Dzisiaj dwa słowa o jednym z największych filmowych kuriozów ubiegłego roku. A mianowicie o niezrozumiałym mieszaniu z błotem przez krytyków najnowszego filmu Dana Fogelmana, faceta od This Is Us. Pierwsze pół godziny tego uważanego powszechnie za kichę filmu (13% na RottenTomatoes) to mistrzostwo igrania z emocjami i oczekiwaniami widza. Później jest gorzej, ale nadal Life Itself spokojnie można wpisać do swoich filmowych kalendarzyków i zdecydować się na seans jak najszybciej się da. Recenzja filmu Life Itself.
O czym jest film Life Itself aka To właśnie życie
Will (Oscar Isaac) nie może sobie poradzić z rozstaniem z ukochaną Abby (Olivia Wilde). Dziewczyna zostawiła go zupełnie samego, a Will nie może odnaleźć się w pustym bez niej życiu. Po poradę zwraca się do pani psycholog Cait Morris (Annette Bening), która w zderzeniu z jego depresją wydaje się bezsilna. Próbuje mu jednak pomóc, a jednym z pomysłów mających odgonić myśli Willa od samotności jest sugestia, by przelał swoje myśli na scenariusz filmowy.
Recenzja filmu Life Itself
O fabule filmu Dana Fogelmana nie można napisać zbyt wiele. Reżyser i scenarzysta wychodzi z założenia, że życie jest totalnie nieprzewidywalne i tak samo kieruje swoim filmem (Fogelman, nie życie :P). Co za tym idzie pierwsze pół godziny seansu to nieustanne niespodzianki fabularne podane w oryginalny sposób próbujący igrać z tym, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w odbiorze opowiedzianej historii. Wdawać w szczegóły się nie powinienem, by nie psuć zabawy, więc wdawać się nie będę.
Każdy, kto widział choć jeden odcinek serialu This Is Us wie, czego spodziewać się po Danie Fogelmanie. Wypełnione po brzegi emocjami odcinki serialu to prawdziwy emocjonalny rollercoaster, dzięki któremu co wrażliwsi ryczą na zmianę ze szczęścia i ze smutku. Fogelman stawia przed swoimi bohaterami życiowe problemy dużo większe od nich samych i próbuje je razem z nimi przegadać. Uczy, jak radzić sobie z niepowodzeniami i jak z dużym poczuciem humoru (świetne dialogi) podchodzić do problemów, które wydają się przerastać ekranowych bohaterów. Rozwiązaniem zwykle są oczywiste rzeczy jak miłość, przyjaźń czy rodzina, ale prosto o prostych rzeczach też trzeba umieć opowiadać. A w dzisiejszym kinie coraz częściej się o tym zapomina.
Life Itself pod tym względem nie różni się niczym od serialu i być może stąd te negatywne recenzje krytykujące banalność filmu Fogelmana i tani sentymentalizm. Bo Life Itself jest banalny, tak samo jak banalna jest miłość chłopaka do dziewczyny. Ale czy perfidnie próbuje wycisnąć łzy z oczu widzów? Tutaj mam już wątpliwości i uważam, że ta próba jest akurat zupełnie szczera i nie obliczona na tani poklask.
Po nieustannych niespodziankach, jakie niesie za sobą pierwsze pół godziny filmu, pozostała godzina nie robi już takiego wrażenia. Głównie dlatego, że nagle stajemy w miejscu i zbyt długo kontemplujemy zaistniałą tam sytuację. W pewien sposób sam pomysł na Life Itself broni takie podejścia do filmu. W końcu to film o nieprzewidywalnym życiu i o tym, że gdy myślisz, że teraz będziesz spokojnie żył, wtedy dzieje się zupełnie inaczej, a gdy myślisz, że zaraz będziesz miał przerąbane, bach, cisza, spokój i szczęście. Tyle, że po tak zaostrzonych apetytach na więcej, nagłe ochłodzenie emocji kubłem chłodnej wody mającym na celu zamknąć film słabą, przyznaję, klamrą, nie jest tym, czego by się spodziewało. Life Itself, kumam, ale mimo wszystko.
(2242)
Ocena Końcowa
7
wg Q-skali
Podsumowanie : Pozostawiony przez ukochaną mężczyzna nie potrafi poradzić sobie z życiem. Szło na Dziesiątkę, a potem coś cholernie poszło nie tak :(.
Podziel się tym artykułem: