Był sobie kiedyś Will Smith. Sympatyczny raper i aktor, który rzucał onelinerami, gonił kosmitów, rozpalał żeńską wyobraźnię w Miami. Wszyscy go lubili. Pewnego razu, choć nikt temu nie zaprzeczał, Will Smith postanowił udowodnić całemu światu, że jest dobrym aktorem. Że jest dobrym aktorem i że dostanie Oscara. I że wypromuje na gwiazdę kina swojego nijakiego syna. W tym roku mija piętnaście lat, odkąd nie dostał Oscara i nie wypromował swojego syna (do tego wciąż jest z żenującą żoną, która wywlecze z domu każdy sekret dla zwrócenia na siebie uwagi; i jeszcze się tym od niej zaraził). I przestał grać w rozrywkowych filmach, za które wszyscy go kiedyś kochali. Tzn. wciąż w nich gra, ale nie są już tak rozrywkowe jak kiedyś. Recenzja filmu Will Smi… wróć, King Richard: Zwycięska rodzina. Serio, taki jest polski tytuł tego filmu.
O czym jest film King Richard: Zwycięska rodzina
Lata 90. ubiegłego wieku nie były najlepszym okresem dla czarnoskórego żeńskiego tenisa. Żartuję, żadne lata ubiegłego wieku nie były najlepszym okresem dla czarnoskórego żeńskiego tenisa. I właśnie to dostrzegł Richard Williams. Ojciec gromadki dzieci, z których dwie córki wyznaczone zostały do podbicia światowych kortów. Venus (Saniyya Sidney) i Serena (Demi Singleton) nie tylko nie miały nic przeciwko temu, ale szybko okazało się, że mają talent. Tyle tylko, że zrobienie szumu w wyjątkowo białym sporcie nie było takie łatwe, o czym nie tak dawno wcześniej przekonali się jamajscy bobsleiści. Wymagało to sporej determinacji oraz Planu. Planu stworzonego przez ich zawziętego ojca, który na szali położył wszystko. Ciora się więc Richard z córkami po kortach w Compton, a w międzyczasie uderza do każdego świętego tenisa, którego zna, by dał jego córkom szansę. W końcu los zaczyna się odmieniać, jednak Richard Williams nie zamierza zostawić wszystkiego w rękach białasów. Wręcz przeciwnie, ktoś ich, kurde, musi pilnować!
Zwiastun filmu King Richard: Zwycięska rodzina
Recenzja filmu King Richard: Zwycięska rodzina
Będą Was się starać przekonać, że King Richard to zupełnie nowa jakoś w biograficznym kinie sportowym, coś, czego jeszcze nie było, a na dodatek tak wspaniale zagrane, że ło ho, dej Oscara! Gdyby szukać takiego filmu w filmografii Willa Smitha trzeba by się było raczej zwrócić w stronę Alego, bo film King Richard to standardowy sportowy biopic, czerpiący garściami z wszystkiego tego, co potrzebne do nakręcenia udanego biopicu. I rzeczywiście fajnie zagrany, choć ja tu Oscarów nie widzę. No chyba, że na pocieszenie drugoplanowy dla świetnego Jona Bernthala. A piszę te słowa, choć nawet go nie lubię.
Nie mam na myśli, że bycie standardowym biopikiem jest źle, a skądże. Każdy, kto lubi sportowe filmy biograficzne będzie zadowolony. Bo i historia to rzeczywiście niesamowita, a do tego zrealizowana na poziomie osiągalnym dla filmów za jakieś 80 baniek. Kamera, akcja, witajcie w latach 90. ubiegłego wieku. Realizacyjnie wszystko tu gra i buczy.
Trudno się jednak nie oprzeć wrażeniu, że to wszystko byłoby dużo, dużo lepsze, gdyby nie zostało nakręcone z poziomu kolan. Gdyby nie zdecydowano się na nakręcenie laurki, którą wyprodukowały wykonawczo bohaterki filmu. Na pewno byłoby trudniej, bo bez nich Richarda nie zgodziłby się zagrać Will Smith itd., itp. Coś za coś, to chyba stały dylemat filmowców, z którym muszą się mierzyć. Z poziomu kanapy łatwo jest mówić, że trzeba było zrobić tak albo tak.
Co nie zmienia faktu, ze trzeba było. Bo King Richard: Zwycięska rodzina to polukrowana do granic możliwości opowieść o tym, że można wszystko, wystarczy poczekać i nie tracić nadziei. Samo to wystarczy – no i jeszcze talent – żeby osiągnąć wszystkie zamierzone cele, a po drodze nic nie stracić.
Nawet pod warstwą tego lukru widać, że Richard Williams to to granic irytujący koleżka, który jakimś cudem nie został tu przedstawiony jako tyran. Richard jest tu nieomylny i wszystko wie najlepiej, ale ta „tyrania gniewnych ludzi” umyka tu gdzieś między efektownymi zdjęciami, dowcipnymi scenkami rodzajowymi, śmiesznymi wąsami, tenisowymi cameo z przeszłości. Aż się prosi, żeby ktoś w końcu postawił się Richardowi i sponiewierał go bardziej niż kolesie z dzielni, którzy i tak za chwilę będą jego dobrowolnymi ochroniarzami. Nie chce się wierzyć, że wszyscy tak bez mrugnięcia oka zgadzali się na jego fanaberie. Przez co wygląda to bardziej jak film nakręcony z wiedzą o tym, jak się to wszystko zakończyło, czyli wspaniale dla Williamsów. Nie czuć tej niepewności, która musiała przecież towarzyszyć bohaterom filmu, i strachu przed tym, że przyjdzie ktoś i powie: spadajcie do getta, skończyło się rumakowanie. Film King Richard: Zwycięska rodzina to opowieść o tym, że wszystko się udaje, wystarczy zmówić modlitwę przed posiłkiem. Nikomu nieznany Richard Williams wbija bez problemu na trening McEnroe’a, a jak widzi w gazecie jakąś tenisową szychę, to za chwilę jest już w jej gabinecie.
Że o skomplikowanym życiu prywatnym Richarda Williamsa i pominięciu tego fragmentu jego biografii nie wspomnę.
Tak czy siak seans tego filmu nie jest czasem straconym. Nie zawodzi pod względem kanonów kina sportowego, jak i tego, że już chyba w trzecim zdaniu filmu padnie obowiązkowy żarcik o tym, jak to na Południu jedynym sportem było uciekanie przed Ku Klux Klanem. W dzisiejszym kinie koniecznie trzeba o tym wspomnieć, bo bez tego się nie liczy.
(2508)
Ocena Końcowa
7
wg Q-skali
Podsumowanie : Pochodzą z Compton, ale grają w tenisa ziemnego. Serena i Venus nie mają jeszcze 14 lat, ale ich ojciec wie, co zrobić, żeby zostały gwiazdami światowego sportu. Efektownie zrealizowana, dobrze zagrana, typowa filmowa biografia sportowa, której jedynym mankamentem jest to, że jest lukrowaną laurką.
Podziel się tym artykułem: