocky, a teraz Creed. Można się tu mądrzyć na temat filmów, wymyślać elokwentne recenzje i przekonywać, że tylko wartościowe kino jest wartościowe. Ale jak zrobią Creeda 4, w którym Donnie i Dame pojadą do Afganistanu ratować z talibskiej niewoli kolegę, też z przyjemnością sobie obejrzę taki film. Recenzja filmu Creed 3.

O czym jest film Creed 3

Po zakończeniu kariery bokserskiej Adonis Creed (Michael B Jordan) z powodzeniem prowadzi życie rodzinne i zawodowe. W jego bokserskiej stajni trenują pięściarscy mistrzowie świata i pretendenci do tego tytułu. Szybkimi krokami zbliża się kolejna walka o tytuł mistrza świata, w której zmierzą się promowany przez Creeda, Felix Chavez (Jose Benavidez) oraz Viktor Drago (Florian Munteanu). Wydaje się, że wszystko w życiu Donniego idzie jak w zegarku. Spokojną egzystencję Creeda Jra zakłóca pojawienie się jego kumpla sprzed lat. Damian Anderson (Jonathan Majors) właśnie skończył długoletnią odsiadkę i ma duże plany. Pomimo zaawandowanego wieku, chciałby zostać pięściarskim mistrzem świata i liczy na to, że stary kumpel, z którym łączy go niejasna przeszłość, pomoże mu w zrealizowaniu tego planu. Wkrótce nadarza się dla niego okazja do walki o tytuł.

Zwiastun filmu Creed 3

Recenzja filmu Creed 3

W filmach takich serii jak Rocky/Creed nie ma czegoś takiego jak koniec historii. Można przekonywać widzów, że to już ostatni film cyklu i szlus, ale to nieprawda. I to nie dlatego, że zarabiają i żal nie wydoić ich do końca, ale dlatego, że są bohaterowie, co do których jesteś ciekaw, co u nich słychać po zakończeniu jakiegoś rozdziału. Przekonujesz sam siebie, że jakiś film serii był już słaby i pora to definitywnie kończyć, ale jak cię ktoś za jakiś czas zapyta, czy chciałbyś zobaczyć, co w czwartek robił Adonis Creed, odpowiesz, że tak, pewnie.

I to cała filozofia stojąca za popularnością danego cyklu. Zdaje się, że wystarczą tylko interesujące postaci i nie ma znaczenia, z kim będą walczyć, czemu stawiać czoła. Zaproszą cię do siebie, by wspólnie spędzić czas, a ty pójdziesz i spędzisz ten czas razem. Nie ma w tym żadnej wielkiej filozofii i Creed 3 zdaje się to dostrzegać bardzo dobrze. Nie kombinuje, nie wymyśla prochu na nowo, nie serwuje fabularnych wolt, czy niespodziewanych nawiązań do poprzednich filmów, koniecznie tych najstarszych. Po prostu się zaczyna, przyjemnie się go ogląda, a potem wbija koniec. A wszystko co pomiędzy jest mniej lub bardziej przewidywalne i oczywiste. Jest historia do opowiedzenia i to należy zrobić. Dostajemy update co u Donniego i lecimy do domu. I na następną część też pójdziemy, gdy już schedę po Creedzie przejmie jego potomstwo.

Rzuciłem z ciekawości okiem na pierwsze polskie opinie na temat Creeda 3 i widzę typowe narzekanie na jakieś pierdoły. Głównie na to, że co to za film o Rockym bez Rocky’ego. Też wolałbym, żeby i tutaj pojawił się Sly, ale żeby mi go brakowało, to bym skłamał. Tyle razy Balboa ratował mu dupę, że pora w końcu odpuścić. Mimo to Sly nie odpuszcza. Co trochę zapowiada w necie a to serial o młodym Rockym, a to siódmą część Rocky’ego-Rocky’ego. A głównie narzeka na producentów, którzy nie chcą mu sprzedać całkowitych praw do stworzonego przez niego dzieła i kombinują jeszcze inne filmy za jego plecami. Gdyby Stallone włożył całą tę energię w inne projekty, bardziej byśmy na tym skorzystali niż na kilku minutach obecności Rocky’ego w Creedzie.

Bo i po co tu Stallone, gdy cały show i tak kradnie Jonathan Majors. Wyciągnęli chłopaka z rękawa jakiś czas temu i przez chwilę można było mędzić, że aha, no tak, trzeba wincyj afroamerykańskich aktorów, bo będzie siara. Ale Majors skutecznie zamyka gębę malkontentom i w kolejnych filmach ze swoim udziałem jest po prostu znakomity. Można już śmiało mówić, że to jedno z najfajniejszych odkryć aktorskich ostatnich lat i Creed 3 też jest jego popisem. Tworzy postać, która wymyka się typowym czarnym (rozumiecie? czarnym!) charakterom i prezentuje całą gamę emocji oraz nieszablonowych gard, gdy przychodzi do prania się na ringu.

Sporo mówiło się przed premierą filmu Creed 3 o sekwencjach bokserskich, które mają być czymś nowym w bokserskim gatunku sportowym, ale skończyło się na gadaniu. Oprócz kilku parosekundowych ciosów wyglądających tak jak gdyby pięściarze mieli na każdej ręce kamerkę, choreografia walk jest tu typowa. Efektowna, owszem, ale bardziej przez fikuśne zasłony i ciosy, które nie sądzę, aby przeszły w zawodowym boksie, choć się na tym nie znam. Trudno zresztą oceniać, bo 99% prawdziwych bokserskich walk nigdy nie przypomina tych filmowych starć na pięści. Iść więc na film Creed 3 tylko po to, żeby pooglądać fascynujące walki – nie ma po co (najefektowniejsza była tu kilkusekundowa sekwencja, w której Adonis ćwiczył ciosy i uniki w towarzystwie tęgiego trenera, który znakomicie za nim nadążał przez co Michael B. Jordan nie mógł zmyć z twarzy uśmieszku wskazującego na satysfakcję, że udało się to ogarnąć w jednym ujęciu). Na film Creed 3 wypada iść tylko wtedy, jeśli całą dotychczasową serię oglądało się z przyjemnością i akceptuje się, że wszystko, co było w niej do opowiedzenia, zostało już opowiedziane. Zostało tylko powtarzanie ogranych motywów, a z nowości drobiazgi typu: Creed ma też trenerkę. (Jeszcze jedna biała kobieta była na widowni podczas finałowej walki, a wśród tysięcy widzów dostrzegłem dodatkowo jeszcze jednego białego; grubasa swoją drogą. Czy to podpada pod rasizm?).

Z jednej strony jest więc Creed 3 filmem absolutnie bezpiecznym i wiozącym się na tym, co od 50 lat buduje marka, a z drugiej strony trudno mówić, żeby był filmem niepotrzebnym. Nawet jeśli w przyszłości zostanie zapamiętany jedynie jako ten, którym za kamerą debiutował Michael B. Jordan, to uważam, że nie jest stratą czasu i bardziej mi się podobał niż dwójka. Jak dla mnie, to warto się na niego przejść choćby po to, żeby zobaczyć, jak kozacko urządzone mieszkanie ma Adonis (choć te w odpowiednim miejscu rozłożone szachy mnie rozbawiły). Trzeba się tylko troszkę przygotować na parę bzdurek (już w oderwaniu od feng shui), które sprawiają, że bohaterowie to gotowe materiały na świętych. Możesz być pewny, że gdy na evencie podrzucisz Biance (Tessa Thompson) swoje demo, to ona je z przyjemnością od ciebie zabierze i obieca, że wysłucha w domu. Bo ona to naprawdę zrobi. Święta kobieta z kilkoma złotymi płytami na ścianie.

Pamiętać też trzeba, że w zasadzie więcej tu dramatu obyczajowego niż boksu. Co nie zmienia faktu, że gdy dotarliśmy już do finałowej walki, to byłem zaskoczony, że tak szybko to zleciało, choć film nie jest krótki. To na pewno największy atut filmu Creed 3. Upływa niepostrzeżenie (choć w dwuznaczności tego stwierdzenia kryje się też jego największa wada). Jestem na tak, dawać Rocky’ego 10/Creeda 4.

(Przy czym trzeba koniecznie pamiętać, że cokolwiek nie wymyślili na tego Creeda 3, jak bardzo się nie starali itd., to ciary przechodzą człowieka tylko i wyłącznie w scenie, w której rozbrzmiewa muzyka z Rocky’ego. Takie to były filmy! nie to, co teraz :P).

(2569)

Bywają takie filmy, które po prostu dobrze się ogląda, choć nie dzieje się w nich nic wyjątkowego. Bo ja wiem, facet jedzie kosiarką do trawy do brata. Tego typu produkcje. Tyczy się to również serii filmowych, na których kontynuacje czeka się z chęcią na seans, choć może nie z niecierpliwością (bywają też filmy, które nie mają kontynuacji, ale w sumie to bardzo chętnie by się ją zobaczyło). I, jak dla mnie, do tego typu filmów/serii należy wcześniej Rocky, a teraz Creed. Można się tu mądrzyć na temat filmów, wymyślać elokwentne recenzje i przekonywać, że tylko wartościowe kino jest wartościowe. Ale…

Ocena Końcowa

7

wg Q-skali

Podsumowanie : Spokojną emeryturę Adonisa Creeda zakłóca pojawienie się starego kumpla, który po latach odsiadki chce teraz zdobyć tytuł pięściarskiego mistrza świata. Udana kontynuacja cyklu, który chyba nigdy się nie znudzi. Może i jest filmem przewidywalnym, oczywistym i bezpiecznym, ale dostarcza tego, co potrzebne do szczęścia fanom obyczajowego kina bokserskiego.

Podziel się tym artykułem:

6 komentarzy

  1. Seria Creed to wspaniała kontynuacja sagi o Rocky’m. Filmy są pełne napięcia, emocji i widowiskowych walk bokserskich, a jednocześnie mają ciepłą i wzruszającą atmosferę. Gorąco polecam każdą część tej serii 😉

  2. frank drebin

    Z kina familijno – bokserskiego wyrosłem jeszcze w czasach Rocky4 :p Dałem w prawdzie szansę Creed1 ale wyłącznie dla Sly’a, którego darzę miłością od czasu obejrzenia Rambo1 w latach 80, na vhs u kolegi 🙂 W zupełności wystarczyło mi na lata. Od czasów Rocky’ego obejrzałem jeszcze wtórne do bólu Southpaw (czy jakoś tak) z też ulubionymi JG i RmA ale pamiętam, że słabo to oceniłem. Tak, że o …

  3. Southpaw był nędzny. Drugi Creed średni. Trzeci lepszy, ale nie na tyle, żeby dalej nie wystarczył Ci do szczęścia seans jedynki 🙂

  4. frank drebin

    Zapewniam Cię, że seans Creed1 nie zapewnił mi żadnego szczęścia, a bynajmniej nie tyle, abym nawet przez sekundę planował seans Creed2 🙂

  5. No wiem, czarny główny bohater ;P

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004