Serialowych remanentów ciąg dalszy.
Serialowo, s12e12
The Mandalorian, s1. Disney+
Jeden z najładniejszych seriali sezonu. Choć i tak najlepiej wygląda na rysunkach koncepcyjnych z napisów końcowych. Początkowo można było trochę narzekać na krótki metraż odcinków, ale finalnie chyba już lepsze bardziej dopracowane wizualnie krótsze odcinki niż rozmywanie budżetu w rozlazły sezon pełen zapychaczy. Bo skoro w tych kilku odcinkach pierwszego sezonu i tak trafiło się kilka takich +/- zapychaczy, to strach myśleć, co by było, gdyby odcinki miały po czterdzieści plus minut.
No dobra, może nie zapychaczy, ale fabuły większości odcinków polegające na zadaniu i jego rozwiązaniu trudno nazwać porywającym storytellingiem.
Bohaterem tego rozgrywającego się pomiędzy „Powrotem Jedi”, a „Przebudzeniem Mocy” serialu jest koleś, który nigdy nie zdejmuje hełmu (biedny Pedro Pascal; sędziego Dredda przynajmniej było widać pół gęby). To łowca nagród, w którego łapy wpada niejakie Dziecko (artysta znany jako Baby Yoda). Przywiązuje się do zielonego malucha i lata po galaktyce, żeby go ochronić. Wciąż nie wiadomo przed czym tak dokładnie, choć wiele wskazuje na to, że przed Gusem Fringiem z „Breaking Bad”.
Spaghetti western w kosmosie ogląda się z przyjemnością. To chyba najlepsze z możliwych określeń tego serialu. Jest w miarę poważnie, no i żeby fani nie narzekali, to wepchanych zostało tu kilka nawiązań do „Star Warsów”. „The Mandalorian” to po prostu ładny serial.
Dracula, s01e01-02. Netflix
Nie widziałem jeszcze do końca finałowego odcinka, ale chyba już można pokusić się o podsumowania. Team odpowiedzialny za „Sherlocka” z Cumberbatchem wziął się tym razem za klasyczne dzieło Brama Stokera. Efekt nie jest tak dobry jak w przypadku Holmesa, ale ogląda się to ciekawie. Szczególnie jeśli przetrwa się pierwszych kilkanaście/dziesiąt minut, w których „Dracula” wygląda jak toczka w toczkę zremake’owany film Francisa Forda Coppoli z 1992 roku. Z dużo gorszym hrabią Draculą.
Potem twórcy zaczynają bawić się konwencją i można odetchnąć, to jednak nie remake. Akcja z zamku Draculi przenosi się do klasztoru z dzielnymi siostrami, którymi dowodzi nieustraszona Agatha van Helsing (Dolly Wells). Agatha ma plan, ale Dracula jest twardym przeciwnikiem.
Na pewno nie jest „Dracula” serialem, który wciąga i puścić nie chce, ale do oglądania półtora okiem się nadaje. W umiejętny sposób łączy klasyczne motywy z inwencją twórczą autorów, choć wydaje się, że np. 90 minut na taki odcinek z rejsem to za dużo. Pomimo trzech odcinków (sześciu licząc po 45 minut) i tak znalazło się sporo momentów, w których można przymknąć oko. Jak gdyby nie odnaleziono balansu między tym co stare, a tym co nowe i na wszelki wypadek postąpiono w bezpieczny sposób.
Pachnie z ekranu klasycznym Hammerem, choć wydaje się, że przydałoby się „Draculi” jeszcze więcej vhs-owego vibe’u. Bez niego to produkcja miotająca się między wyrachowanym współczesnym serialem posiadającym XXI-wieczne ograniczenia, a pozbawioną takich ograniczeń produkcją przeznaczoną na kasety wideo.
Podziel się tym artykułem:
See widział może? Ciekaw jestem ewentualnej opinii. Można liczyć na krótką reckę?
Nie widział. Jeszcze.
To ja poczekam:)