O tym, że warto rzucić okiem na BlackBerry obijało mi się o uszy już wcześniej. Nie miałem jednak motywacji, żeby to sprawdzić. Wtem przypadkiem wyświetlił mi się zwiastun podczas klikania po Netfliksie i zobaczyłem w nim Matta Johnsona. Ej, trzeba było mówić, że to film Matta Johnsona, od razu bym go obejrzał! Więc od razu go obejrzałem. Recenzja filmu BlackBerry. Netflix.
O czym jest film BlackBerry
Dwaj przyjaciele od zawsze – Mike Lazaridis (Jay Baruchel) i Douglas Fregin (Matt Johnson) – projektują rewolucyjne urządzenie komórkowe o nazwie, która wypada z ucha zaraz po tym jak do niego wpadnie. I to właśnie ich największy problem – nie potrafią przekonać inwestorów do tego, że naprawdę zrewolucjonizują rynek. Kolejny nieudany pitch zostaje jednak w głowie pracującego dla konkurencji Jima Balsilliego (Glenn Howerton). Ten bezwzględny fan kanadyjskiego hokeja widzi potencjał w należącej do chłopaków firmie Research in Motion i postanawia zaryzykować wszystko. Z jego pomocą urządzenie opatrzone nową nazwą BlackBerry zaczyna podbijać rynek.
Zwiastun filmu BlackBerry
Recenzja filmu BlackBerry
Z jednej strony szkoda, że Matt Johnson tak długo każe czekać na swoje kolejne filmy, a z drugiej to dobrze, bo może po prostu potrzeba mu czasu, żeby zrobić je dobrze? Nie będę ściemniał, że jestem wielkim specjalistą od Matta Johnsona i nie przeglądnę teraz jego biografii w poszukiwaniu szczegółowych faktów, ale prawdą jest, że śledzę jego karierę od czasu nakręconego za czapkę gruszek, świetnego The Dirties z 2013 roku. Szczerze myślałem, że od jego momentu kariera Kanadyjczyka ruszy z kopyta, ale jego kolejny film, Operacja Avalanche, pojawił się dopiero trzy lata później. A jeszcze jeden kolejne siedem lat później – mowa o BlackBerry właśnie. Pomiędzy nimi były jakieś inne projekty, ale właśnie ich sedna nie chce mi się sprawdzać, bo wyglądają na jakiś bardziej prywatny projekt.
Poza budżetem niewiele zmieniło się w tym jak wyglądają kolejne filmy Matta Johnsona. Zaczął z grubej rury produkcją o dwóch miłośnikach filmów, którzy planują masową strzelaninę w ich liceum, żeby zemścić się za prześladowanie (jeden na żarty, drugi całkiem na serio), a potem kontynuował karierę filmami w oryginalny sposób łączącymi style dokumentalny i niezależny, z których powstawały produkcje, których nie sposób pomylić z innymi. Od razu czuć styl Matta w trzęsącej się kamerze, filmowaniu niby z przyczajki, balansowaniu na granicy docudramy i humorze, który pozwalał zaśmiewać się nawet przy poważnym filmie o mordowaniu licealistów. Sukces The Dirties pozwolił mu na dużo wyższe budżety, ale nie wpłynęły one na całościowy wygląd kolejnych filmów, co widać zarówno w najnowszym BlackBerry, jak i we wcześniejszej Operacji Avalanche. W obydwu przypadkach Johnson wziął też na warsztat prawdziwą historię. Operacja to bodaj najlepszy film opowiadający o sfingowaniu przez NASA lotu na Księżyc, BlackBerry z kolei opowiada historię sukcesu i upadku firmy stojącej za stworzeniem kultowego telefonu Blackberry.
Piszę „kultowego”, choć dla mnie nijak nie jest kultowy, bo po prostu mnie ominął. Zawsze jednak zastanawiałem się, o co chodzi w tym całym BlackBerry i co w nim takiego rewolucyjnego. A że zastanawiałem się nie na tyle, żeby to sprawdzić, więc seans filmu Johnsona był dla mnie podwójnie ciekawy. A hype na Blackberry ominąłem banalnie – podobnie jak Mike Lazaridis nie widziałem żadnych korzyści w ekranie dotykowym i póki mogłem to klikałem w jakiegoś Sony Ericssona, a potem w dotykowe HTC, ale z niesmakiem. Kiedy przeskoczyłem na iPhone’a miał już numerek 4s. Co za tym idzie przegapiłem całą erę BlackBerry i dopiero teraz poznałem kulisy całego zamieszania począwszy od próby przekonania do tego produktu inwestorów, aż po konferencję Steve’a Jobsa, która zakończyła z hukiem dominację Czarnej Jeżyny.
Szczególnie w pierwszej połowie ogląda się BlackBerry bardzo dobrze. Produkcji służy styl Matta Johnsona (gra również w jednej z głównych ról), bo można odnieść wrażenie, że jest taki sam jak bohaterowie tejże produkcji. Stary koń, który w głowie wciąż pozostaje nastolatkiem, nadaje się idealnie do nakręcenia filmu o starych koniach, którzy w głowach wciąż pozostają nastolatkami. I twardo zderzają się z prawdziwym światem, którego w inny sposób by nie podbili. Ale też, który doprowadzi do ich szybkiego upadku, bo w głowie im urządzanie w robocie wieczorku filmowego, a nie bycie dorosłym facetem. I może też dlatego Matt Johnson kręci tak rzadko, bo chce to robić na swoich zasadach, które szychom w Hollywoodzie niekoniecznie pasują? Kto wie, ważne, że kręci.
Umiejętnie udaje się Johnsonowi oddać klimat przełomu wieków, telefonicznych startupów i zwariowanego świata małolatów (rozumianych jako stan umysłu, a niekoniecznie jako wiek), którzy zaczęli rządzić w biznesowym świecie. Niekoniecznie przez imponujące scenografie, rekwizyty i filmową iluzję – bardziej przez umiejętnie zobrazowanie tego specyficznego klimatu. Oczywiście w centrum tej opowieści jest smutna konstatacja, że aby odnieść sukces nie wystarczy być geniuszem, bardziej opłaca się bycie zwykłym chujem, ale całość opowiedziana została z humorem i odpowiednim tempem. Trochę tylko szkoda, że z czasem ta zwariowana opowieść o kulisach biznesu dała się trochę zatopić technologicznym szczegółom i biznesowym podchodom, które nie zostały tu już przedstawione tak przystępnie jak w przypadku filmów Adama McKaya, przez co film zaczyna się trochę dłużyć, im bliżej jego końca.
(2647)
Ocena Końcowa
7
w skali 1-10
Podsumowanie : Opowieść o gigantycznym wzlocie i błyskawicznym upadku firmy i ludzi stojących za sukcesem telefonu BlackBerry. Interesująca, prawdziwa historia opowiedziana z humorem i odpowiednio sterująca nostalgią za czasami pierwszych telefonów komórkowych. Z czasem zbytnio skupiająca się na technicznych i biznesowych aspektach całej sprawy przez co może zacząć nużyć laików.
Podziel się tym artykułem:
