Uwierzyłem w to całe narzekanie na katastroficzny Greenland z Gerardem Butlerem, bo były ku temu ważne przesłanki. Butler już dawno przestał udawać, że wybiera fajne projekty emocjonującego kina klasy B, a Ricowi Romanowi Waughowi wyszedł w życiu tylko jeden film (Skazany). Kiedy więc czytałem opinie o tym, jak kiepski jest Greenland i obserwowałem jego oceny składające się na średnią w okolicach 4/10, uwierzyłem, a seans zostawiłem sobie jako tło czegoś ciekawszego, np. obierania ziemniaków. Szybko okazało się jednak, że to Greenland był ciekawszy. Nie tylko od obierania ziemniaków. Recenzja filmu Greenland.
O czym jest film Greenland
John Garrity (Gerard Butler) to wzięty architekt, któremu nie układa się w domu. Aktualnie przebywa w separacji z żoną Allison (Morena Baccarin) i z synem Nathanem widuje się od wielkiego dzwonu. Tymczasem w stronę Ziemi zbliża się niedawno odkryta kometa składająca się z komety głównej i sporej liczby odłamków. Media uspokajają, że wszystkie one nie są groźne, bo albo ominą Ziemię, albo spłoną w atmosferze, albo, w najgorszym razie – wylądują w oceanie. Tyle, że pierwszy odłamek spada na jedno z amerykańskich miast i je niszczy. Niemal w tym samym czasie John odbiera ważny telefon i zostaje poinformowany, że on, jego żona i syn zostali wyselekcjonowani do specjalnego programu ratowania ludzkości. Muszą tylko dotrzeć na czekający na nich samolot. Po dotarciu okazuje się, że przetrwanie nie będzie takie proste.
Zwiastun filmu Greenland
Recenzja filmu Greenland
Jedno powtarzające się w recenzjach narzekanie trzeba poprzeć z pełną mocą odłamka komety uderzającego we Florydę – komputerowe efekty specjalne w Greenland są okropne i wyglądają okropnie. Jak to ktoś gdzieś słusznie zauważył, pewnie twórcy w postprodukcji dowiedzieli się, że film z powodu pandemii ominie kina i uznali, że dla innego nośnika nie ma sensu się starać. Ostatecznie, podobnie do komety, film nie ominął pobojowiska znanego w listopadzie 2020 jako przemysł kinowy, a kijowe efekty specjalne pozostały.
Tyle tylko, że Greenland nie jest filmem, którego jakość miałaby się opierać na efektach specjalnych. Owszem, są one kijowe, ale jest ich naprawdę niewiele. Kilka uderzeń rozpalonych części komety w Ziemię, trochę wybuchów, prawie wcale zniszczeń, ewentualnie pokazanych po fakcie. Finał. Co za tym idzie na pewno zawiedzeni poczują się wszyscy ci, którzy spodziewali się drugiego Dnia niepodległości. Słusznie zresztą, bo zwiastuny obiecywały solidną rozpierduchę końco-światową, a nie rodzinny dramat, którym finalnie Greenland jest. Choć „rodzinny dramat” jest określeniem krzywdzącym, bo katastrofa i płynące z niej zagrożenia cały czas wiszą w powietrzu i seans upłynie na trzymaniu kciuków za to, by bohaterom udało się ich uniknąć.
Pod względem tego ostatniego, Greenland przypomina trochę Strefę X Garetha Edwardsa. Świetny film o dwójce nieznajomych przeprawiających się przez strefę zamieszkałą przez potwory. Ostatecznie tych potworów było w Strefie X trochę więcej niż komet w Greenland, ale sens obydwu filmów pozostaje ten sam. Pokazują one świat, w którego głębokim tle rozgrywa się to, co jest sednem produkcji katastroficznych spod znaku Rolanda Emmericha.
Seans Greenland upłynął mi zadowalająco. Przed seansem powiedziałbym, że wolę emmerichową rozpierduchę, ale w jego trakcie uzmysłowiłem sobie, że nie brakuje mi wcale tej rozpierduchy, rozwalanych miast, efektownych fal uderzeniowych przez Będzin. Wciągnąłem się w walkę o przeżycie rodziców i ich małoletniego syna. Los rzucił im pod nogi wystarczającą liczbę kłód, żeby wystarczyło ich na udany film. Przy okazji celnie udało się pokazać (tak uważam, nie miałem jednak do czynienia z zagładą ludzkości), jak mógłby wyglądać świat zagrożony wyginięciem. Wystarczyło, że zostaniesz wybrany, a już przyjaciele zaczęli patrzeć na ciebie wilkiem. A co dopiero mówić o nieprzyjaciołach! Pokazane na ekranie sytuacje sprawiły, że parę razy krzyknąłem wkurwiony do ekranu. „To niesprawiedliwe. Czemu ciebie wybrali, a mnie z Derekiem, nie?!” – patrzyła z pretensją na bohatera Butlera jedna z jego filmowych sąsiadek. „Bo jesteś bezproduktywną pindą, której świat nie potrzebuje!” – odwrzasnąłem odpowiedzią na jej pytanie. I mniej więcej tak wygląda cały Greenland. Chcesz uratować żonę i syna, ale zawsze coś, przy czym jebutna kometa jest twoim ostatnim zmartwieniem.
(2438)
Ocena Końcowa
7
wg Q-skali
Podsumowanie : Zbliżająca się do Ziemi kometa grozi zagładą ludzkości. Architekt i jego rodzina ruszają w trudną drogę ku ratunkowi. Podobny tematycznie do „Strefy X” film Waughna zawiedzie tych, którzy oczekują po nim efektownej rozwałki. Cała reszta powinna być zadowolona z tej angażującej widza w kibicowanie bohaterom opowieści o tym, co by było, gdyby.
Podziel się tym artykułem:
A widziales juz Boss Level?
Tak, spoko jest, też 7/10, choć cierpi na klasyczny problem takich produkcji – kiedy dajesz furę szybko zmontowanej, efektownej akcji, to wszystkie pozostałe gadaniny dłużą się dwa razy bardziej niż w przypadku filmu z umiarkowaną akcją.
Ok. Myslalem ze bardziej Ci podejdzie.
Mnie urzekl, wiadomo ze glupiutkie, ale bezpretensjonalne i zabawne. Tak jak mowisz koncowka zwalnia wiec sie troche wlecze ale za to sa Yeoh i Gibson (za te dwojke u mnie +1 pkt i jest 8/10
Yeoh niewykorzystana. To nawet nauczycielka gry na fortepianie w „Dniu świstaka” miała większą rolę :). Film mi podszedł spoko, szczególnie w pierwszej połowie. Dałbym pewnie 8, gdyby był bardziej krwawy, wiadomix :). Bo pod tym względem jest dziwnie. Niby krwawy, a jakiś taki nie bardzo.
Greenland to świetna produkcja, trochę taka na czasie.. Dużo się mówi o apokalipsach i o końcu świata. Jak będzie? Zobaczymy, oby nie..