×
Miłość na pierwszą stronę (2022), reż. Maria Sadowska.

Miłość na pierwszą stronę. Recenzja polskiej komedii romantycznej

Niezły szok czeka na widzów, którzy nakarmieni polskimi komediami romantycznymi Netfliksa wybiorą się do kina na najnowszy film Marii Sadowskiej (Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej). Przez chwilę ich organizm jeszcze będzie się bronił, ale potem powinni dojść do wniosku, że, kurczę, da się. Recenzja filmu Miłość na pierwszą stronę.

O czym jest film Miłość na pierwszą stronę

Nina (Olga Bołądź) może poświęcić się wychowaniu chorowitej córki (Natalia Wolska). Jej partner (Mateusz Damięcki) może i jest dziecinnym czterdziestolatkiem, ale dziewczynie niczego nie brakuje. A przynajmniej tak sądzi, bo już wkrótce okaże się to, czego spodziewał się każdy tylko nie Nina. Robert (Piotr Stramowski) też nie ma za kolorowo, choć na pierwszy rzut oka może się wydawać, że jest zupełnie inaczej. Ten romantyczny filmoznawca prywatnie jest synem pierwszej prezydenty Rzeczypospolitej (Ewa Telega). Ta ubiega się właśnie o reelekcję, więc fajnie by było, gdyby Robert utrzymywał pozory wielkiej miłości z bogatą dziedziczką Amandą (moja ulubiona Magdalena Koleśnik). Chłop jej nie kocha, ale zgadza się grać w tę grę z wyborcami i tabloidami. Tabloidami, z którymi wkrótce rozpoczyna współpracę Nina przeszkolona do zawodu paparazzi przez starego druha Krupnika (Rafał Zawierucha).

Zwiastun film Miłość na pierwszą stronę

Recenzja filmu Miłość na pierwszą stronę

Kto zna mnie, mój gust i mój system oceny filmów (tego ostatniego to nawet ja nie znam) – a na ich poznanie miał sporo czasu od przynajmniej 2004 roku, jeśli chodzi o bloga – wie, że nie mam żadnych oporów przed zawyżaniem ocen filmom, które w pozytywny sposób mnie zaskoczyły, przez co fajnie się je oglądało. Wstęp ten jest ważny, bo choć i tak nie uniknę pytań o to, czy dobrze się czuję, to może w jakiś sposób odda sedno sprawy. Bo oczywiście Miłość na pierwszą stronę nie jest nie wiadomo jak dobrym filmem, na co wskazywałaby jego finalna tutaj ocena. Z drugiej strony często powtarzam, że z tym ocenianiem filmów to nie jest taka prosta sprawa, bo to stały wrestling pomiędzy subiektywnym, a obiektywnym spojrzeniem na film. Co jest jeszcze trudniejsze, gdy te dwa spojrzenia zaczynają się na siebie nakładać. Coś subiektywnie zaczyna być tak przyjemne, że obiektywnie rzecz biorąc – i pozostając w specyfice gatunku, więc zwykła skala 1-10 jest inna w przypadku nieporównywalnych polskiej komedii romantycznej, a nowego filmu Martina Scorsese – też zaczyna być niezłe. I Miłość na pierwszą stronę jest takim właśnie przypadkiem.

I trochę też nie wiem, dlaczego się tłumaczę z oceny filmu, który mi się spodobał. Ci, którzy mnie znają ble, ble, ble, wiedzą, że zawsze piszę/mówię, co myślę i nie zastanawiam się wcześniej nad tym, jak coś zostanie odebrane, bo mam to gdzieś. Wynika z tego wiele innych rzeczy, no ale zebraliśmy się tutaj po to, żeby poczytać o filmie Miłość na pierwszą stronę, a nie o wynurzeniach Quentina.

Nie wiedziałem o filmie Miłość na pierwszą stronę nic. Dzień przed seansem zdziwiło mnie nawet to, że wyreżyserowała go Marysia/Maria Sadowska, co świadczy o skali mojej (nie)świadomości. Trzepie się u nas ostatnio tyle filmów, że ciężko za tym nadążyć, więc raczej trudno się dziwić, że nie miałem świadomości powstawania czegoś, co przecież z góry skazane jest na porażkę – polskiej tfu komedii romantycznej. Nie miałem więc. Nie mówiąc już o tym, że przecież Sadowska dopiero co wyreżyserowała Dziewczyny z Dubaju, więc powinna se zrobić przerwę. Inna sprawa, że przez pandemię wiele projektów zaczęło być rozwijanych jeszcze przed nią i być może jest to ten przypadek filmu, który czekał. Nie wiem tego.

Świadomość tego, czym jest polska komedia romantyczna, zwykle nastawia bojowo widza przed seansem kolejnego takiego tworu. Nie inaczej jest w przypadku filmu Miłość na pierwszą stronę, przez co ów rozpoczynający seans widz jeszcze przez jakiś czas stawiać będzie opór filmowi Sadowskiej i nie będzie chciał uwierzyć, że to się da oglądać. Sam film też w tym pomaga, bo gdy patrzy się na tego starego chłopa stojącego na konferencji prasowej za prezydentą (sam nie wiem, mam jakieś takie wrażenie, że 20 lat to górna granica wieku dziecka, które zgadza się stać za rodzicem na politycznych eventach), albo tego starego chłopa popylającego w ciuchach nastolatka, to nie jest łatwo opędzić się od myśli, że shit, here we go again.

No ale potem na szczęście opory znikają i można już patrzeć na Miłość na pierwszą stronę jako film bez tego całego balastu oczekiwań na katastrofę.

Miłość na pierwszą stronę katastrofą nie jest. Wręcz przeciwnie, jest udanym filmem, o którym wielu pisze (trochę poklikałem po opiniach), że jest jaki jest dzięki talentowi nieprzeciętnej reżyserki, jaką w naszych warunkach jest Sadowska. Nie wiem, może to jakieś moje zboczenie albo niewiedza, ale nigdy nie kupuję do końca tej reżyserskiej magii i tego, że zdolny reżyser z wszystkiego wyczaruje genialny film. Dla mnie zawsze najważniejszy jest scenariusz i w tym przypadku też stawiałbym go ponad Sadowską, jeśli chodzi o powodzenie tego konkretnie filmu. Solidna scenariuszowa podstawa jest niezbędna, a cała reszta to już tylko ozdobniki tego fundamentu. Z opinii fotela ciężko powiedzieć coś więcej, bo teraz wszędzie grzmią, że oto komedia romantyczna widziana okiem kobiety, że teraz kobiety przejmują kino, że to, że tamto, że sramto, a przecież film napisał Mariusz Kuczewski. Facet. Facet od całej serii filmów, głównie średnio udanych, choć i tak trzeba by o nim napisać, run for cover!!, polski Richard Curtis.

Tylko u Quentina przeczytacie tyle akapitów, a nie dowiecie się jeszcze niczego o filmie, którego to recenzja!

Uroczy. Tak można by chyba napisać o filmie Miłość na pierwszą stronę i to by najlepiej oddawało całą sytuację. Momentami toporny, ale uroczy – o, jeszcze lepiej. Bo przecież nie jest tak, że film Sadowskiej/Kuczewskiego jest kolejnym cudem świata. Wymagałby bez dwóch zdań ociosania, żeby przestać o nim mówić „polska komedia romantyczna”, a zacząć „komedia romantyczna”, ale już przed tym ociosaniem dostajemy efekt, którego w tej odmianie polskiego gatunku nie było od czasu Podatku od miłości.

Jest jakaś niepisana reguła – i jeśli się do niej nie dostosujesz to zabierają ci legitymację członkowską – każąca kręconym obecnie filmom posiadać samoświadomość. Nie nakręcisz dziś rozrywki, jeśli na każdym kroku nie odcinasz się od tego, co chciałeś nakręcić. OK, OK, robię komedię romantyczną, ale trochę gardzę komedią romantyczną. Korzystam ze schematów gatunku, ale gardzę tymi schematami i będę je obśmiewać, bo wiem, że są głupie. Nie inaczej jest w przypadku filmu Miłość na pierwszą stronę, który też robi sporo, żeby koniecznie udowodnić, że ma tę samoświadomość. I jest w tym coś paradoksalnego, bo z jednej strony lepiej oglądało mi się go, gdy Sadowska wyłączyła tę samoświadomość, a z drugiej skoro już ją włączała, to może powinna trzymać się tego i spróbować więcej? Może to i lepiej, bo wtedy ostatecznie skasowałaby już moje plany napisania scenariusza parodii polskiej komedii romantycznej, ale takie przypominanie sobie co jakiś czas, że hej, gardzę tym gatunkiem, który teraz kręcę!, wygląda trochę jak wkładane na siłę. Okej, kochani, teraz jedna scena z wyśmianiem schematów, a potem wracamy do komedii romantycznej! – słychać z ekranu. Przez to wkrada się do filmu chaos, bo jak ktoś chce obejrzeć taki samoświadomy film, to dostaje tu za dużo typowego komromu i na odwrót. Jeśli ktoś pytałby mnie o zdanie, to osobiście wolałbym dostać dobrą komedię romantyczną bez tej, ostatni raz użyje tego słowa, samoświadomości.

Miłość na pierwszą stronę, już to ustaliliśmy, wie, jakim gatunkiem filmowym jest. I nie stroni od eksploatacji wytartych już schematów. Robi to dobrze, choć daje też pożywkę ostrzejszej niż moja krytyce, bo przecież to klasyczna romkomowa opowieść o dwojgu ludzi po dwóch stronach barykady, którzy mają się ku sobie. Paliwo wszystkich szanujących się komedii romantycznych, które przyniosło i przyniesie jeszcze wiele wielce oryginalnych opowieści z gatunku: poeta zakochuje się w raperce czy myśliwy w dyrektorce PETA. Znamy wszyscy te historie mieszkających w lofcie na Krakowskim Przedmieściu ubogich kasjerek z Biedronki. I z jednej strony tutaj również można to obśmiać przykładając krzywe zwierciadło do krzywego zwierciadła, a z drugiej jakoś to ze sobą gra. Nie no, jasne, trzeba zaakceptować świat, w którym filmoznawca może żyć na poziomie oglądając filmy i prowadząc od czasu do czasu wykład, by za chwilę żyć na poziomie w Nowym Jorku, ale przecież to syn prezydenty, więc czego się tu czepiać? Wiadomo, że życie na własny koszt, o którym marzy sprawi, że dalej będzie żył na poziomie jako filmoznawca, no ale to melodia przyszłości, która twórców nie interesuje. Bohaterowie mają się pokochać, potem pokłócić, a potem zejść razem – wiadomix. Szkoda czasu na poważne analizy i wieloakapitowe interpretacje rozrywkowego komromu.

Yyyy…

Miłość na pierwszą stronę okazuje się więc, powtórzę się, filmem udanym. Romantycznym gdzie trzeba, dowcipnym gdzie trzeba. Zgrzyta tu i ówdzie – no biedna ta Basia Szatan, taka ofiara tego przebrzydłego hejtu nie wiadomo czemu – bo przecież jest polską komedią romantyczną, ale wzbija się ponad uprzedzenia. Omijając po drodze wyboiste rafy, o które rozbił się już niejeden polskim komrom. Ma fajną rolę dziecięcą, a Zawierusze nie chce się dać w pysk, żeby zniknął choć z jednego nowego, polskiego filmu! Tutaj akurat jest najmocniejszym punktem filmowego komizmu i sprawdza się jako paparuch. Zdradzając przy okazji kulisy tego zawodu, które – tak myślę – mogą otworzyć oczy jednemu czy drugiemu widzowi na to, jak działa showbiznes. Za sprawą szanownej Żony mam te kulisy na co dzień, więc łatwo popaść mi w pułapkę przekonania, że opowiada się tu o oczywistościach, ale myślę, że nie i wielu widzów na objawienie o „ryjach” zrobi minę Jerzego z Klanu z tego gifa, w którym robi tę minę. Szkoda tylko troszeczkę, że twórcom zabrakło tej samoświadomości (głosem Arnolda Schwarzeneggera: Kłamałem!), żeby bardziej kąśliwie przedstawić osoby po drugiej stronie aparatu paparazzi. Cameo Sadowskiej – no dajcie żyć!

Skończę więc tę krótką recenzję pisząc Wam, że warto się wybrać do kina na Miłość na pierwszą stronę. Można iść uzbrojonym w te wszystkie wiadome uprzedzenia i dać się filmowi rozbroić. Wiadomo, jeśli ktoś jest cięty na komedie romantyczne, to film Sadowskiej go nie odetnie, więc warto mieć też z tyłu głowy, że to film do określonej grupy widzów i przede wszystkim dla nich. Reszta dostanie parę niezłych nawiązań do klasyki filmowej, czy to tej romantycznej, czy Felliniego, ale nadal musi wiedzieć, na jaki film wybrała się do kina.

(2551)

Niezły szok czeka na widzów, którzy nakarmieni polskimi komediami romantycznymi Netfliksa wybiorą się do kina na najnowszy film Marii Sadowskiej (Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej). Przez chwilę ich organizm jeszcze będzie się bronił, ale potem powinni dojść do wniosku, że, kurczę, da się. Recenzja filmu Miłość na pierwszą stronę. O czym jest film Miłość na pierwszą stronę Nina (Olga Bołądź) może poświęcić się wychowaniu chorowitej córki (Natalia Wolska). Jej partner (Mateusz Damięcki) może i jest dziecinnym czterdziestolatkiem, ale dziewczynie niczego nie brakuje. A przynajmniej tak sądzi, bo już wkrótce okaże się to, czego spodziewał się każdy tylko nie Nina. Robert…

Ocena Końcowa

8

wg Q-skali

Podsumowanie : Rozpoczynająca karierę paparazzi fotografka zakochuje się w synu prezydenty, na którego dostała lukratywne zlecenie. Samoświadoma reguł gatunku udana polska komedia romantyczna. Bardzo dobra propozycja dla tych, którzy wiedzą, na jaki film wybierają się do kina.

Podziel się tym artykułem:

5 komentarzy

  1. Może zamiast linkowania do sam-wiesz-czego linkować do reszty rzeczy, do których się odnosisz? Aż musiałem wygooglać Pana Jerzego, a i Arnolda zawsze miło posłuchać 🙂

    A co do samej recenzji – dzięki, ale nie oglądam romkomów 😀

  2. Skąd bym wtedy wiedział, czy dokładnie przeczytałeś recenzję? ;).

  3. frank drebin

    He he, no ja właśnie chciałem się ze wstydem przyznać, że po jakichś 10% tekstu dalej skakałem i czytałem tak co 50 zdanie :/
    Nie mam zamiaru tego oglądać, tak dla zasady, gdzieś w tv, na jakimś gównokanale mignęły mi fragmenty tego filmu razem z peanami aktorów i po zobaczeniu sceny wpadnięcia Bołądź na Stramowskiego pomyślałem, że dawno już nie widział czegoś tak żenująco złego i chyba długo nie zobaczę.

    Koleśnik też lubię ale widziałem ją tylko w Pół litra historii i wypadła świetnie. Jeżeli nie znasz to viola https://youtu.be/OQmZA4neeqw

    Sorki za nieczytanie recki a rozpisałeś się porządnie ????

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004