Czyli co Q-Słonko widziało w lutym.
Filmowo-serialowy luty 2023 w ocenach
Filmowy luty 2023 w ocenach
8
– Once
Uliczny irlandzki grajek spotyka czeską emigrantkę, z którą nie tylko dobrze spędza mu się czas, ale przede wszystkim dobrze śpiewa. Seans powtórkowy. Powtórzyłem po seansie „Piosenek o miłości” (o nim niżej), by upewnić się, że można w zakresie mikrobudżetu opowiedzieć podobną historię lepiej, bardziej chwytająco za serce i bez sztampy.
– Singin’ in the Rain. Deszczowa piosenka
Przejście z filmu niemego do dźwiękowego staje się wielkim problemem dla skrzeczącej gwiazdy filmowej i nowej produkcji, w której występuje u boku etatowego amanta. Seans powtórkowy. Zasłużonego statusu klasyki filmowej nie odbierze „Deszczowej piosence” i kolejne 70 lat. Nie zmienia to faktu, że troszeczkę posunęła się w czasie. A sekwencje nowoczesnego tańca męczyły mnie zawsze.
– Whale, The. Wieloryb
Chorobliwie otyły nauczyciel kreatywnego pisania próbuje pogodzić się z córką, zanim będzie na to za późno. Nie podobał mi się aż tak, ale nie sposób tak po prostu o nim zapomnieć. Zbyt teatralny jak na mój gust i to mój najpoważniejszy zarzut. Doceniam maksymalną dawkę turpizmu możliwą w mainstreamowym kinie.
7
– BROS
Cyniczny i snobowaty gej zakochuje się w osiłku, z którym nie ma nic wspólnego poza orientacją seksualną. Billy Eichner bardzo dobrze czuje się w komedii romantycznej jednocześnie serwując gejowski komrom bez trzymanki, a zarazem inteligentną parodię gatunku. Gdyby tylko był lepszym aktorem…
6
– Piosenki o miłości
Muzyk z kompleksem bogatego tatusia poznaje kelnerkę, której anielski głos i teksty piosenek każą mu słusznie przypuszczać, że to materiał na gwiazdę. Mikrobudżetowe kino, które wyróżnia się jakością, aktorstwem i po prostu jest interesujące, ale zawodzi w warstwie fabularnej. Historia to banalna, przewidywalna i stereotypowa.
– Plane
Kapitan cudem uratowanego przed burzą samolotu musi walczyć o życie swoich pasażerów z filipińskimi bandziorami. Wypełnione po korek niewiarygodnymi zwrotami akcji sensacyjne kino w starym stylu. Ogląda się to zaskakująco dobrze, choć można było poszaleć przy scenach akcji.
– Shadow of the Vampire. Cień wampira
Friedrich W. Murnau rozpoczyna zdjęcia do filmu o Nosferatu, którego gwiazdą jest niepotrzebujący charakteryzacji tajemniczy Max Schreck. Seans powtórkowy. Przeznaczony głównie dla kinofilów film umacniający legendę Schrecka kosztem jak najwierniejszego trzymania się faktów. Więcej obiecuje niż finalnie daje.
– Sonata
Oparta na faktach historia Grzegorza Płonki, któremu w młodości zdiagnozowano autyzm, a później okazało się, że to niedosłuch. Fajne zagrane i posiadające kilka naprawdę świetnych scen, a jednocześnie zbyt liźnięte po powierzchni przez co o opowiadanej tu historii trzeba se doczytać.
5
Dzielni Galowie Asteriks i Obeliks wyruszają do Chin, by uratować tamtejszą Cesarzową. Bezpieczna produkcja z oczywistymi dowcipami, prostą fabułą i wkurzającymi bohaterami. Mdłe kino, które chcąc spodobać się wszystkim, podbija w ten sposób swoją przeciętność i nijakość.
Szanowana pani adwokat, wbrew powszechnie akceptowalnym normom społecznym, zakochuje się w młodszym o piętnaście lat instruktorze spadochroniarstwa. To niepopularna opinia, ale polskie kino kręci coraz lepsze dramaty erotyczne. Jeszcze ze trzydzieści produkcji i w końcu nakręcimy jakiś dobry film. A póki co musi wystarczyć nam „Heaven in Hell”, który dobry nie jest, ale tak zły jak mówią wszyscy, też nie.
– Knock at the Cabin. Pukając do drzwi
Szczęśliwy rodzinny wypad do lasu zamienia się w koszmar wraz z pojawieniem się grupy miłych ludzi, którzy informują o nadciągającej apokalipsie. Nie ma większego sensu w oglądaniu filmów M. Night Shyamalana, które nie mają twista. A nawet gdyby był taki sens, to ta ślicznie sfilmowana opowieść i tak totalnie nie przekonuje i kuleje już w punkcie wyjścia.
– Nam Angels. Moto diabły
Nie bacząc na trwającą wojnę, grupa wojowniczych motocyklistów wyrusza do dżungli Wietnamu, by przejąć tam złoto warte miliony dolarów. Seans powtórkowy. Bywają klasyki ery VHS, które po latach dalej ogląda się znakomicie. Ta wymagająca odporności na głupotę motocyklowa wersja „Czasu apokalipsy” nie jest takim filmem.
– Whitney Houston: I Wanna Dance with Somebody.
Nakręcona z błogosławieństwem wszystkich świętych, a przede wszystkim menago WH Clive’a Davisa, biograficzna laurka o tytułowej królowej pop. Biopic z gatunku tych najmniej ciekawych. Hagiografia Houston i Davisa skupiająca się na jak najdokładniejszym odwzorowaniu ikonicznych występów gwiazdy i na tym, żeby nie powiedzieć za dużo.
3
– Miłość do kwadratu jeszcze raz
Monika zdobywa ekskluzywną pracę, Enzo ekskluzywną pracę traci, a Rafał będzie chciał to wykorzystać. Nie będzie to najgorszy film 2023 roku i szkoda. Bo była to jedyna szansa na to, żeby warto go było obejrzeć.
Serialowy luty 2023 w ocenach
Seriale fabularne
6
– Hunters, s2. Łowcy
Kilka lat po wydarzeniach pierwszego sezonu grupa żydowskich łowców nazistów ponownie łączy siły, by dopaść ukrywającego się w Ameryce Południowej Adolfa Hitlera. Trudno powiedzieć, co nie zagrało w tym sezonie, bo na pierwszy rzut oka ma wszystko, co potrzebne do szczęścia. Filmowo nakręcony potrafi budować sceny, których nie powstydziłby się Quentin Tarantino (jeden odcinek to zrzynka nieomal 1:1). A jednak rozmywa się to wszystko w niepotrzebnych retrospekcjach i trudnym do zignorowania przynudzaniu. Amazon Prime
– Tulsa King, s1
Po odsiedzeniu długoletniego wyroku pozbawienia wolności nowojorski gangster zostaje wysłany przez swoich szefów na wygnanie do prowincjonalnej Tulsy. Tam rozpoczyna budowę swojej organizacji przestępczej. Ogląda się to bez bólu, a Sylvester Stallone na ekranie to zawsze korzyść dla ekranu. Serialowi brakuje jednak zdecydowania, czym chce być, przez co nieumiejętnie łączy wątki nieomal komediowe z bardzo ciężkim dramatem. Dodatkowo zmontowane to wszystko w pośpiechu, co widać. SkyShowtime
5
– 1923, s1
Nad ranczo Yellowstone nadciąga susza, ciężka zima, wielki kryzys i gang wściekłych hodowców owiec. Jacob i Cara Duttonowie wraz ze swoimi bratankami postarają się pokonać wszystkie te trudności. No ale chyba nie w s1, bo to sezon oczekiwania na coś, co nigdy nie nadchodzi. Pierwszy sezon to jedno długie wprowadzenie do historii, które powinno zająć co najwyżej trzy odcinki. W ten sposób na „1924” poczekamy jakieś szesnaście sezonów :P. Szkoda, że wielki potencjał na epicką historię z Harrisonem Fordem w roli głównej został rozmyty na kilka w nieskończoność snujących się wątków. SkyShowtime
Seriale dokumentalne (i reality show)
8
– Devilsdorp
W niespełna półmilionowym południowoafrykańskim mieście Krugersdorp w latach 2012-2016 popełniono kilka tajemniczych morderstw, które początkowo wiązano z satanizmem, a za którymi stała chrześcijańska sekta Electus per Deus. Porządna dokumentalna robota, która skupia się na historii, a nie na tym, żeby pokazać ją jak najbardziej efektownie. Mamy więc furę materiałów archiwalnych, wypowiedzi ekspertów i osób związanych z tą historią, a przede wszystkim wystarczająco dużo niesłychanych zwrotów akcji, by się nie nudzić i być pod wrażeniem. Showmax
7
– Romantics, The, s1
Czteroodcinkowy serial dokumentalny, którego założeniem było przedstawienie sylwetki Yasha Chopry i tego, jak zmienił on oblicze Bollywood, a z którego wyszła opowieść o tym, jaki to zajebisty jest jego syn Aditya. Sympatyczna produkcja przybliżająca kulisy wielu najsłynniejszych bollywoodzkich produkcji. Uświadamia, że stojący za nimi twórcy są święcie przekonani o tym, że kręcą arcydzieła światowego kina. Przydałoby się im trochę pokory i skromności, bo bez tego malują przesadnie wyidealizowany świat Bollywoodu. No ale cóż, romantycy. Netflix
Podziel się tym artykułem:
Nie 16 sezonów będzie 1923, ale jeszcze jeden i na tym koniec, bo dwa sezony zapowiedzieli.
A co do Tulsa King to się zgadzam i nie zgadzam jednocześnie. Chodzi mi o to, że Winter i Sheridan nie mogli się zdecydować czy kręcą komedię, czy gansterkę na poważnie, ale to widać w pierwszych trzech, czterech odcinkach, bo od chyba piątego (mam na myśli odcinek, który się kończy sceną rozwalenia głowy gangusowi) humoru prawie w ogóle nie ma, od tego momentu dominuje poważniejszy klimat. Też scen w których twórcy naśmiewają się z tego jak Stallone nie ogarnia współczesności (zauważyłeś jak szybko nauczył się posługiwać komórką?) nie ma od połowy sezonu.
A biorąc pod uwagę to że Winter, twórca Broadwalk Empire i jeden ze scenarzystów Sopranos, porzucił serial po 1 serii i będzie tylko producentem, to chyba można zaryzykować, że Sheridan wolał poważniejsze podejście do historii. No chyba że w drugiej serii wrócą do lżejszego klimatu, to by znaczyło że Sheridanowi taki serial się marzył jak był na początku. A wyraźnie był konflikt na planie co do klimatu produkcji i z powodu różnicy zdań do tego jaki to ma być serial Winter pożegnał się z rolą (współ)showrunnera.
A co do Wieloryba to zacznę od tego, że jestem fanem Darrena Arronofsky’ego. Podobają mi się zarówno te kultowe jak Requiem dla snu, ale też takie, które zbierają mieszane opinie, np Źródło (z genialną muzyką) jest moim ulubionym filmem reżysera Czarnego łabędzia (choć akurat film z Portman uważam za trochę przereklamowany), ale Wieloryb dzięki któremu do kina wrócił Brendan Fraser (choć powrócił tak naprawdę kilka lat temu świetnymi rolami w serialach Trust z Donaldem Sutherlandem i Doom Patrol), to dla mnie najgorszy film tego reżysera.
Nie spodziewałem się, że aż tak mi nie podejdzie, ale wynudziłem się na maksa. To już mother! i Noe lepiej mi podeszły, które są uważane za najgorsze filmy reżysera. Wieloryb to teatr tv i nie mam nic przeciwko temu, tylko że wizualnie wszystkie filmy Arronofsky’ego, nawet jak dzieją się w jednym miejscu, tak było też z filmem z Jennifer Lawrence, który też można nazwać teatrem to wizualnie jakoś wyglądały. Fajne miał wizualne pomysły w mother!, a w The Whale odniosłem wrażenie, że reżyser położył kamerę i resztę niech zrobi gwiazda Mumii.
Znakomicie gra jeden z najsympatyczniejszych aktorów o najbardziej empatycznych oczach, którego nie da się nie lubić, wiec jeśli Fraser dostanie Oscara to mnie nie zdziwi, bo Hollywood lubi takie powroty po latach. Ale też uważam, że bardziej się docenia rolę Frasera jeśli zna się jego dramatyczną historię (chodzi mi o to to z jakimi problemami zdrowotnymi skończył przez to, że lubił się bawić w Toma Cruise’a na planie i to co przeszedł prywatnie, jakie dramaty go spotkały), bo jak się nie zna jego historii to pozostanie głównie zachwyt nad prostetyką i uzna się tą rolę za tylko dobrą.
Choć przyznam że z takich powrotów aktorów, których Arronofsky wyciąga z zapomnienia, i grają role, które łączą się z karierą i życiem artysty, to bardziej podobał mi się Mickey Rourke w Zapaśniku, który grał tak naprawdę samego siebie. Zresztą z tym filmem Wieloryb ma wiele wspólnego.
Z oscarowych męskich ról wyżej chyba jednak stawiam Butlera w roli Elvisa czy Colina Farrella w Duchach Inisherin, choć to jest naprawdę dobra rola Frasera. Drugi plan też się spisuje dobrze, np. Hong Chau, w roli opiekunki/pielęgniarki i Max ze Stranger Things, w roli córki. Choć do córki mam taką uwagę, że była bardzo wkurzająca, łagodnie mówiąc, przez cały film (z kilka razy dałbym jej plaskacza).
A co do zakończenia to nie przeszkadza mi, że reżyser wali przekazem prosto w pysk i to jak poszedł w metaforę w ostatniej scenie, bo Arronofsky nigdy nie był subtelnym twórcą. Może jakby 80 procent Wieloryba podobało mi się, to wtedy bym bardziej narzekał, ale prawda jest taka, że cały film jest słaby, tak jak słabe jest zakończenie, i do poziomu oglądalnego wyciągają aktorzy na czele z Fraserem.
A co do Sonaty przypomina Chce się żyć z genialną rolą Dawida Ogrodnika. Moim skromnym zdaniem Michał Sikorski dorównuje Ogrodnikowi. Stworzył skomplikowanego bohatera i wcale nie idealnego, któremu współczułem, ale też potrafi irytować i wkurzać, zachowywać się jak dupek i egoista. Film stoi obsadą, bo nie tylko Michał Sikorski, ale cała obsada doskonale się spisuje.
Mam na myśli też drugi plan, np nauczycielkę Grzegorza i jego przyjaciółkę, które pojawiają się na chwilę, ale Irena Melcer i Barbara Wypych tak się wyróżniają, że tworzą postacie z krwi i kości. Może tylko Konrad Kąkol w roli brata Grzegorza ma najmniej rozwiniętą rolę, ale i tak jego wątek jest dość ciekawy. Pokazano jak jest traktowany przez rodziców i brata, ale też jak on traktuje brata, więc nie dostaliśmy idealnego obrazu rodziny.
Debiutujący w roli reżysera i scenarzysty Bartosz Blaschke świetnie poprowadził całą obsadę na czele z debiutantem, który jest tak dobry, że ekipa aktorów nie wiedziała w czasie prób, czy grają z aktorem, czy z chłopakiem z niepełnosprawnością.
Brawa dla reżysera, że nie poszedł w szantaż emocjonalny. Są dramatyczne i poruszające momenty, ale film nie jest pozbawiony humoru, dzięki czemu ogląda się lekko jak na tematy, które porusza. Podoba mi się też jakie pomysły ma reżyser, np to jak film jest zainscenizowany, zwłaszcza sceny, w których słyszymy/nie słyszymy to co Grzegorz. Nie dziwię się nagrodzie publiczności na Festiwalu w Gdyni.
Ale osobno muszę napisać o Małgorzacie Foremniak w roli mamy Grzegorza, która jest równie dobra jak reszta obsady, dorównuje Łukaszowi Simlatowi w roli męża. Może to niesprawiedliwe co teraz napiszę, ale znam ją tylko z telenoweli Na dobre i na złe, a dużo oglądam polskiego kina. No i z bycia jurorem w Mam Talent, więc nie uważałem Foremniak nigdy za dobrą aktorką, tylko bardziej za znaną osobę i nic więcej, a zagrała naprawdę dobrze. Pewnie miała inne dobre role w filmach, serialach, teatrze, ale widocznie musiały mnie ominąć. Jest to dla mnie duże aktorskie odkrycie, takie jak debiutant w głównej roli.